Kandydaci do prezydentury zachowywali się niczym zapaśnicy
Wśród oglądających wtorkową debatę nie ma sporu, że kultura polityczna Ameryki sięgnęła dna. Donald Trump prowokował swojego przeciwnika Joego Bidena, ale ten nie pozostawał mu dłużny. W kluczowym momencie zwrócił się do prezydenta: „Zamknij się, człowieku!”. Chociaż według przeprowadzonego naprędce sondażu CBS News 48 proc. oglądających wskazało jako zwycięzcę Bidena, a 41 proc. – Trumpa, wszystko wskazuje na to, że obaj kandydaci na swoich wystąpienia stracili i raczej na pewno nie przekonali nikogo do głosowania na siebie.
„To była katastrofa. Obydwaj powinni ochłonąć przed następnym pojedynkiem. Debaty powinny w rzeczowy sposób pokazywać różnice polityczne, a nie być walką na pięści, kto pierwszy się dorwie do szwedzkiego stołu” – napisał na Twitterze Ari Flei scher, rzecznik Białego Domu za prezydentury George’a W. Busha. Przyjrzyjmy się jednak argumentom, które padły. Biden dobrze się przygotował do pytań o COVID-19. – Panie prezydencie, dużo pan mówi o pomaganiu Afroamerykanom. A czy pan wie, że wskutek pandemii zmarł jeden na tysiąc Afroamerykanów? Jeżeli rząd nie zacznie działać, to pod koniec roku będzie to jeden na 500 – mówił kandydat demokratów.
Ta szokująca statystyka jest niestety prawdziwa. Wiosną pisaliśmy na łamach DGP, jak koronawirus pustoszy afroamerykańskie osiedla w miastach, takich jak Baltimore, Detroit czy Nowy Jork, co pokazuje, jak amerykańska służba zdrowia jest dalej podzielona rasowo. Mniejszości etniczne mają do niej znacznie gorszy dostęp. Prowadzący debatę Chris Wallace stanowczo zażądał od prezydenta potępienia rasizmu. – Czy jest pan skłonny potępić białych suprematystów i grupy tworzonych lokalnie milicji, i powiedzieć, że muszą się one wycofać i nie eskalować przemocy, jaką widzieliśmy w Kenoshy i Portland? – pytał Wallace.
Trump odparł, że jest gotów to zrobić, ale dodał, że za prawie wszystko, co się dzieje, jest odpowiedzialna lewica. Nie po raz pierwszy prezydent dowiódł, że ma problem z jednoznacznym potępieniem odpowiedzialnych za przemoc. Kiedy w sierpniu 2017 r. sympatyzujący z ruchem neonazistowskim 20-letni James Alex Fields Jr. przejechał samochodem i zabił jedną z protestujących przeciwko Ku Klux Klanowi, głowa państwa powiedziała, że winę ponosi „wiele stron”.
Prezydent stwierdził też, że w miastach rządzonych przez demokratów rośnie przestępczość. – Myślę, że jest to kwestia partyjna – powiedział. Chciał przez to dać do zrozumienia, że skoro nie można ufać demokratom rządzącym miastami, nie należy ufać ich kandydatowi na prezydenta. Ale oponenci wytknęli głowie państwa minięcie się z prawdą. Wyjąwszy sytuację związaną z protestami na tle rasowym, wskutek których liczba zabójstw w dużych miastach wzrosła o 53 proc., w ostatnich dwóch latach przestępczość w metropoliach spadła. Dotyczy to kwestii użycia broni i napadów, morderstw oraz przestępstw narkotykowych. Dane na ten temat można znaleźć w raporcie Council on Criminal Justice.
Pozostaje jeszcze kwestia wątpliwości co do tego, czy Donald Trump uzna wynik wyborów w razie porażki z Bidenem. To sprawa otwarta, bo urzędujący prezydent stroni od zajęcia jednoznacznego stanowiska w tej sprawie. W nocy po debacie Izba Reprezentantów zatwierdziła jednak niewiążącą rezolucję, zobowiązującą do „uporządkowanego i pokojowego” przekazania władzy zwycięzcy wyborów. Za było 397 kongresmenów, przeciwko – pięciu.