Funkcjonariusze przekonują, że wkroczyli na uczelnie przypadkowo, goniąc demonstrantów. Zdaniem rektorów i prawników nie mieli do tego prawa.
28 listopada podczas strajku kobiet policja wkroczyła na kampusy Politechniki Warszawskiej i Uniwersytetu Jagiellońskiego, by spisać protestujących. – Funkcjonariusze byli na terenie uczelni i biegli za ludźmi, którzy przeskakiwali przez płot. Najpierw było ich kilku, potem grupa się rozrosła – mówi Karolina, uczestniczka wydarzeń. Inna rozmówczyni dodaje, że „spisano większość wziętych w kocioł i trzymano ich około godziny”.
Policja tłumaczy, że naruszyła autonomię uczelni… przez pomyłkę. – W tym przypadku mamy do czynienia z dynamicznymi działaniami policjantów. Gdy funkcjonariusze zostali poinformowani, że jest to teren uczelni, opuścili plac – mówi DGP nadkom. Sylwester Marczak, rzecznik komendanta stołecznego policji. Policjanci mogli nie zauważyć, że jest to teren uczelni. Jak mówi jeden z funkcjonariuszy, siły do ochrony demonstrancji bywają ściągane z całego kraju. – Gros ludzi nie zna Warszawy – mówi nasz rozmówca. Kiedy pada hasło, by przemieszczać się w kierunku któregoś z budynków, niektórzy sprawdzają drogę na Google Maps.
Jednak zdaniem prof. Wiesława Banysia, rzecznika Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, tłumaczenie policji jest kuriozalne. Podkreśla, że pracownicy Politechniki Warszawskiej zwracali uwagę funkcjonariuszom, że łamią prawo, w tym prawo o szkolnictwie wyższym i konstytucję, które przewiduje autonomię uczelni. – Służby państwowe odpowiedzialne za utrzymanie porządku publicznego i bezpieczeństwa wewnętrznego mogą wkroczyć na teren uczelni bez wezwania rektora jedynie w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia, zdrowia ludzkiego lub klęski żywiołowej – mówi adwokat Karina Banaszczyk z kancelarii MKZ Partnerzy. Przy czym policja ma obowiązek niezwłocznie zawiadomić rektora o tym wydarzeniu, a do tego nie doszło.
Jak przekonuje Banaszczyk, zagrożenie uprawniające do wejścia na teren uczelni musi mieć charakter bezpośredni. – W ustawie nie znajdziemy definicji tego określenia, jednak z uwagi na charakter normy zasadne byłoby odniesienie jej do rozumienia tego pojęcia na gruncie prawa karnego. I tutaj bezpośredniość zagrożenia definiuje się jako nieuchronne następstwo dalszego niebezpiecznego dla życia lub zdrowia rozwoju sytuacji bądź jako wysokie prawdopodobieństwo jego wystąpienia – precyzuje. Podobnie uważa Politechnika. „Wydarzenie przyjęliśmy z wielkim niepokojem, bowiem takich aktów naruszenia autonomii uczelni nie notowaliśmy od dekad” – czytamy w jej komunikacie. Uczelnia poprosiła też policję o wyjaśnienia.
Jak mówi prof. Banyś, nie ma przeszkód, by policjanci mogli wejść na teren uczelni, ścigając przestępcę. Zazwyczaj uczelnie podpisują porozumienia z komendantami wojewódzkimi czy miejskimi. W ramach uzgodnień policja ma możliwość działania bez uprzedzenia rektora, a następnie informuje go o tym fakcie. Niektóre uczelnie mają dodatkowo pełnomocnika ds. kontaktów z policją. Środowisko naukowców skupione w organizacji Obywatele Nauki (ON) tłumaczy, że zasada autonomii jest wspólnym dziedzictwem cywilizacji europejskiej. – Łamana była przez reżimy niedemokratyczne. Zawsze był to sygnał, że w kraju, w którym do takich aktów dochodzi, nie dzieje się dobrze. Na warszawskich uczelniach, i nie tylko tam, trwa pamięć o wtargnięciu milicji na UW w 1968 r. – podkreślają ON.
Jak mówi prof. Banyś, kwestia autonomii uniwersytetów była podnoszona od stuleci jako gwarancja niezależnych badań naukowych i swobody wypowiedzi. Ten aspekt autonomii jest podkreślany w oficjalnych dokumentach Unii Europejskiej. Mówi o tym deklaracja z Bonn z 20 października 2020 r. dotycząca Europejskiej Przestrzeni Badawczej. Sytuację krytykują również niektórzy politycy partii rządzącej. Poseł PiS Zbigniew Girzyński w RMF FM ocenił, że działania policji było oburzające, a szef MSWiA powinien wszcząć postępowanie wyjaśniające. – Mówię to nie tylko jako polityk, ale także jako profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Nie powinno nigdy mieć miejsca naruszenie autonomii uczelni wyższej. Wszyscy, którzy ponoszą za to odpowiedzialność, powinni ponieść surowe konsekwencje – przekonywał.
Rząd opublikuje wyrok TK. Ale jeszcze nie teraz
„Niewątpliwie wyrok Trybunału Konstytucyjnego podlega ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw. Jednocześnie jednak sytuacja bardzo poważnych napięć społecznych wymaga przeanalizowania właściwej daty tej publikacji” – wynika z przyjętego wczoraj stanowiska rządu dotyczącego orzeczenia w sprawie aborcji. Zdaniem rządu premier nie może podjąć decyzji o niepublikowaniu wyroku podjętego zgodnie z obowiązującą procedurą, ale jednocześnie nie istnieje regulacja zobowiązująca go do publikacji w terminie oznaczonym „konkretną liczbą dni lub datą”.
„W tym stanie faktycznym oraz prawnym Rada Ministrów wyraża przekonanie, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego powinno zostać opublikowane niezwłocznie po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny uzasadnienia” – wynika z dalszej części stanowiska. Rząd ma nadzieję, że publikacja wyroku wraz z uzasadnieniem pozwoli na „minimalizację wątpliwości obywateli dotyczących motywów oraz skutków prawnych orzeczenia, co jest szczególnie istotne w tak ważnej społecznie sprawie, w czasach stanu epidemii”. „Ponadto Trybunał Konstytucyjny już w ustnym uzasadnieniu wyroku zasygnalizował zasadność przeprowadzenia zmian ustawodawczych w związku z podjętym orzeczeniem. Tym bardziej zatem konieczne jest przeanalizowanie zakresu możliwych zmian” – czytamy.