Były szef niemieckiego wywiadu przekonuje DGP, że zwiększenie uprawnień tajnych służb jest konieczne ze względu na postęp techniczny.
Kilka dni temu „Die Welt” poinformował, że rząd chce pozwolić tajnym służbom – Urzędowi Ochrony Konstytucji, Federalnej Służbie Wywiadowczej (BND) i Służbie Kontrwywiadu Wojskowego – inwigilować komunikatory internetowe używające szyfrowania, m.in. WhatsApp. Jak pan ocenia ten pomysł?
To konieczne. Tajne służby i policja muszą mieć możliwość nadzorowania komunikacji tych, którzy już popełnili przestępstwa, lub tych, którzy się do tego przygotowują. Albo osób, które szykują zamachy terrorystyczne czy stanowią zagrożenie dla państwa i obywateli z innych względów.
Krytycy pomysłu, np. z liberalnej Partii Wolnych Demokratów, mówią, że to nieakceptowalne naruszanie prywatności obywateli.
Inicjatywa rządu to konsekwencja oceny sytuacji w dziedzinie bezpieczeństwa. Ostatnio byliśmy świadkami zamachu we Francji, gdzie nauczycielowi obcięto głowę. Miał miejsce zamach w Dreźnie. Przypomina nam to, że islamscy terroryści wciąż są groźni. To samo dotyczy ekstremistów lewicowych i prawicowych. Przecież oni nie zniknęli wraz z wybuchem pandemii, choć przez przesunięcie centrum zainteresowania mediów możemy odnieść takie wrażenie. Tymczasem służb nikt nie zwalniał z czujności. Fakty są takie, że sytuacja związana z bezpieczeństwem raczej się pogarsza niż poprawia. Służby wywiadowcze muszą być zatem wyposażone w odpowiednie możliwości i instrumenty. Prawna zgoda na inwigilację szyfrowanych komunikatorów jest szczególnie ważna, bo właśnie tych kanałów używa klientela, którą musimy mieć na oku. 30 lat temu cała komunikacja na odległość odbywała się za pośrednictwem telefonów stacjonarnych. W międzyczasie to się zmieniło. Służby nie mogą pozostać w tyle, muszą dotrzymywać kroku rozwojowi technicznemu.
Czy propozycja rządu nie jest czasem działaniem prewencyjnym na wypadek, gdyby doszło do ograniczenia wymiany informacji wywiadowczych z USA? Ostrzegał przed tym Richard Grenell, współpracownik prezydenta Donalda Trumpa, były ambasador w Berlinie, odnosząc się do ewentualnego udziału chińskiego koncernu Huawei w budowie sieci 5G.
Zawsze istnieje takie niebezpieczeństwo. Kiedy byłem szefem BND – myślę, że tę zasadę stosuje się również dziś – robiliśmy wszystko, żeby współpraca wynikająca ze wspólnych interesów przebiegała bez zakłóceń, a bieżąca polityka na nią nie wpływała. Przecież na terytorium RFN stacjonują amerykańscy żołnierze, więc USA mają interes w tym, żeby mieć dobre kontakty z niemieckimi służbami. Zwłaszcza gdy mamy na celu zapobieganie zamachom terrorystycznym. Choć oczywiście problemy polityczne wpływają na jakość współpracy. W Niemczech robimy jednak wszystko, żeby podkreślać, że mamy wspólne interesy.
Bo to Niemcom bardziej na tym zależy. USA poradzą sobie bez was, wy bez USA – nie.
Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) ma inne możliwości techniczne niż my. Żartobliwie używam porównania, które ma pokazać różnicę potencjałów: gdyby ich możliwości przedstawić jako słonia, Niemcy byliby przy nich kucykiem. Tak, NSA prowadzi działania wywiadowcze nie tylko w Niemczech, ale też w innych krajach europejskich. Niemieckie służby nieraz na tym skorzystały. Kilka zamachów w Niemczech zostało udaremnionych dzięki informacjom uzyskanym z NSA czy od służb izraelskich. W związku z tym współpraca z tymi służbami jest bardzo ważna, choć nasze potencjały znacząco się różnią. Niemniej jednak wymiana informacji leży w interesie obu stron.
Dopuszcza pan możliwość, że znaczenie Niemiec dla Waszyngtonu będzie maleć, podczas gdy Polski – rosnąć?
Polska nie zastąpi Niemiec w polityce amerykańskiej. Taka konkurencja byłaby niebezpieczna. Z amerykańskiego punktu widzenia Europa jako całość pozostaje ważna, niezależnie od różnych wypowiedzi prezydenta Trumpa. Mamy wspólny interes, więc Europa i USA powinny blisko współpracować w ramach NATO. Musimy się przecież mierzyć z tymi samymi zagrożeniami w dziedzinie bezpieczeństwa.
Jakimi?
Główne wyzwania to zagrożenia w dziedzinie cyberbezpieczeństwa, jak ataki na infrastrukturę krytyczną. Mieliśmy z tym do czynienia w Niemczech. Mamy też problem z Rosją. Polska i kraje bałtyckie obserwują poczynania Kremla na Ukrainie. My doskonale widzimy, co Rosja robi w Libii i Syrii. Jest dla nas jasne, że Moskwa wykorzystuje środki militarne do osiągania celów politycznych. Prowadzi to do uświadomienia sobie konieczności rozbudowy potencjału obronnego.
Ta świadomość nie przekłada się na praktyczne działania. Berlin robi wszystko, by nie drażnić Kremla, nawet gdy ten stoi za organizacją politycznych mordów na terytorium Niemiec.
Nie da się zaprzeczyć, że inaczej oceniamy skalę zagrożenia ze strony Rosji niż Finlandia, kraje bałtyckie i Polska. Przyczyna jest prozaiczna. My jesteśmy geograficznie dalej, a wy macie z Rosją bezpośrednio do czynienia. Ale i w tym przypadku wzrosła świadomość, że należy się liczyć z pewnymi ewentualnościami. W Niemczech uznano, że trzeba podnosić wydatki na bezpieczeństwo i w ogóle robić więcej, jeśli chodzi o bezpieczeństwo Europy.
Jak na pracę służb wpływa pandemia?
Wśród priorytetów wywiadu znalazło się zdobywanie informacji na temat prawdziwych danych dotyczących zachorowań. Pewne kraje mają skłonność do tego, by nie podawać prawdziwych liczb czy ukrywać, że coś się dzieje. Widzieliśmy to na przykładzie Chin. Służby mają więc dodatkowe zadanie. Polega ono na ocenie wiarygodności podawanych oficjalnie informacji, zdobywaniu prawdziwych danych i szybkim meldowaniu rządowi, żeby ten mógł na czas zareagować.