Kiedy gdzieś niszczy się pomniki Jana Pawła II, gdzieś powstaje pomnik Diego Maradony – władze SSC Napoli poinformowały o zamiarze nadania stadionowi imienia wielkiego piłkarza tego klubu.

Życie Argentyńczyka wydaje się dość transparentne, zatem nie trzeba czekać, aż przyjdzie nieuchronna fala wypominania mu zdobytych kobiet, psychicznej przemocy, zażyłych relacji z mafią, rozjechanej kołami samochodu stopy dziennikarza etc. Wystarczająco wiele wiemy już dziś.

Nie oburzam się. Realistycznie patrząc, pomniki wyrażają cześć dla człowieka za to, co zrobił dobrego, a nie „za wszystko”. Maradona nie tyle czynił dobro, ile dawał poczucie szczęścia tym, którzy go oglądali (o ile nie byli Anglikami). Głód szacunku zabijał go. Przeżył wstrząs, kiedy podczas audiencji u Jana Pawła II dostał taki sam różaniec jak jego matka. Taki sam! A Bóg nie zagrzmiał…
Rzecz jasna, nawet jeżeli Maradona marzył o roli przewodnika ludzkości, to na serio nikt od niego tego nie wymagał. Za to święty Jan Paweł II rolę latarni morskiej pełnił. Każdy jego błąd, każde niedopatrzenie miało – i ma – wielką wagę. Jego krytycy (nie wszyscy) z zapałem kładą na stół kolejne karty w grze „oburzing”; szczególnie przykre wydaje się, kiedy do stołu przysiadają się byli księża. Łatwo zapomnieć, że każde dobro, które płynęło od świętego Jana Pawła II, miało – i wciąż ma – ogromną wagę. To dlatego papież ma w swojej ojczyźnie tyle pomników, ulic i fundacji (choć tych pierwszych zdecydowanie za dużo), że budził dobro.
Zasadnicza krytyka JPII bierze się nie stąd, że „papież był zły”, tylko stąd, że wiele jego poglądów na świat było związanych z minionym pokoleniem, które reprezentował. Kobiety i mężczyźni mają różne zadania. Rodzina jest wartością większą niż indywidualne szczęście. Trudne sprawy należy rozstrzygać w małym gronie i po cichu. Sprawy Kościoła (w wolnym tłumaczeniu: zespołu, którego jesteś częścią) należy omawiać tak, by nie szkodzić własnej drużynie. Każda z tych zasad wydaje się większości młodego pokolenia piramidalnym głupstwem, a każda z nich jeszcze nie tak dawno regulowała życie społeczne.
Papież wygra w porządku prawdy – świadomie nie krył pedofilów, świadomie nie awansował amoralnych duchownych, służył ludziom. Ale jest idealnym kandydatem na patrona „dziadersów” – niedoceniającego współcześnie zarysowanego modelu kobiecości, powolnego w przyjmowaniu do siebie prawdy o złu szalejącym w korporacji, której przewodził. Szlachetny i dobry, ale po swojemu, a nie „po współczesnemu”.