Wyemitowany w TVN 24 reportaż „Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza” choć zasadniczo nie przynosi nowej wiedzy, to jednak stanowi milowy krok na drodze do utraty przez Kościół w Polsce społecznego znaczenia. Tych kroków w ostatnich latach było wiele – można wymienić całą litanię znanych duchownych, którzy w swej historii mieli ciemne karty grzechów seksualnych i (co często szło w parze) współpracy z komunistyczną bezpieką. Niestety bardzo często za tą wiedzą nie podążały działania mające na celu pociągnięcie sprawców do odpowiedzialności, a wielu z nich zdążyło odejść z tego świata, nie ponosząc konsekwencji.
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w ostatnich miesiącach ruszyła lawina. Zaczęło się od filmu braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”, który obejrzało wiele milionów Polaków. Co prawda Episkopat zareagował utworzeniem Fundacji św. Józefa, ale jej działalności od samego początku towarzyszył spory dystans ze strony hierarchii. Było to aż nadto widoczne, kiedy były już biskup kaliski Edward Janiak opublikował list, w którym de facto podważał zasadność tej inicjatywy, stwierdzając, że powołanie fundacji to samowola i manipulacja ze strony prymasa, abp. Wojciecha Polaka. Co jednak najgorsze, ani ze strony Episkopatu, ani pojedynczych biskupów (z kilkoma wyjątkami) nie padły słowa wyjaśnienia. A działo się to wszystko w momencie, w którym pojawił się drugi film braci Sekielskich „Zabawa w chowanego”.
Dlaczego jednak o tym wspominam? Można odnieść wrażenie, że nie filmy Sekielskich, nie kolejne książki o grzechach ikon polskiego Kościoła, ale dopiero uderzenie w mit Jana Pawła II, które dokonało się za sprawą wywiadu udzielonego przez kardynała Stanisława Dziwisza, spowodowały wewnątrz samego Kościoła trzęsienie ziemi. W ciągu ostatnich trzech tygodni byliśmy świadkami bezprecedensowych decyzji Nuncjatury Apostolskiej w sprawach abp. Sławoja Leszka Głodzia, a zwłaszcza kard. Henryka Gulbinowicza.
Nie bardzo potrafię uwierzyć, że czas ogłoszenia tych decyzji był przypadkowy. Kościół instytucjonalny zdał sobie chyba sprawę, także za sprawą Strajku Kobiet, którego ostrze było wymierzone w Kościół, że nie może już dłużej zwlekać z rozliczeniem trudnej przeszłości. Reportaż „Don Stanislao” jedynie wzmacnia ten efekt – burzenie pomnika Jana Pawła II, w którego budowę Kościół w Polsce bardzo zaangażował się w ostatnich latach, to najmocniejszy sygnał, jaki mógł zostać wysłany katolickim hierarchom.
Nie będę ukrywać, że choć jest we mnie sporo bólu, to jednocześnie cieszę się, że we wspólnocie Kościoła wreszcie rozpoczniemy proces oczyszczenia. Mam nadzieję, że listy i apele, które od lat zaangażowani katolicy słali na ręce biskupów, zostaną wreszcie wysłuchane. Jednocześnie jednak zdaję sobie sprawę, że proces ten potrwa kilkanaście lat, bo Kościół to ogromna, konserwatywna (w złym tego słowa znaczeniu) instytucja. Będzie to proces, w którym my, członkowie wspólnoty Kościoła, będziemy musieli wziąć na siebie odpowiedzialność za grzechy ludzi Kościoła. Odpowiedzialność społeczną polegająca na zdezawuowaniu na kilka (kilkanaście?) najbliższych lat głosu katolików w debacie publicznej („jeśli ktoś nie odszedł z Kościoła po ujawnieniu tych wszystkich skandali, musi być zwyrodnialcem” ‒ słyszałem to kilkukrotnie w ostatnich tygodniach), ale także odpowiedzialność finansową, bo nie mam wątpliwości, że perspektywa wysypu spraw sądowych i zasądzonych materialnych zadośćuczynień to kwestia nieodległej przyszłości.
Mimo to nie zamierzam odejść od Kościoła i jestem gotowy ponieść tę odpowiedzialność, choć znam przypadki zaangażowanych katolików, którzy powiedzieli „dość”. Nie zamierzam odejść, bo dla katolików Kościół to nie tylko grzeszna instytucja. Jak bowiem celnie ujął to o. Tomasz Grabowski OP, „jeżeli zdanie pozostaje prawdziwe, gdy zastąpisz Kościół słowem Chrystus, wówczas użyte jest poprawnie. Gdy nie, pewnie mówisz o ludziach, grzechu lub kimś/czymś w Kościele, co należy oczyścić, by współgrało z Chrystusem”. Jestem przekonany, że nadal są w Polsce katolicy, którym leży na sercu oczyszczenie Kościoła tak, aby na powrót był on miejscem, gdzie każdy człowiek, wierzący i jeszcze niewierzący, mógł zaznać miłosiernej miłości Boga i ludzi.