Na Zachodzie nie widać chętnych, by ukarać osobiście prezydenta Alaksandra Łukaszenkę.
W brukselskich kuluarach wykuwają się szczegóły unijnej czarnej listy, na którą mają trafić osoby odpowiedzialne za sfałszowanie białoruskich wyborów i falę powyborczej przemocy. Niepoślednią rolę w proponowaniu nazwisk odgrywa polska dyplomacja. Ze względu na opór części państw Zachodu nie trafi na nią Alaksandr Łukaszenka.
W poniedziałek Polskie Radio podało nieoficjalnie, że na czarnej liście znajdzie się 18 osób i prezydenta na niej nie będzie. Mimo że Unia wprost nie uznała oficjalnych wyników wyborów, zgodnie z którymi Łukaszenka miał otrzymać 80 proc. głosów, ośmiokrotnie więcej niż Swiatłana Cichanouska.
„Wybory nie były wolne ani uczciwe. Unia Europejska ocenia wyniki jako sfałszowane i dlatego ich nie uznaje” – napisano w oświadczeniu ministrów spraw zagranicznych 14 sierpnia. Europie zależy jednak na dialogu, a Łukaszenka jest postrzegany jako strona potencjalnych rozmów z opozycją, choć sam o zachodniej mediacji nie chce słyszeć.
Poza tym – jak nam powiedziano – prezydent „nie jest częstym bywalcem europejskich stolic” i nie byłoby to dla niego bolesne. Objęcie go sankcjami nie jest jednak wykluczone w przyszłości. – Na razie chcemy pozostawić reżimowi otwartą furtkę – podkreśla nasze źródło w UE.
Według informacji DGP w ramach pierwszej transzy sankcjami zostanie objętych do 20 osób. Druga obejmie do 10 ludzi. Nazwiska są już zgłoszone, ale wybór trzeba jeszcze uzasadnić. Potrzebne są mocne argumenty, bo osoba objęta obostrzeniami może zaskarżyć decyzję do Trybunału w Luksemburgu. Takie sytuacje już się zdarzały.
Z naszych informacji wynika, że tożsamość odpowiedzialnych za fałszerstwa i represje ustalają przede wszystkim litewscy i polscy dyplomaci. Podobnie wyglądało ustalanie czarnej listy po sfałszowanych wyborach w grudniu 2010 r. i fali powyborczych represji. Pomocny ma się okazać wykaz funkcjonariuszy nagrodzonych przez Łukaszenkę za wzorową służbę, który władze podały do wiadomości 18 sierpnia. Order odebrał wtedy np. zastępca dowódcy wojsk wewnętrznych MSW płk Chazałbiek Atabiekau. Władze zapewniały, że lista nagrodzonych nie ma nic wspólnego z sierpniowymi wydarzeniami, bo została zaproponowana przez rząd jeszcze w marcu.
Ostateczną listę sankcyjną Brukseli mamy poznać „w najbliższych dniach”, gdy zostanie ona w trybie obiegowym zaakceptowana przez 27 stolic. Sankcje mają zakładać zakaz wjazdu do Unii i zamrożenie kont w europejskich bankach. Niektóre państwa nie są zadowolone z zachowawczości propozycji. Niezrozumienie budzi w nich zwłaszcza nieuwzględnienie samego Łukaszenki jako osoby odpowiedzialnej za całokształt zachowań organów władzy na Białorusi.
– Nie mamy wielu narzędzi. Sankcje są jednym z nich. Powinni zostać nimi objęci ci, którzy sfałszowali wybory, a także przedstawiciele struktur, które nadużyły siły – tłumaczył w niedawnej rozmowie z DGP szef MSZ Litwy Linas Linkevičius. – Ponieważ nie uznajemy wyborów, pod znakiem zapytania stoi też legitymacja obecnego przywódcy. W oświadczeniu politycznym nazwałem go byłym prezydentem. Jego dziedzictwo się skończyło. Trzeba to wyraźnie powiedzieć na arenie międzynarodowej. Każdy rodzaj presji jest uprawniony, by Mińsk postrzegał sytuację realistycznie i by znalazł drogę do zorganizowania nowych wyborów – dodawał.
Linkevičius należy do zwolenników zdecydowanej reakcji na wydarzenia na Białorusi. Litwa z Estonią i Łotwą w poniedziałek nałożyły własne sankcje na 30 urzędników. Na liście bałtyckiej znalazł się nie tylko prezydent, ale i jego syn i doradca Wiktar Łukaszenka, kierownictwo Administracji Prezydenta, szef MSW Juryj Karajeu i jego trzej zastępcy, kierownicy Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego, Komitetu Kontroli Państwowej, Komitetu Śledczego i Prokuratury Generalnej, dowódcy wojsk wewnętrznych i milicji, a także urzędnicy odpowiedzialni za organizację wyborów. Linkevičius zapowiedział, że to nie koniec, a na wstępnej liście, którą przygotowało Wilno, widniało 118 nazwisk.
Nad własnymi sankcjami pracują Amerykanie. Jak podał we wtorek Reuters, Waszyngton rozważa objęcie nimi siedmiu osób, z których pięć znalazło się na liście bałtyckiej. Urzędnicy mają zostać objęci sankcjami zgodnie z decyzją prezydenta George’a W. Busha z 2006 r., która przewiduje zakaz wjazdu i zamrożenie kont osobom „podkopującym proces i instytucje demokratyczne na Białorusi” oraz odpowiedzialnym za „łamanie praw człowieka związane z represjami politycznymi”.
Zastępca sekretarza stanu USA Stephen Biegun podczas niedawnej podróży do Moskwy miał ostrzec Rosjan, że ich też mogą objąć dodatkowe sankcje, jeśli zdecydują się na interwencję zbrojną na Białorusi. Na razie Władimir Putin ogłosił stworzenie rezerw policyjnych, które mogą zostać skierowane do Mińska, ale zastrzegł, że na razie nie widzi ku temu podstaw. Rosjanie nazwali działania Zachodu ingerencją w wewnętrzne sprawy Białorusi. Mińsk zapowiedział kontrsankcje.
– Bóg ich osądzi. Uzgodniliśmy międzyresortowo, przygotowaliśmy i zatwierdziliśmy sankcje asymetryczne – mówił szef MSZ Białorusi Uładzimir Makiej podczas wczorajszej wizyty w Moskwie. Białoruska czarna lista ma pozostać niejawna. Wcześniej Łukaszenka zapowiadał, że w odwecie Mińsk zrezygnuje z usług litewskiego portu w Kłajpedzie, choć nie wiadomo, w jaki sposób pozbawiony dostępu do morza kraj chce przekierować handel zagraniczny. – Dali im komendę „bierz go” i szczeknęli spod płotu – komentował Łukaszenka sankcje nałożone przez bałtyckich sąsiadów.