Po zwycięstwie Bidena w wielu europejskich stolicach polałby się szampan. Na drugą prezydenturę Trumpa Europa nie jest gotowa.
W czasie prezydentury Donalda Trumpa w Europie Zachodniej nastąpiła erozja zaufania do Stanów Zjednoczonych. Niedawne badanie ośrodka Kantar pokazało, że młode pokolenie Niemców woli współpracę z Chinami (46 proc.) niż z USA (35 proc.). Z kolei według sondażu Pew Research z września dobre zdanie o Amerykanach ma zaledwie co trzeci Francuz (31 proc.), co daje wynik zbliżony do tego z czasów wojny w Iraku, kiedy relacje pomiędzy Paryżem a Waszyngtonem były napięte.
Tak złego zdania o Stanach nigdy jeszcze nie mieli Brytyjczycy – zaledwie 41 proc. określa pozytywnie partnera zza Oceanu. Europejczycy coraz mniej przychylnie myślą także o amerykańskim przywództwie na świecie. Według Instytutu Gallupa na największe wsparcie w utrzymaniu globalnej hegemonii Amerykanie mogą liczyć w Polsce, gdzie pozytywne zdanie na ten temat miało 59 proc. ankietowanych. Dla porównania przychylnie o dominacji USA na świecie myśli 12 proc. Niemców i 23 proc. Francuzów. Dlatego wiele zachodnich stolic w prezydenckim wyścigu stawia na wygraną Joego Bidena, licząc na powrót do partnerstwa transatlantyckiego z czasów, kiedy on sam był wiceprezydentem u Baracka Obamy.
Szanse na powrót do przeszłości są jednak nieduże. Jak mówi szef warszawskiego oddziału Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych Piotr Buras, relacje transatlantyckie sprzed prezydentury Trumpa zostały w Europie w ciągu ostatnich czterech lat mocno wyidealizowane. Tymczasem już Obama sygnalizował, że Europa przestaje być głównym obiektem zainteresowania USA i że punkt ciężkości świata się przesuwa w stronę Pacyfiku. Tę politykę Biden będzie zapewne kontynuować, a to oznacza, że Waszyngton pozostanie zaangażowany w o wiele mniejszym stopniu niż w poprzednich dekadach w rozwiązywanie problemów, które są ważne dla Europy.
Chociaż Biden powróci do bliskiej współpracy z Europą, zacznie od niej więcej oczekiwać i stawiać własne warunki. Piotr Buras uważa m.in., że nie będzie mowy o ponownym roztoczeniu parasola ochronnego nad Europą i wyręczaniu jej w rozwiązywaniu problemów w jej bezpośrednim sąsiedztwie. – Jeśli wygra, USA odejdą od szkodliwego unilateralizmu w polityce międzynarodowej, który uprawia Trump. On podejmował decyzje jednostronnie bez oglądania się na Europę. Sam zdecydował o wycofywaniu wojsk amerykańskich z Bliskiego Wschodu. Prezydentura Bidena oznaczałaby przede wszystkim powrót do rozmowy – podkreśla. Ale to paradoksalnie może się okazać wyzwaniem dla Europy, która będzie musiała położyć na stole własną ofertę współpracy.
– To paradoks, bo za czasów Trumpa Europa nie musiała niczego proponować. On zwolnił Europejczyków z konieczności zajmowania jednoznacznego stanowiska i rozstrzygania dylematów w stosunkach międzynarodowych – zauważa ekspert. Powstaje pytanie, czy UE będzie gotowa na prowadzenie bardziej spójnej polityki zagranicznej. – Próba powrotu do partnerstwa transatlantyckiego na zredefiniowanych zasadach będzie wymagała nowych uzgodnień w ramach UE. To na pewno wyzwoli w Europie dyskusję i podziały. Europa będzie musiała odpowiedzieć na pytanie, co ma do zaoferowania w swoim południowym sąsiedztwie. To może być niewygodne dla Polski, bo będzie stawiało pytanie o równowagę w NATO między flanką wschodnią a południową – podkreśla Buras.
Co się stanie, jeśli wybory wygra Trump? Jak mówi Niclas Poitiers z ekonomicznego think tanku Bruegel, jego druga kadencja mogłaby być katastrofalna w skutkach dla partnerstwa transatlantyckiego. – W ostatnich czterech latach relacje na tyle się pogorszyły, że pozostało niewiele zaufania. To mógłby być koniec współpracy w formie, jaką znamy – podkreśla. W jego ocenie sama Europa nie jest przygotowana na drugą kadencję Trumpa. – Wielu polityków o tym myśli, ale w debacie publicznej wciąż obecna jest nadzieja na powrót do starych, dobrych czasów, kiedy Stany Zjednoczone prowadziły przewidywalną politykę i Europa po prostu mogła za nimi podążać – mówi Poitiers.
Wiele mówi się w Europie o usamodzielnieniu się od USA, ale europejska armia jest wciąż w powijakach, a idea europejskiej suwerenności promowana przez francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona pozostaje na papierze. Podobnie wygląda dyskusja o ustanowieniu euro jako światowej waluty rezerwowej. – Eksperci od dekad o tym mówią, bo to pozwoliłoby się uniezależnić od amerykańskiej polityki wobec dolara – podkreśla ekspert Bruegla. Niezależnie od wyniku wyborów wiele spraw w polityce zagranicznej pozostanie jednak niezmienionych. Poitiers spodziewa się utrzymania konfrontacyjnego kursu wobec Chin przez Bidena, chociaż Biden mówiłby zapewne mniej ostrym językiem niż Trump.
Podtrzymana byłaby też presja na Europę, by blokowała dostęp do swojego rynku dla chińskiego giganta Huawei w kontekście budowy 5G. Podobnie jak Donald Trump i Barack Obama, Joe Biden naciskałby na zwiększenie wydatków na obronność w ramach NATO. Nie zmieniłoby się także podejście do projektu Nord Stream 2, bo sankcje na ten projekt popierają zarówno republikanie, jak i demokraci. W ocenie Piotra Burasa jest jednak pytanie, czy w imię poprawy stosunków z Europą Biden nie będzie chciał ich odpuścić. – Nie oczekiwałbym większej zmiany, ale też jej całkowicie nie wykluczam. To będzie raczej funkcja polityki wobec Europy i Niemiec – podkreśla ekspert.