Joe Biden wzywa do powrotu do transatlantyckiej współpracy. W Europie zdania na ten temat są jednak podzielone.
Prezydent elekt nawiązał już kontakt z europejskimi przywódcami. W poniedziałek rozmawiał przez telefon z szefem Rady Europejskiej Charlesem Michelem oraz kierującą Komisją Europejską Ursulą von der Leyen, oraz z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem. Od czasu wygranej w wyborach prezydenckich miał też okazję rozmawiać z niemiecką kanclerz Angelą Merkel i francuskim prezydentem Emmanuelem Macronem. Kontaktował się też z Borisem Johnsonem, premierem rozwodzącej się z UE Wielkiej Brytanii.
Michel, gospodarz europejskich szczytów, zaprosił Bidena na spotkanie z przywódcami 27 państw członkowskich w przyszłym roku. Biden miał w rozmowach z przywódcami UE zachęcać do powrotu do transatlantyckiej współpracy.
Ale w europejskich stolicach, które najbardziej czekają na zmianę w Białym Domu – Paryżu i Berlinie – odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób ułożyć na nowo starą przyjaźń, padają różne. Prezydentura Donalda Trumpa, który nazywał UE „wrogiem”, sprawiła, że w obu krajach zaczęto rozwijać ideę europejskiej suwerenności, która miała pozwolić na usamodzielnienie się UE w polityce międzynarodowej. Teraz Niemcy znów stawiają na silną współpracę z Waszyngtonem. Niemiecka minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer napisała dzień przed wyborami w USA w tekście dla „Politico”, że Europa wciąż potrzebuje Ameryki. – Złudzenia co do europejskiej strategicznej autonomii muszą się skończyć. Europejczycy nie będą w stanie zastąpić kluczowej roli Ameryki jako dostawcy bezpieczeństwa – przekonywała. Kramp-Karrenbauer nie chodziło jedynie o politykę bezpieczeństwa i NATO. Niemiecka polityk wzywała również do współpracy handlowej i powrotu do negocjowania porozumienia handlowego. Jej wizja nie spodobała się jednak Macronowi. Francuski prezydent odczytał manifest Kramp-Karrenbauer jako odwrót od forsowanej przez niego europejskiej suwerenności, do której w czasie prezydentury Trumpa przekonał także Berlin.
Paradoksalnie zbliżająca się prezydentura Bidena zamiast wzmocnić tandem francusko-niemiecki, sprawia, że ten europejski silnik zaczyna się zacinać. – Francja nie chce, by prezydentura Bidena stała się pretekstem do zarzucenia projektów usamodzielnienia Europy w zakresie bezpieczeństwa i obrony – mówi ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Łukasz Maślanka. Drogą do tego miałyby być programy takie jak PESCO, Europejski Fundusz Obronny czy Europejska Inicjatywa Interwencyjna, która ma sprawić, że UE będzie zdolna do autonomicznych działań bojowych i zapewni bezpieczeństwo krajom członkowskim. Jak dodaje Maślanka, Niemcy nie chcą porzucenia tych projektów, ale inaczej widzą ich cel. Podczas gdy Paryż uważa, że działania na rzecz europejskiej suwerenności powinny prowadzić do uniezależnienia się od NATO, Berlin widzi sens we wzmacnianiu obronności europejskiej, ale w ramach Sojuszu.
Teraz okoliczności transatlantyckiej współpracy się zmieniają. – Wraz ze zmianą podejścia Stanów Zjednoczonych do UE konieczne jest również dostosowanie polityki europejskiej. USA ponownie chcą współpracować, a nie jednostronnie kształtować działania na arenie międzynarodowej – uważa Marek Wąsiński z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. W jego ocenie, gdyby UE kontynuowała to usamodzielnianie się czy też, jak nazywa to Macron, budowanie europejskiej suwerenności, to nowa administracja w Waszyngtonie mogłaby się zniechęcić. – Z drugiej strony UE nie powinna i nie może rezygnować z przygotowania się na ewentualne kolejne zmiany w polityce Stanów Zjednoczonych, ale ma na to czas, bo nastąpi to najwcześniej za cztery lata – podkreśla Wąsiński.
Francuski prezydent uważa, że powrót do współpracy transatlantyckiej nie powinien oznaczać porzucenia planów opodatkowania amerykańskich gigantów cyfrowych, jaki UE chce wprowadzić, a zyski z niego mają płynąć do wspólnej kasy. Nie chce, by wygrana Bidena prowadziła do powrotu do liberalnego w sferze podatkowej „konsensusu waszyngtońskiego”, w zamian proponuje nowy „konsensus paryski”.
Niemcy obejmując w lipcu półroczne przewodnictwo w Radzie UE, chciały też przygotować Europę na wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Berlin zapowiadał przygotowanie analizy strategicznych zależności UE, przy czym nie chodziło tylko o bezpieczeństwo, ale też o kwestie handlowe, finansowe i technologiczne. O ochronie sektorów strategicznych mówi się w Europie od dłuższego czasu w kontekście zaangażowania chińskiego koncernu Huawei w budowę sieci 5G. Polityka Waszyngtonu za czasów Trumpa te dyskusje przyspieszyła. Kiedy ustępujący lokator Białego Domu rozpoczął wojnę handlową z Chinami i potem podejmował decyzje bez oglądania się na zdanie Europy, w UE podniosły się głosy wzywające do większej asertywności w polityce handlowej i poszukiwania narzędzi, które miały chronić europejskie interesy przed polityką sankcyjną USA, rykoszetem uderzającą w europejski biznes.