Nawet w PiS pojawiły się obawy, że atmosfera została przegrzana w niewłaściwym czasie. Że nie da się okiełznać protestów na ulicach ani nie należy na nie spokojnie patrzeć.
Chce pan to skomentować pod nazwiskiem? – pytamy jednego z ministrów w rządzie PiS o wyrok TK, manifestacje i „orędzie” Jarosława Kaczyńskiego. – Nie chcę się już wychylać. Boję się o swoją rodzinę, żona z dziećmi została sama w domu. Dostajemy tyle gróźb, że nie nadążam z donosami na policję – przyznaje polityk.

Zaskoczeni społeczeństwem

Skala protestów, które wybuchły po orzeczeniu TK eliminującym legalną aborcję z powodu ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu lub nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu, zaskoczyła PiS. – Uważałem, że realnie mniej więcej połowa Polski jest chrześcijańsko-katolicka, ja sam uchodziłem za takiego „letniego katolika”, a ostatnio stałem się jakiś taki bardziej pobożny. Widać, że się trochę myliłem, nie doceniłem skali protestu – przyznaje osoba z rządu.
Zdaniem naszego rozmówcy nic złego by się nie stało, gdyby z uwagi na sytuację epidemiczną w kraju wyrok TK zapadł później, a jego treść była „bardziej na miękko”. Na przykład zabroniono aborcji w przypadku zespołu Downa, a dopuszczono w innych, ciężkich przypadkach. Polityk podkreśla też, że rola Jarosława Kaczyńskiego w całej sprawie jest dalece przeceniana. – Na 100 proc. tego nie potwierdzę, ale słyszałem plotkę, że prezes się w to nie angażował. Po wydaniu orzeczenia wręcz miał mówić, że zrobiłby to inaczej, choć nie ma pretensji do sędziów, bo wie, jakimi przesłankami się kierowali – przekonuje nasz rozmówca.
Teraz w PiS uważa się, że napiętą sytuację najlepiej przeczekać, ale też nie ustępować za mocno. – Błędem byłoby danie poczucia zwycięstwa i pokazanie, że dobrą metodą jest wyprowadzić ludzi na ulicę i demonstrować pod domami polityków czy wysyłać im groźby. Dopiero gdy emocje opadną, można by przeprowadzić nową ustawę, która wprowadziłaby niestety „aborcję eugeniczną”, ale zawężoną do najcięższych przypadków – mówi członek rządu.– Zdecydowana większość społeczeństwa chce utrzymania kompromisu aborcyjnego, jednocześnie rośnie gotowość do wzięcia pod ochronę dzieci z zespołem Downa. Ale dziś nie ma pola do kompromisu, wszyscy muszą się wykrzyczeć – dodaje polityk Porozumienia Jarosława Gowina.
W opozycji słychać głosy, że samo przeczekanie to za mało. – Problem aborcji jest nierozwiązywalny. Kompromisu można szukać wtedy, gdy rządzącym na tym zależy i gdy jest możliwość nakłonienia kogoś do kroku wstecz. Dziś sytuacja jest beznadziejna, w rządzie brakuje refleksji, chyba wychodzą z założenia, że lepiej gadać o macicach niż o trumnach covidowych. To cholernie destrukcyjne dla systemu politycznego i tkanki społecznej. Bez odsunięcia PiS-u od władzy nie da się tego zmienić – twierdzi polityk PO.
Strach przekłada się na bieżącą politykę. PiS już schował tzw. piątkę dla zwierząt do sejmowej szuflady, a wczoraj rzecznik rządu Piotr Müller nie wykluczył przygotowania nowego projektu, uwzględniającego część poprawek Senatu. Nie wiadomo też, co z szumnie zapowiadanym podziałem administracyjnym Mazowsza. No i rząd boi się, jak społeczeństwo zareaguje na kolejne obostrzenia pandemiczne lub ewentualny lockdown. Bo to właśnie rozwój epidemii budzi dziś w PiS największe obawy. – Mamy na ulicach tłumy młodych ludzi, którzy za chwilę wrócą do domu, będą chorować i zarażać rodziców i dziadków – mówi polityk PiS. Manifestacje mogą tylko napędzić i tak już gigantyczny wzrost zachorowań. – Za miesiąc możemy mieć milion chorych, a widzi pan, co się już dziś dzieje w ochronie zdrowia. To co się wtedy wydarzy? – mówi rozmówca z otoczenia premiera.
Sytuacja rzeczywiście jest niczym z antycznej tragedii. Z jednej strony przekroczyliśmy barierę 20 tys. zakażeń i 300 zgonów, z drugiej na 30 października zapowiedziana jest bodajże największa demonstracja, która przejdzie przez stolicę. A to najpewniej nie pozostanie bez wpływu na sytuację epidemiczną.

Lockdown? Lepiej nie

Premier Morawiecki potwierdził w czwartek, że rząd chce na razie uniknąć wprowadzenia lockdownu takiego jak we Francji. Ale pozostaje on realnym scenariuszem. Dziś rząd ma poinformować o rozwiązaniach na zbliżające się święto Wszystkich Świętych i dotyczące pracy biurowej. – Im sytuacja epidemiczna będzie gorsza, tym bardziej wpłynie to na nastroje. Jeśli rządowi uda się wytworzyć przekonanie, że jednak nad nią panuje, to zdecydowana większość obywateli skoncentruje się na spokoju społecznym. Nawet jeśli będą wydawane jakieś decyzje zaostrzające, większość się im podporządkuje, widząc w tym swój własny interes w postaci zapewnienia sobie i swoim bliskim bezpieczeństwa – ocenia Jan Maria Jackowski, senator klubu PiS.
Spora część polityków PiS zastanawia się, czy i na ile sytuacja jest naprawdę pod kontrolą. Nie tylko covidowa. Sporą konfuzję w obozie władzy wywołało wtorkowe oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego, który zadeklarował twardy kurs w sprawie prawa aborcyjnego i wezwał członków i sympatyków PiS do obrony Kościoła przed protestującymi. – Wystąpienie prezesa? Słabe. Nie wiem, kto mu to doradził – krytykuje polityk Zjednoczonej Prawicy.
Mimo to nikt z naszych rozmówców z obozu rządzącego nie zgadza się z częstymi ocenami, że oto Jarosław Kaczyński – dotąd uważany za genialnego stratega – nagle odkleił się od rzeczywistości. Ich zdaniem prezes, nawet jeśli momentami daje upust emocjom, zasadniczo realizuje polityczne cele. – Przecież to było nagrane i przygotowane wystąpienie. Prezes jest zbyt doświadczonym politykiem, by w takich okolicznościach powiedzieć coś przypadkiem, choć na pewno było bardzo wyraziste – mówi nasz rozmówca z PiS, ale przyznaje, że występ Kaczyńskiego przed kamerami zaognił sytuację. Inny uważa, że chodzi o sprowokowanie opozycji i protestujących do błędów, które ich zdyskredytują. – Przy protestach w poprzedniej kadencji cała energia opozycji została spuszczona przez „ciamajdan” i Maderę Ryszarda Petru. Wystąpienie prezesa ma na celu nagrzać drugą stronę, by znów popełniła błąd – diagnozuje polityk.
W ten sposób Kaczyński wróciłby do swojej ulubionej taktyki. Wezwanie do obrony kościołów miało na celu nakreślenie dogodnego dla PiS pola sporu daleko od sedna orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, czyli zawężenia możliwości aborcji, co z kolei było niewygodne dla tego ugrupowania. PiS znów ma być depozytariuszem i obrońcą wartości, podczas gdy jego przeciwnikom chodzi o wszystko, co najgorsze. Dlatego pojawiły się argumenty o niszczeniu Polski i narodu „tak, jak dotąd go postrzegaliśmy”.
Pojawiają się też inne interpretacje aktywności Kaczyńskiego. Choćby taka, że jego celem jest pokazanie, że to PiS i generalnie obóz władzy trzyma kontrolę nad wydarzeniami, a nie środowiska patriotyczno-narodowe. Bo odkąd zaczęły się wtargnięcia protestujących do kościołów, to narodowcy uaktywnili się najbardziej. Także tacy, którym nie po drodze z PiS. „Napływają relacje z większych miast: Białystok, Lublin, Gdynia itd. Póki co liczba obrońców świątyń wszędzie odstrasza dziś agresorów. Przechodzą bokiem. Działaczy PiS-u nie widać” – relacjonował na Twitterze Robert Winnicki, poseł Konfederacji.
Aktywizacja samozwańczych „bojówek” związanych ze środowiskami narodowymi i kibolskimi to dla PiS nic dobrego. O ile wcześniej część obserwatorów wydarzeń bulwersowały niektóre zachowania protestujących (zakłócanie mszy czy dewastowanie pomników), to gdy pojawiły się doniesienia o przemocy wobec demonstrantów, nawet kobiet, sympatie zaczęły się odwracać. A aktywności „obrońców kościołów” trudno było nie wiązać z głośnym oświadczeniem prezesa PiS. – Dla mnie to wezwanie było niepokojące. W dodatku prezes powiedział, że państwo ma „nie tylko prawo, ale i obowiązek przeciwstawiać się takim wydarzeniom”. Wolałbym, by powiedział, że państwo po prostu działa – zastanawia się polityk PiS.
Policja, do której sporo pretensji mają też niektórzy działacze PiS, nie chce komentować aktywności „obrońców kościołów”, tłumacząc, że nie jest od wiążącego interpretowania przepisów. – Pełen katalog podmiotów uprawnionych do stosowania środków przymusu bezpośredniego określa art. 2 ustawy z dnia 24 maja 2013 r. o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej – informuje tylko insp. Mariusz Ciarka, rzecznik Komendanta Głównego Policji. – Funkcjonariusze działają na podstawie i w granicach obowiązującego prawa. Policja zawsze stoi na straży bezpieczeństwa wszystkich obywateli – odpowiada z kolei MSWiA. Nie odnosi się do pytania, czy państwo aprobuje działania samozwańczych „obrońców”.
Jak wynika z informacji DGP, prezes PiS żądał od szefostwa MSWiA bardziej stanowczych działań już w poniedziałek, gdy demonstranci blokowali ruch w miastach. Ale w resorcie i kierownictwie policji przeważyła opcja, by interweniować w przypadkach agresji czy wandalizmu, ale nie biernych protestów. I taka jej linia jest do tej pory. Wczoraj zatrzymano 32-letniego kibola, uwiecznionego na nagraniu z Wrocławia, gdzie widać, jak popycha na krawężnik dziennikarkę „Gazety Wyborczej”. Komendant główny policji Jarosław Szymczyk mówił wczoraj w Polskim Radiu, że w związku z agresywnymi zachowaniami zatrzymano 80 osób i trwa ponad 100 postępowań ws. dewastacji obiektów. Podkreślił też, że w środę odbyło się 410 protestów w całym kraju z udziałem ok. 430 tys. osób. Przyznał, że przy takiej masie uczestników 100 tys. policjantów nie jest w stanie dokonać odpowiednich czynności.
Jeden z polityków PiS – anonimowo – ma sporo uwag do reakcji państwa na to, co od tygodnia dzieje się na ulicach. – W ocenie wielu parlamentarzystów PiS, z którymi rozmawiałem, policja absolutnie nie zdała egzaminu, nie była w stanie lub nie mogła profesjonalnie zareagować na sytuację, zadbać o przestrzeganie prawa na ulicach choćby ze względów sanitarnych. W trakcie protestów na przełomie lat 2016 i 2017 policja była w stanie chronić teren parlamentu mimo ostrych protestów. Tym razem zapanowało jakieś bezhołowie, w tym tygodniu nie mogliśmy się nawet wydostać z gmachu – narzeka.
Twardy kurs prezentuje Prokuratura Krajowa. Wczoraj RMF FM i Onet poinformowały, że jej szef Bogdan Święczkowski wydał śledczym instrukcje, by organizatorom protestów stawiać zarzuty sprowadzenia niebezpieczeństwa dla wielu osób rozpowszechniania chorób zakaźnych, co jest zagrożone karą więzienia do 8 lat.
W obozie rządowym widać, że manifestacje i napięcia polityczne, które wywołał wyrok TK, spowodowały potężne kłopoty w koncentracji sił, środków i mocy decyzyjnych w walce z pandemią. Orzeczenie może mieć jeszcze jeden długofalowy skutek. „Inny świat”, o którym mówił w niedawnym wywiadzie dla DGP prof. Rafał Matyja. – Zmiana będzie bardzo głęboka, zmieni więcej niż wąsko rozumianą politykę, także szkołę, formy obecności Kościoła w życiu publicznym, mediach – diagnozuje politolog.
Tego rodzaju przemiana może wpłynąć na całą scenę polityczną, w tym PiS, który do tej pory był odporny na wszelkie, nawet duże protesty. – Tym razem rozkład nastrojów społecznych jest dla PiS niekorzystny. Żadne reformy typu 500 plus nie będą działały choćby dlatego, że młodzi ludzie, którzy będą rozstrzygać w kolejnych wyborach, nie są ich adresatami. I dziś widać, że te osoby mogą być teraz i w przyszłości podatne na mobilizację antypisowską – ocenia prof. Rafał Chwedoruk z UW. Jego zdaniem PiS grozi powrót do poparcia na poziomie 35–40 proc., a nie 40–45 proc., gdyż „sam siebie ewakuował z centrum w stronę nośnika katolickiej kontrrewolucji”. Tej drogi być może uda się częściowo uniknąć, jeśli PiS zacznie realnie dążyć do poszukiwań nowego – lub przywrócenia starego – kompromisu aborcyjnego.