W sprawie pomnika polskich ofiar II wojny światowej Berlin wymyśla wciąż nowe preteksty, żeby jej nie załatwić. Tymczasem ‒ jak pokazuje sprawa Muzeum Emigracji ‒ wystarczyłaby odrobina dobrej woli.
W 2017 r. Florian Mausbach, emerytowany szef Federalnego Urzędu Budownictwa i Zagospodarowania Przestrzennego, wystąpił z pomysłem upamiętnienia Polaków i zaproponował konkretną lokalizację ‒ plac Askański (Askanischer Platz) w centrum Berlina, nieopodal ruin zburzonego w czasie wojny dworca kolejowego. Ideę poparło ok. 240 posłów do Bundestagu (na 709) i było o niej głośno zwłaszcza przy okazji 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Ustalenie konkretów okazało się jednak zbyt skomplikowane i grzęzło w niekończących się dyskusjach.
Zwolennicy polskiego pomnika byli konfrontowani z argumentami przeciwników, których zdaniem mógłby on np. doprowadzić do eskalacji żądań ze strony innych państw. Nie bez znaczenia był też wewnętrzny czynnik polityczny: część posłów frakcji współrządzącej w RFN CDU/CSU nie chce gestu wobec Polski, obawiając się utraty wyborców na rzecz narodowo-konserwatywnej Alternatywy dla Niemiec (AfD).
9 czerwca br. Niemiecki Instytut Spraw Polskich w Darmstadt pod kierownictwem Petera Loewa oraz Fundacja Pomnika Pomordowanych Żydów Europy zaproponowały „kompromis”. Miałby on polegać na utworzeniu centrum dokumentacji poświęconego niemieckiej okupacji Europy w latach 1939‒1945 oraz wzniesieniu pomnika przypominającego o agresji na Polskę. Miał zatem powstać „Plac 1 września 1939 roku”. Na pomniku zostałby umieszczony napis w języku niemieckim i polskim, który informowałby, że 1 września wraz z napaścią na Polskę rozpoczęła się II wojna światowa. Idea została natychmiast skrytykowana przez ekspertów. ‒ Moim zdaniem lepiej byłoby, gdyby takie miejsca w ogóle w tym kształcie nie powstawały, ponieważ będą one wywoływać więcej kontrowersji niż służyć temu, co pierwotnie było ważne, czyli stworzeniu miejsca pamięci o zamordowanych, miejsca dialogu i edukacji ‒ mówił w wywiadzie dla Deutsche Welle Krzysztof Ruchniewicz, historyk, dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego. ‒ To nie jest żaden kompromis, bo próbuje się tu połączyć sprawy, które są nie do połączenia ‒ dodał.
Jak wynika z informacji DGP, strona niemiecka liczyła jednak, że uda jej się skusić rząd PiS wizją odniesienia pozornego sukcesu dyplomatycznego przed wyborami prezydenckimi.
W połowie sierpnia 2020 r. okazało się z kolei, że przy placu Askańskim stanie Muzeum Emigracji (Exilmuseum). Projekt ten jeszcze bardziej oddalał szansę na budowę pomnika polskich ofiar II wojny światowej, ale pokazywał jednocześnie, że sprawę tę można rozwiązać dużo szybciej, bez udziału Bundestagu. Jedynym warunkiem byłaby odrobina dobrej woli ze strony RFN. Budową tego muzeum zajmuje się bowiem „prywatna” fundacja, która ma wparcie „na górze”.
Hanna Radziejowska, szefowa Instytutu Pileckiego w Berlinie, skomentowała wówczas całą sprawę w następujący sposób: ‒ To wyraźnie pokazuje, że w promowanej przez państwo niemieckie narracji historycznej największą traumą i wyzwaniem XX w. staje się emigracja i tzw. wypędzenia, które są wplatane równocześnie do współczesnej polityki Niemiec. Tymczasem zbrodnie dokonane m.in. na 6 mln polskich obywateli – w tym 3 mln polskich Żydów – w dużym stopniu rozliczone tylko symbolicznie i w zdecydowanej większości nieukarane, są świadomie wypierane z pamięci i nie ma miejsca na ich upamiętnienie w przestrzeni publicznej. Dziś można sobie powiedzieć, że wszelkie dyskusje o ewentualnym miejscu pomnika polskich ofiar w tym miejscu stają się z polskiej perspektywy bezprzedmiotowe – podkreślała Radziejowska.
Ta opinia przykuła uwagę niemieckiego MSZ i – jak wynika z informacji DGP ‒ skłoniła resort do podjęcia działań, które mają nadrobić poważne zaniedbanie, jakim jest brak w Berlinie miejsca poświęconego polskim ofiarom.
‒ Mam wrażenie, że debata, która odbyła się w Polsce, i krytyczne głosy z różnych stron a propos tzw. kompromisu, realizacji Exilmuseum i muzeum tzw. wypędzeń na placu Askańskim, wywołały pewną reakcję w Niemczech. Było to dyskutowane w środowisku politycznym i zostało w pewien sposób wzięte pod uwagę ‒ mówi w rozmowie z DGP Radziejowska. Zastrzega jednak, że jest to zaledwie powrót do punktu wyjścia. ‒ Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Jesteśmy w tym samym punkcie co miesiąc temu. Fakty są takie, że powstaje Exilmuseum i muzeum wypędzonych, a o pomniku Polaków nic nie wiadomo. Ewidentnie, nowe propozycje są reakcją na skandal, jakim jest robienie przez stronę niemiecką ogromnego problemu z pomnika. Jeśli jeszcze we wrześniu Bundestag przegłosuje wniosek, to będziemy mogli stwierdzić, że temat ruszył. Tak długo jak to się nie wydarzy, możemy jedynie analizować i interpretować zakulisowe dyskusje, które mogą finalnie do niczego nie doprowadzić ‒ skonkludowała szefowa IP w Berlinie.
Strona polska od dawna apelowała o godne upamiętnienie polskich ofiar niemieckiej okupacji. Postulował to m.in. w 2012 r. pełnomocnik rządu RP ds. dialogu międzynarodowego Władysław Bartoszewski.
Oprócz pomordowanych europejskich Żydów w Berlinie upamiętniono dotychczas m.in. prześladowanych homoseksualistów i Romów.