Szef rosyjskich lekarzy, którzy brali udział w identyfikacji ciał ofiar katastrofy polskiego TU154 w Smoleńsku, zapewnia w wywiadzie dla "Newsweeka", że nie było żadnych zatargów pomiędzy polskimi i rosyjskimi ekipami. Wiktor Kołkutin zaznacza jednak: "Nikt od Polaków nie oczekiwał bohaterskich czynów. Zresztą sami się do nich specjalnie nie wyrywali".

Wypowiedzi Kołkutina dla "Newsweeka" zaprzeczają słowom polskich lekarzy i rodzin ofiar katastrofy, że strona rosyjska była nieprzygotowana i popełniła szereg błędów przy identyfikacji ofiar.

"Mniej więcej ok. godz. 16.00 mieliśmy już wstępne rozeznanie, w jakim stanie są ciała. Zrozumieliśmy, że konieczne będą badania DNA. Dlaczego? Ciała były bardzo rozdrobnione. Jasne stało się również, że bezbłędnie zidentyfikować taką liczbę zwłok w bardzo krótkim czasie można było jedynie w Moskwie. Część naszych ludzi wyruszyła więc po ciała ofiar do Smoleńska, a część została w stolicy, by przygotować wszystko na ich przyjęcie" - opowiada w "Newsweeku" rosyjski biegły.

I dodaje: "W Smoleńsku jest lokalny Urząd Medycyny Sądowej, więc na miejscu nie zabrakło specjalistów do zbierania szczątków. Ich pracę nadzorowali moi zastępcy. Członkowie tej ekipy działali bardzo szybko. Szukali fragmentów ciała, umieszczali je w pojemnikach do transportu, przygotowali dokumentację. Większość ciał trafiła do Moskwy już wieczorem, w następnych dniach dowożono kolejne. Oprócz zwłok Lecha Kaczyńskiego, które zostały rozpoznane jeszcze w Smoleńsku przez jego brata i stamtąd przetransportowane do Polski".

Polacy, według Kołkutina, włączyli się w proces identyfikacji ciał późno, bo dopiero następnego dnia. "Pamiętam, jak przebierali się w te swoje uniformy, kręcili się tu i tam, bez pośpiechu. Kiedy jednak przystąpili do pracy, to nie było między nami żadnych zatargów. Końcowe ekspertyzy opracowywali nasi eksperci, to oni odwalili znaczną część pracy. Powiem tak: jeżeli chodzi o sam proces identyfikacji, to nikt od Polaków nie oczekiwał bohaterskich czynów. Zresztą sami się do nich specjalnie nie wyrywali" - opowiada "Newsweekowi" Rosjanin.

Polscy specjaliści byli Rosjanom potrzebni tylko do pomocy przy rozpoznawaniu ciał na podstawie cech zewnętrznych. "Mieliśmy np. ciało w mundurze wojskowym – polscy specjaliści dostarczali nam listę wszystkich wojskowych obecnych na pokładzie. Mówili nam także, kto miał jakieś cechy charakterystyczne. Kto miał długie włosy, kto był blondynem, a kto miał ciemne włosy. Około 90 proc. informacji na temat cech fizycznych ofiar – w tym ubrań, uzębienia czy biżuterii – dostarczono nam w ciągu pierwszej doby. Resztę najpóźniej trzeciego dnia" - tłumaczy "Newsweekowi" Kołkutin.