Ugrupowanie Evo Moralesa wraca do władzy, obiecując stabilizację, pojednanie i odejście od błędów przeszłości. Ma powstać rząd jedności narodowej.
– Odzyskaliśmy naszą demokrację – tak sondażowe wyniki niedzielnych wyborów prezydenckich skomentował obalony przed rokiem prezydent Evo Morales. Według exit polls minister gospodarki w rządach Moralesa, kandydat Ruchu na rzecz Socjalizmu (MAS) Luis Arce wygrał wybory już w pierwszej turze, uzyskując ponad 50 proc. głosów i ponad 20 pkt przewagi nad swoim głównym konkurentem Carlosem Mesą. Jeśli wyniki się potwierdzą, można mówić o dużym sukcesie boliwijskiej lewicy, której zwycięstwo wydawało się wcześniej niepewne. Sondaże wskazywały na wygraną Arce w pierwszej turze, jednak bez pewności, że będzie ona wystarczająca, by uniknąć dogrywki. W drugiej turze faworytem miał być już Mesa, który mógł liczyć na poparcie wszystkich ugrupowań politycznego centrum i prawicy. Aby zagwarantować sobie zwycięstwo już w niedzielę, Arce musiał przekroczyć próg 40 proc. głosów, uzyskując przy tym minimum 10 pkt przewagi nad zdobywcą drugiego wyniku, albo zebrać ponad połowę oddanych głosów. Udało się spełnić oba te warunki.
Odzyskanie popularności przez MAS to – jak mówił DGP przed wyborami latynoamerykanista dr Radosław Powęska – m.in. skutek nieudolności rządu tymczasowego w mierzeniu się z pandemią COVID-19 i towarzyszącym jej załamaniem społeczno-gospodarczym oraz tęsknoty społeczeństwa za stabilizacją, z jaką kojarzą się rządy socjalistów. Wysokie zwycięstwo wyborcze Arce oznacza, że maleje prawdopodobieństwo, że wynik głosowania znów będzie kontestowany. – Wynik jest jednoznaczny, jeżeli się utrzyma, oznacza silny mandat dla MAS i całkowite odwrócenie tego, co wydarzyło się w 2019 r. – uważa Adam Traczyk z think tanku Global.Lab.
Scenariusz pokojowego przekazania władzy potwierdza szybkie złożenie gratulacji zwycięzcy wyborów przez tymczasową prezydent Jeanine Añez. – Nie mamy jeszcze oficjalnych wyników, ale wszystko wskazuje, że Arce wygrał wybory. Gratuluję zwycięzcom i proszę, by rządzili z myślą o Boliwii i o demokracji – oświadczyła Añez.
Obaw o destabilizację nie brakowało jeszcze w sobotę, kiedy to – jak relacjonował poseł Lewicy Maciej Konieczny, który obserwował wybory – na ulicach boliwijskiej stolicy zebrali się przedstawiciele wojska i policji, a dowódca armii dziękował im za „uratowanie Boliwii od dyktatury”. Niepokój wzbudziła też podjęta w ostatnim momencie decyzja boliwijskiej komisji wyborczej, by nie podawać cząstkowych wyników głosowania.
Stabilizacji mógłby zagrozić konfrontacyjny kurs nowej władzy i próba wykorzystania uzyskanego w wyborach mandatu do rozliczeń z przeciwnikami, w tym głębokich czystek w strukturach siłowych. – Otwarty konflikt z armią nie pomógłby w uspokojeniu sytuacji w kraju, czego oczekują wyborcy Arce – ocenia Traczyk. Na razie jego ton jest jednak koncyliacyjny – mówi o powołaniu „rządu jedności narodowej” i wyciągnięciu wniosków z błędów popełnionych w przeszłości przez MAS.
Wynik wyborów w Boliwii wpisuje się w szerszy trend odzyskiwania pozycji, po kilku latach osłabienia, przez latynoamerykańską lewicę – w ostatnich latach lewicowe ugrupowania odzyskały władzę m.in. w Argentynie, Meksyku i Panamie. Jak wskazuje agencja AP, jej przekaz związany ze sprawiedliwością społeczną zyskuje na atrakcyjności w obliczu rosnącego ubóstwa – według prognoz ONZ ma ono w tym roku dotknąć 37 proc. mieszkańców regionu. – Ten wynik pokazuje też, że rządy lewicy głęboko i trwale przetransformowały tamtejsze społeczeństwa, upodmiotowiając rzesze ludzi wcześniej wykluczonych z udziału w polityce i życiu ekonomicznym – dodaje Traczyk.
Powrót partii Moralesa to porażka Unii Europejskiej i USA, które w ubiegłorocznym konflikcie postawiły na boliwijską opozycję i zapewniły międzynarodowe uznanie rządowi tymczasowemu, licząc m.in. na dostęp swoich przedsiębiorstw do boliwijskiej gospodarki. Z Departamentu Stanu USA płynęły już jednak zapewnienia, że Waszyngton jest gotowy współpracować z każdym wybranym demokratycznie rządem Boliwii. Traczyk spodziewa się, że międzynarodowy kurs MAS będzie pragmatyczny. Przekonuje jednocześnie, że dyplomacje europejskie powinny prowadzić w Ameryce Łacińskiej ostrożniejszą, bardziej zniuansowaną politykę. – Boliwia to nie Wenezuela. Każde państwo trzeba traktować indywidualnie – uważa ekspert.