Wojna, jaką prawica wypowiedziała środowisku LGBT, zaczyna się robić coraz bardziej kosztowna. Nie tylko wizerunkowo. Również w sensie finansowym. Dlatego rządzący korygują obecną strategię.
Apeluję do konserwatystów, aby przestali używać terminu «ideologia LGBT», który nie jest używany i zrozumiały na świecie. A do tego łatwo nim manipulować” – takim dość nieoczekiwanym komunikatem zaczął mijający tydzień Patryk Jaki. Fakt, że z tego rodzaju apelem wychodzi jeden czołowych polityków Solidarnej Polski, skrajnego skrzydła Zjednoczonej Prawicy, może świadczyć o tym, że spór wokół środowisk nieheteronormatywnych znalazł się na zakręcie. Przynajmniej dla polskiej prawicy. W grę nie wchodzą już wyłącznie kwestie wizerunkowe, lecz także te dużo bardziej dotkliwe – finansowe.

Ideologia kosztuje

Pierwszym niepokojącym symptomem było przyblokowanie w lipcu kilku polskim gminom pieniędzy z unijnego programu „Partnerstwo dla miast”. Powód? Samorządowe uchwały uderzające w środowiska LGBT. Stawka? Raczej niewielka, bo na 127 europejskich „miękkich” projektów przyznano ponad 2,3 mln euro (maksymalne dofinansowanie jednego przedsięwzięcia do 25 tys. euro).
– To jest strata wizerunkowa, której nie da się dzisiaj oszacować. To nie jest tylko 18 tys., które tracimy – przyznała w rozmowie z TVN24 Magdalena Marszałek, burmistrz małopolskiego Tuchowa, który znalazł się w gronie gmin z przyblokowymi środkami. Interweniować musiał Zbigniew Ziobro, który w odpowiedzi na działania Komisji Europejskiej przyznał gminie 250 tys. zł z Funduszu Sprawiedliwości na działalność tamtejszych strażaków ochotników.
W połowie września gruchnęła kolejna wiadomość, że gminy zaangażowane w legislację anty-LGBT nie mogą liczyć na granty z Funduszy Norweskich. Są to pieniądze należące do szerszego mechanizmu finansowego, w ramach którego Norwegia, Islandia i Liechtenstein przekazują środki w zamian za dostęp do wspólnego rynku Unii Europejskiej. Polska liczyła w latach 2014–2021 na niemal 398 mln euro z funduszy w ramach mechanizmu Europejskiego Obszaru Gospodarczego oraz 411,5 mln euro z Funduszy Norweskich. I właśnie do tych drugich polskie gminy, które według norweskiego rządu podjęły uchwały wykluczające społeczności LGBT, nie będą miały dostępu.
– Kraśnik i gminy z podobnymi deklaracjami nie otrzymały wsparcia projektowego w bieżącym okresie finansowania i nie otrzymają go, dopóki te deklaracje będą ważne. Dotyczy to również wszystkich instytucji znajdujących się pod kontrolą władz miejskich – wynika z oświadczenia Ine Eriksen, minister spraw zagranicznych Norwegii, zamieszczonego na stronie internetowej tamtejszego parlamentu. Straty finansowe mogą być dość bolesne. Jak podaje OKO.press, dla 30-tys. Kraśnika, który ostatnio stał się niesławny za sprawą uchwał tamtejszych radnych w kwestii LGBT czy sieci 5G, może to oznaczać utratę 3–10 mln euro. Tym razem nie słychać jednak o tym, by Zbigniew Ziobro miał znów interweniować i przyznać „rekompensatę” z Funduszu Sprawiedliwości.
Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej (MFiPR) zapewnia, że jak na razie żadne środki z obecnego rozdania Funduszy Norweskich i EOG nie zostały jeszcze nawet wypłacone beneficjentom, bo wciąż jesteśmy w fazie konkursów. A skoro tak, to nikt nikomu pieniędzy nie mógł zablokować. I w zasadzie resort się tego nie spodziewa.
– Wdrażanie Funduszy Norweskich i EOG w Polsce jest spójne z wartościami nie dyskryminacji, współpracy i transparentności zgodnie z podpisanymi umowami międzynarodowymi pomiędzy Polską a darczyńcami: Norwegią, Islandią i Liechtensteinem. Przesłanką do oceny konkretnego przedsięwzięcia są zawsze walory merytoryczne, czyli co zakłada dany projekt, czy spełnia warunki dofinansowania i jakie korzyści przyniesie, ponieważ z projektów dofinansowanych z Funduszy Norweskich i EOG korzystają wszyscy. Mamy mocne argumenty i opierając się na nich, będziemy prowadzić w tej sprawie z darczyńcami dialog – zapewnia nas MFiPR.
W sprawie Funduszy Norweskich interweniował już Związek Miast Polskich, czyli największa korporacja samorządowa w kraju zrzeszająca ok. 300 miast i miejscowości. „Polskie samorządy zostały uwikłane w wojnę ideologiczną toczoną przez główne partie polityczne w ramach dwóch kampanii wyborczych – najpierw parlamentarnej z 2019 r., a następnie prezydenckiej z 2020 r.” – stwierdza Andrzej Porawski, dyrektor biura ZMP, w piśmie skierowanym do ambasadora Królestwa Norwegii w Polsce. Choć Porawski nie pochwala samorządowych uchwał mniej lub bardziej wymierzonych w LGBT, stara się przedstawić ambasadorowi sytuację w sposób bardziej zniuansowany. I tak np. w uchwale z Kraśnika znalazło się co prawda sformułowanie „samorząd wolny od ideologii LGBT”, ale nie ma to żadnej siły sprawczej i nie stanowi prawa miejscowego. Z kolei stanowisko radnych Świdnika nie zostało nawet opublikowane w Biuletynie Informacji Publicznej, w związku z czym też nie sposób uznać tego za obowiązującą regulację. – Całkowicie inny charakter ma Samorządowa Karta Praw Rodziny, której w medialnej wojnie propagandowej przypisano podobne cechy jak uchwałom odnoszącym się do ideologii LGBT. Jest to działanie z gruntu niesprawiedliwe, ponieważ nie ma potwierdzenia w żadnym punkcie karty. Ma ona wyłącznie pozytywny wydźwięk i dotyczy wspierania rodzin – wskazuje Andrzej Porawski. – W tej sytuacji, znając obiektywizm strony norweskiej, oczekujemy, że takie miasta jak Mielec, Przasnysz i Tomaszów Mazowiecki zostaną usunięte z listy gmin niesłusznie posądzonych o dyskryminacyjne praktyki – dodaje dyrektor biura ZMP.

Nie damy się pouczać?

Kolejne, dużo poważniejsze ciosy finansowe mogą być dopiero przed nami. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen twardo zapowiedziała w zeszłym tygodniu: „Dyskryminacja na podstawie orientacji seksualnej nie może mieć miejsca w UE. Zawsze, gdy jest to w mojej mocy, będę przeciwko niej działać, w tym przez zawieszanie dystrybucji funduszy i kierowanie do sądu spraw przeciwko rządom”. Zapowiedziała też, że wkrótce przedstawi unijną strategię równości LGBT.
Polsce dostało się też w ujawnionym w środę raporcie Komisji Europejskiej na temat stanu praworządności (o czym doniósł RMF FM). „Decyzja niektórych regionów o zadeklarowaniu «strefy wolnej od LGBTI» wywołała poważne wątpliwości co do zdolności władz lokalnych do sprawiedliwego podziału funduszy UE między organizacje pozarządowe" – wynika z raportu. KE zwróciła też uwagę na kampanię oszczerstw prowadzoną przeciwko mniejszościom seksualnym.
Sprawa rzutuje też na relacje z naszym największym sojusznikiem – Stanami Zjednoczonymi. Choć głośny list otwarty 50 ambasadorów w sprawie sytuacji osób LGBT w Polsce ukazuje się regularnie od siedmiu lat – przy okazji warszawskiej Parady Równości – to ambasador USA Georgette Mosbacher zadbała o to, by tegoroczną wersję osadzić w jednoznacznym kontekście. „Prawa człowieka to nie ideologia – są one uniwersalne. 50 ambasadorów i przedstawicieli się z tym zgadza” – napisała na Twitterze, a w rozmowie z Wirtualną Polską rozwinęła tę myśl. – Musicie wiedzieć, że w kwestii LGBT jesteście po złej stronie historii. Mówię o postępie, który się dokonuje bez względu na wszystko. Używanie tego typu retoryki wobec mniejszości seksualnych jedynie wyobcowuje Polskę, przekładając się też na konkretne decyzje biznesowe – stwierdziła, wskazując np. na branżę filmową, technologiczną, na kwestie polityczne („nie jest tajemnicą, że wielu kongresmenów jest bardzo zaangażowanych w sprawy LGBT”), a nawet militarne (w US Army służą geje i lesbijki).
– Drogim ambasadorom mogę powiedzieć tylko tyle, że tolerancja należy do polskiego DNA. Można prześledzić ostatnią i przedostatnią historię, żeby móc się o tym przekonać. Nikt nas nie musi tolerancji uczyć – odpowiedział premier Mateusz Morawiecki. W PiS można też usłyszeć utyskiwania, że za czasów rządów PO-PSL też sporządzano podobne listy otwarte oraz że wśród sygnatariuszy znalazły się kraje, które same miewają problemy z przestrzeganiem standardów z zakresu praw człowieka, jak np. Wenezuela czy Indie.

Plan wypalił

Z rosnących kosztów wojny z ideologią LGBT coraz lepiej zdają sobie sprawę politycy Zjednoczonej Prawicy. Konflikt ten rozniecono wiele miesięcy temu na potrzeby wyborczego maratonu. W czasie kampanii przed wyborami do PE wiceprezydent stolicy Paweł Rabiej w wywiadzie dla DGP powiedział: „Najpierw przyzwyczajmy ludzi, że związki partnerskie to nie jest samo zło, że nie niszczą tkanki społecznej i polskiej rodziny. Potem łatwiej będzie o kolejne kroki, o równość małżeńską z adopcją”. Dla PiS to był impuls do politycznej ofensywy. Rządowym macherom od kampanii na podstawie badań wychodziło, że tematyka LGBT jest w stanie zmobilizować wyborców. I tak się stało. Koalicję Europejską, złożoną z opozycyjnych partii, PiS momentalnie sprofilował jako grupę dążącą do realizacji w Polsce „lewicowej agendy” i „planu Rabieja”. Władysława Kosiniaka-Kamysza obwołano „tęczowym Władkiem”, a Rafał Trzaskowski do dziś zbiera ciosy za warszawską Kartę LGBT+.
Polityczny plan wypalił. PiS nieoczekiwanie dobrze wypadł w wyborach europejskich, utrzymał władzę po wyborach parlamentarnych oraz ma sprzyjającego mu prezydenta. Ale sprawy wymknęły się spod kontroli i to jeszcze w czasie kampanii wyborczych.
– Stworzyliśmy plan Dudy, który był bardzo technokratyczny. Uznaliśmy, że trzeba go jeszcze oprzeć na wartościach rodzinnych. Prezes Kaczyński przyznał, że rzeczywiście warto odwołać się do wartości moralnych i emocjonalnych. To przyczyniło się do powstania Karty Rodziny podpisanej przez Andrzeja Dudę. Tyle że później ktoś to zniekształcił, być może jacyś doradcy prezydenta. Prezydent wypowiedział słynne słowa o ideologii LGBT i bolszewizmie. Potem jeszcze swoje trzy grosze wtrącili Czarnek i Żalek i woda wykipiała – tłumaczy nasz rozmówca z obozu rządowego.
– Najbardziej winna tu jest „Gazeta Polska”, która zasłynęła naklejkami „Strefa wolna od LGBT”. Wtedy temat zaczął być przegrzewany i to mimo dobrych intencji ze strony gazety – diagnozuje inny polityk Zjednoczonej Prawicy, prosząc o anonimowość. – Problem w tym, że prawica, próbując się bronić, weszła w te buty. W efekcie ludzie w Europie nie bardzo rozumieją, o co nam chodzi, bo sformułowanie „ideologia LGBT” rzeczywiście nie jest używane przez elity intelektualne Zachodu – przyznaje.
Po wygranych wyborach Andrzej Duda próbował wygasić negatywne emocje – czy to pozwalając na koncyliacyjne przemówienie córki Kingi na wieczorze wyborczym, czy to zapraszając do pałacu Rafała Trzaskowskiego. Wszystko na próżno, a negatywne reakcje Zachodu obserwujemy do dziś.

Jak nie ideologia, to co?

– Tocząc debaty w Brukseli, widzę, że ludzie o poglądach konserwatywnych nie rozumieją sformułowania „ideologia LGBT”, dla nich jaśniejszy jest termin „gender”, który jest przecież stosowany w doktrynie Kościoła – tłumaczy swój apel Patryk Jaki w rozmowie z DGP.
W PiS jego wystąpienie zostało przyjęte pozytywnie. Od jakiegoś czasu słychać bowiem głosy, że Nowogrodzka i Jarosław Kaczyński są już zmęczeni wojną ideologiczną, w której prym wiodą ziobryści.
– W całym środowisku prawicy wszyscy zaczynają rozumieć, że myśl konserwatywna to obrona tradycji, a nie radykalizm. Być może ziobryści szukają własnej, nowej strategii komunikowania tej sprawy – wskazuje nasz rozmówca z kręgów rządowych. Dodaje, że w kwestii LGBT PiS i Solidarna Polska różnią się tylko akcentami i sposobem realizacji celów. – Konserwatywny kręgosłup możemy zachować poprzez promowanie np. wartości rodzinnych i pielęgnowanie tradycji, a nie przez ataki na osoby homoseksualne. Trzeba wykazywać pozytywne podejście, a nie robić akcje w stylu ziobrystów – dodaje nasz rozmówca.
Co da zmiana używanego hasła? W czym „gender” jest lepsze niż „ideologia LGBT”?
– To dramatyczna próba poszukiwania nowego języka – tak apel Jakiego ocenia prof. Andrzej Rychard, socjolog. – Ideologia LGBT nie istnieje, dlatego nikt tego nie rozumie. Dlatego teraz proponuje się podstawienie tego ideologią gender, licząc na większe zrozumienie. Ale to równie ślepa uliczka, choć może dłuższa. Być może Patryk Jaki za krótko przebywa na Zachodzie, ale gender to po prostu płeć kulturowa, istniejąca obok płci biologicznej. Nie da się walczyć z czymś, co istnieje. Podobnie jak z czymś, co nie istnieje – dodaje.
W podobnym tonie ostatnie ruchy komentuje Bart Staszewski, aktywista LGBT, który zaszedł za skórę PiS, wieszając znaki „Strefa wolna od LGBT” przy wjazdach do miejscowości, których radni przyjmowali uchwały dotyczące ideologii LGBT czy obrony praw rodzin. Ostro skrytykował go za to m.in. premier Morawiecki, zarzucając mu szerzenie deep fake’ów. – Manifest Patryka Jakiego odbieram jako próbę wycofania się z dotychczasowego języka. Nikt w Europie nie kupił tego, że LGBT to jakaś ideologia. Mija już rok od stworzenia pierwszych uchwał anty-LGBT w samorządach i widocznie PiS doszedł do wniosku, że nie tędy droga i że tego nie da się obronić przed KE – ocenia. Jest przekonany, że jego akcja z wywieszaniem „znaków” w pasie drogowym przyczyniła się do tego, że dziś politycy Zjednoczonej Prawicy myślą o zmianie retoryki. – Skoro aż premier musiał zabrać głos, a w ślad za nim ministrowie, to znaczy, że musiało zaboleć. Nikt nie uwierzy w to, że „znak drogowy” stanowiący element akcji uświadamiającej wprowadza kierowców w błąd – ocenia Staszewski.
Co ciekawe, rezygnację ze stosowania kontrowersyjnego sformułowania sugerują też przedstawiciele konserwatywnego instytutu Ordo Iuris. – Wydaje się, że należałoby zastąpić je takimi hasłami jak „neomarksizm”, „marksizm kulturowy” czy „ideologia gender”. Takimi pojęciami powinniśmy operować, by być zrozumianymi na Zachodzie – mówi dr Tymoteusz Zych z Ordo Iuris. – W pewnych kręgach intelektualnych na Zachodzie ideologia LGBT jest rzeczywiście niezrozumiała, choć zdarzają się wyjątki, np. Slavoj Žižek, filozof związany z ideologiczną lewicą, również krytykuje ideologię LGBT – mówi. W zasadzie zgadza się też z obserwacją Patryka Jakiego, że pojęciem ideologia LGBT niezwykle łatwo manipulować. – Przekonaliśmy się o tym w przypadku uchwał samorządowych. Powstała mitologia, że jeśli ktoś sprzeciwia się pewnej doktrynie ideologicznej, jednocześnie jest przeciwko ludziom o skłonnościach homoseksualnych czy borykającym się z zaburzeniami tożsamości płciowej. To kompletna nieprawda, która odwracała uwagę od istoty rzeczy. Jeśli ktoś krytykuje marksizm, to mówi o doktrynie, a nie np. o ruchu robotniczym – przekonuje dr Zych.
Bart Staszewski przekonuje jednak, że odejście od ideologii LGBT i pójście w kierunku gender na nic się nie zda. – Straszenie genderem też nigdy nie odniosło realnego skutku, wręcz budzi uśmiech politowania, to powrót do retoryki sprzed lat. Teraz jednak może temu zostać nadany nowy, niebezpieczny kontekst. Jeśli samorządy w uchwałach będą stosować gender zamiast LGBT, to dalej będzie się to wpisywało w kampanię nienawiści wobec osób nieheteronormatywnych – ocenia.

Ofensywa na nową modłę

Korekta kursu nie oznacza jeszcze końca ofensywy. W ramach rekonstrukcji rządu ziobryści otrzymają jednego ministra bez teki w kancelarii premiera. Ma on odpowiadać za prawa obywatelskie i tożsamość europejską. Niektórzy komentują wprost, że to będzie minister od światopoglądu. W rozmowie z nami przedstawiciele Solidarnej Polski wyrażają nadzieję, że za pomocą takiego stanowiska w KPRM skutecznie uda się dawać odpór lewicowej agendzie.
Otoczenie premiera Morawieckiego tonuje te nastroje. – Te funkcje ministrów bez teki w KPRM koalicjanci PiS dostali po to, by Gowin i Ziobro obronili się w swoich partiach. Faktycznie będzie od nich zależnych kilku urzędników, więc za wiele nie będą mogli zrobić – przyznaje osoba z obozu rządowego.
Ziobryści głośno mówią o wprowadzeniu zakazu promocji ideologii LGBT na uczelniach czy finansowania gender studies. – Projekt jest na etapie bardzo dobrze przemyślanego postulatu programowego. Regulacje prawne w tym zakresie nie są wyjątkowo skomplikowane, więc da się go bardzo szybko napisać – zapowiedział na antenie Radia Zet Michał Woś, w ostatnich dniach typowany na ministra w KPRM z nadania Solidarnej Polski.
Pytanie, na ile poglądy ziobrystów w tej kwestii są zbieżne z nastawieniem nowego ministra nauki i edukacji Przemysława Czarnka, który w kampanii prezydenckiej na tyle ostro zaatakował osoby LGBT, że PiS musiał go schować. Czy nowy minister z PiS będzie pozwalał koalicjantom wchodzić tak daleko we własne kompetencje? I czy po doświadczeniach z kampanii prezydenckiej ma jeszcze w ogóle ochotę na wojnę z LGBT? – Niestety Czarnek stał się zakładnikiem swojego wizerunku. Wielu z nas zadaje sobie pytanie, czy pójdzie w dalsze reformowanie oświaty i wejdzie w dialog ze środowiskiem akademickim, czy zajmie się kwestiami światopoglądowymi. Bo jest w stanie zrobić i jedno, i drugie – mówi polityk PiS z kręgów rządowych.
Kwestią otwartą jest również to, na ile w nowym układzie rządowym ofensywa światopoglądowa ziobrystów będzie w ogóle możliwa. Po pierwsze, Zbigniew Ziobro i jego ludzie będą mieć nad sobą nadzorcę w postaci komitetu ds. bezpieczeństwa państwa. A tam może nie być zielonego światła na radykalne ruchy w Zjednoczonej Prawicy, zwłaszcza że na jego czele ma stanąć sam Jarosław Kaczyński. Po drugie, nowa umowa koalicyjna przewiduje, że wszelkie projekty ustaw mają być uzgadniane koalicyjnie. To oznacza, że ziobryści raczej nie będą już mogli zaskakiwać PiS i Porozumienia swoimi inicjatywami legislacyjnymi. Po trzecie wreszcie, na dłuższą metę prawica może nie mieć czasu, bo będzie zajęta reformowaniem państwa poprzez wdrażanie 10-punktowego planu jesiennej ofensywy programowej. Między rewolucją w systemie ochrony zdrowia (planowane upaństwowienie szpitali), dekoncentracją mediów i reformą wymiaru sprawiedliwości na toczenie zażartej wojny z LGBT może zwyczajnie zabraknąć czasu i energii.
W PiS wystąpienie Jakiego przyjęto pozytywnie. Nowogrodzka i Jarosław Kaczyński mają być zmęczeni wojną ideologiczną, w której prym wiodą ziobryści