Coraz bardziej prowokacyjna polityka Ankary niepokoi nie tylko państwa NATO i Unii Europejskiej. Problem z Erdoğanem ma także Bliski Wschód.
W rozładowanie napięć między Grecją a Turcją na Morzu Śródziemnym zaangażowało się NATO. Sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg po mediacjach w Brukseli obwieścił w piątek, że oba kraje zrezygnują z zaplanowanych na ten tydzień ćwiczeń wojskowych. Kilka godzin później Ankara się z tego wycofała, postanawiając, że marynarka odbędzie ćwiczenia w dniu greckiego święta narodowego 28 października. Turcja zamierza też kontynuować odwierty w spornym rejonie wyspy Rodos. Decyzję Ankary potępił Izrael. Zgodnie z oświadczeniem MSZ, którego szef Gabi Aszkenazi przyjechał wczoraj do Aten, tureckie działania naruszają kruchą stabilność w regionie.
Jeszcze szerszym echem odbiła się w Europie turecka ofensywa w obronie francuskich muzułmanów. Prezydentowi Recepowi Erdoğanowi nie spodobał się plan Paryża walki z fundamentalizmem. Chociaż turecka diaspora nad Sekwaną nie jest liczna (600 tys. osób, gdy w Niemczech liczy 2,7 mln), to we francuskich meczetach, które mają być silniej inwigilowane przez służby, tureckie pochodzenie ma co drugi imam. Erdoğan, potępiając podejście swojego francuskiego odpowiednika Emmanuela Macrona do muzułmanów, wysłał go na badania psychiatryczne. W odpowiedzi Francja wycofała ambasadora z Ankary.
Turecki przywódca skrytykował także Stany Zjednoczone, które chcą nałożyć na Turcję sankcje w związku z jej wsparciem dla Azerbejdżanu w konflikcie o Górski Karabach oraz zakupem i testem rosyjskiego systemu rakietowego S-400. – Mówicie nam: „odeślijcie S-400 Rosjanom”. Nie jesteśmy państwem plemiennym. Jesteśmy Turcją – odpowiedział Erdoğan. Wydaje się, że w ostatnich tygodniach prezydent postawił sobie za cel zniechęcenie do siebie zachodnich partnerów. Luigi Scazzieri z Centre for European Reform zwraca uwagę na toksyczną mieszankę strachu i ambicji. – Erdoğan od nieudanego puczu w 2016 r. próbuje uniezależnić się od NATO i USA. Jego polityka jest także podszyta strachem, np. przed kurdyjskimi bojownikami. Poczucie zagrożenia dla własnych interesów stoi też za interwencją w Libii i prowadzeniem na własną rękę odwiertów w poszukiwaniu gazu – podkreśla.
Ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) Karol Wasilewski dodaje, że rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) weszła w sojusz z rosnącymi w siłę nacjonalistami, których musi teraz zadowalać. Erdoğan umiejętnie prowadzi grę z Zachodem. Najpierw zgadza się na rozmowy z Grecją, czym zjednuje sobie w Europie zwolenników dialogu takich jak Niemcy, by potem się z nich wycofać przy aplauzie tureckich nacjonalistów. Ofensywa Erdoğana jest też obliczona na odwrócenie uwagi Turków od gospodarki. Notowania tureckiej waluty przekroczyły wczoraj kolejny punkt krytyczny. Za dolara trzeba już zapłacić ponad 8 lir, co oznacza, że waluta w ciągu kwartału straciła na wartości 15 proc. Scazzieri widzi w tym błędne koło. Agresywna polityka odstrasza inwestorów, co utrudnia obsługę długu, ale pozwala na wyciszenie niezadowolenia. – Dlatego będzie ona konsekwentnie prowadzona – przewiduje ekspert CER.
– Reakcja na działania Macrona to kolejny element spełniania zachcianek elektoratu i realizowania wizji, w której Turcja ma być liderem państw islamskich – uzupełnia Wasilewski. Ale próba zjednoczenia świata islamu oraz zaangażowanie Ankary w Iraku, Libii i Syrii nie są mile widziane przez przywódców świata arabskiego. – Efektem tureckiego panoszenia się w regionie jest rzecz bezprecedensowa: państwa arabskie zaczynają dogadywać się co do polityki wobec Ankary – dodaje ekspert PISM. Arabia Saudyjska wprowadziła faktyczny bojkot tureckiego eksportu, do którego dołączyło się Maroko, a Egipt na posiedzeniu Ligi Państw Arabskich przeforsował powołanie komisji mającej zbadać tureckie interwencje w regionie.
Jeden z saudyjskich oficjeli w rozmowie z „Financial Timesem” porównał Ankarę do Teheranu, wroga Rijadu. Jak podkreślił, Iran stanowi bardziej bezpośrednie zagrożenie, ale „sytuacja się pogarsza”, bo zaangażowanie Erdoğana w Górskim Karabachu to kolejny dowód na to, w jakim kierunku zmierza Turcja. Za polityką Ankary stoi też przekonanie, że postzimnowojenny ład na świecie, którego strażnikiem są USA, jest już u kresu i wkrótce wyłoni się inny układ sił, w którym Ankara ma odgrywać znaczącą rolę. – Tyle że prowadzenie takiej polityki jest kosztowne. W tym momencie tureckie PKB na mieszkańca jest na poziomie z 2009 r. – podsumowuje Wasilewski.