Białoruski prezydent z jednej strony mówił wczoraj, że tylko jego śmierć może doprowadzić do zmiany władzy. Z drugiej powiedział, że może zgodzić się na zmianę konstytucji i nowe wybory po jej uchwaleniu.

W niedzielę na wiecu Alaksandra Łukaszenki na centralnym placu Mińska nie było przeciwników prezydenta, więc mógł on jeszcze się łudzić, że naród wciąż go popiera. Wczoraj został jednak wygwizdany podczas spotkania z robotnikami fabryki MZKC, produkującej ciągniki kołowe i podwozia, m.in. dla wojska. – Odejdź! – krzyczeli uczestnicy wiecu. – Możecie sobie krzyczeć – odpowiadał im Łukaszenka. – Otruli ludzi sieciami społecznościowymi. Niektórzy pomyśleli: to już, władzy nie ma, władza upadła. Władza nigdy nie upadnie. Znacie mnie. Jeszcze się z nimi policzymy. Po prostu trzeba pocierpieć – zapewniał.

Prezydent, który 9 sierpnia miał otrzymać 80 proc. głosów w wyborach prezydenckich, kategorycznie podkreślił, że na żadne ustępstwa nie ma zamiaru pójść. – Mówicie o nieuczciwych wyborach i chcecie przeprowadzić uczciwe? Odpowiem wam na to pytanie. Przeprowadziliśmy wybory. Dopóki mnie nie zabijecie, innych wyborów nie będzie. Nigdy się nie doczekacie, żebym zrobił cokolwiek pod presją. Nie będzie ich, bo nie będzie potem MZKC, ani MAZ, ani Biełaza (duże zakłady przemysłowe – red.), w ciągu półrocza wszystko zniszczymy – przekonywał. Robotnicy wciąż krzyczeli „odejdź”, gwizdali, wyśmiewali Łukaszenkę.

Po kilku minutach prezydent opuścił trybunę. Według państwowej agencji BiełTA wkrótce potem rządzący od 26 lat przywódca miał podczas innego spotkania powiedzieć, że trwają już prace nad zmianą konstytucji, które zakładają ułożenie na nowo pełnomocnictw poszczególnych urzędów. – Obecnej konstytucji nie wolno oddać nie wiadomo komu, bo będzie nieszczęście – miał powiedzieć. Łukaszenka już przed wyborami zapowiadał reformę konstytucyjną, która najpewniej miałaby zakładać wzmocnienie roli rządu i parlamentu oraz zmianę ordynacji wyborczej z jednomandatowych okręgów wyborczych na system mieszany, by wzmocnić rolę partii politycznych.

– Będzie tak, chłopaki. Musimy i chcemy przyjąć nową konstytucję. Nawet alternatywni kandydaci nie byli przeciw. Powinniście ją przyjąć na referendum, bo poprzednią konstytucję tak przyjmowali. I według nowej konstytucji, jeśli chcecie, przeprowadzić wybory – i parlamentu, i prezydenta, i nowych organów władzy – przekonywał Łukaszenka, wpadając w sprzeczność z wypowiedzią, że „innych wyborów nie będzie” sprzed kilku kwadransów. – A wy, robotnicy, przedstawiajcie żądanie, krzyczcie, ale nie wstrzymujcie produkcji, bo będzie, jak w połowie lat 90. – apelował.

Serwis Tut.by umieścił film nagrany przez jednego z uczestników wiecu. Łukaszenka zmierzał na spotkanie, gdy ktoś krzyknął do niego „zastrzel się, oficerze!”. Prezydent podszedł do niego. – Ja was bić nie będę, to nie w moich interesach. Ale jeśli ktoś tu coś sprowokuje, brutalnie się rozliczymy. Więc bądź facetem. Was jest tłum, a ja jestem sam. Opuść ten telefon! – krzyknął. A już na wiecu przyznawał, że zatrzymanych podczas protestów na początku ubiegłego tygodnia bito na komisariatach. Jednak – zaznaczył – tylko tych, którzy wcześniej rzucali się na „gliniarzy”. Kilka dni wcześniej Łukaszenka apelował, by nie bić leżących już na ziemi.

Oficjalnie podczas protestów miały zginąć co najmniej dwie osoby, a pogrzeb pierwszej z nich, mińczanina Alaksandra Tarajkouskiego, przerodził się w sobotę w wielką manifestację polityczną. Drugi, 25-letni Alaksandr Wichora z Homla, zmarł na serce po zatrzymaniu. Wciąż nieznany jest jednak los ponad 100 zatrzymanych. Obrońcy praw człowieka starają się zbierać informacje po szpitalach i aresztach. Wczoraj Tacciana Hacura-Jaworska z organizacji Ogniwo mówiła niezależnej agencji BiełaPAN, że śmierć poniosło w sumie pięć osób, jednak wciąż brakuje oficjalnego potwierdzenia jej słów.

Pracę wstrzymał wczoraj Biełaruśkalij, najważniejszy dostarczyciel dewiz do białoruskiego budżetu. Robotnicy jednego z największych wydobywców soli potasowych i producentów nawozów na świecie domagają się dymisji Łukaszenki i rozpisania uczciwych wyborów. W piątek górnicy wiecowali w Soligorsku i choć wyszedł do nich dyrektor przedsiębiorstwa, senator Iwan Haławaty, nie zdołał uspokoić nastrojów. Dzisiaj robotnicy rozpoczęli strajk. Według ekspertów to właśnie dołączenie się w ubiegły czwartek robotników do antyrządowego protestu należy do największych wyzwań, przed jakimi stanął prezydent.

System się sypie także w innych sferach. Zastrajkowali pracownicy aparatu propagandy. Zainicjowany przez operatorów i dźwiękowców strajk w państwowej telewizji BT poparło swoim podpisem pod petycją 600 pracowników. Rano kanał nie mógł skompletować obsady, więc zamiast audycji śniadaniowych puszczono muzykę i materiały archiwalne. Nie udało się wyemitować porannej audycji na innym prorządowym kanale ANT. Dziennikarze, którzy dotychczas trzymali się linii oficjalnej, od kilku dni bezstronnie informują o protestach, a wczoraj puszczono w serwisie informacyjnym nawet robotników MZKC, wybuczających wystąpienie Łukaszenki.

Wiaczasłau Łamanosau, reżyser z BT, poinformował, że pracownicy propagandowej telewizji będą strajkować, dopóki nie zostaną wyzwoleni więźniowie polityczni, nie dojdzie do dymisji członków komisji wyborczej, nie zostaną powstrzymane represje, a wyniki wyborów nie zostaną unieważnione. Reporter BT Mikita Dziamienćjeu dodał jednak, że dziennikarze mają wciąż przygotowywać materiały informacyjne. Białorusini z zaciekawieniem oczekują, jaka będzie ich linia polityczna i czy reporterzy faktycznie zrezygnują z politycznej obsługi władz.

Protest rozpalił też inne zakłady przemysłowe, m.in. hutę BMZ w Żłobinie, a weterani Alfy, antyterrorystycznego oddziału KGB, wezwali swoich młodszych kolegów do przestrzegania przepisów. Tymczasem władze kolejny dzień starają się przekonać obywateli, że kontynuacja protestów naraża na szwank bezpieczeństwo państwa. W niedzielę Łukaszenka mówił w tym kontekście o natowskich żołnierzach stacjonujących na Litwie, Łotwie i w Polsce. Wczoraj siły zbrojne rozpoczęły manewry wzdłuż całej granicy z Litwą od Grodna po Ostrowiec. Spod granicy z Rosją przerzucono na Zachód elitarną brygadę powietrzno-desantową z Witebska.

Główna rywalka Łukaszenki w ostatnich wyborach Swiatłana Cichanouska, którą po 9 sierpnia władze zmusiły do wyjazdu na Litwę, wydała kolejne oświadczenie. Tym razem kandydatka oświadczyła, że jest gotowa stać się narodowym liderem okresu przejściowego. Poza Litwinami kontakt z Cichanouską nawiązali także niemieccy dyplomaci. Prezydent RFN Frank-Walter Steinmeier wezwał Łukaszenkę do bezpośrednich rozmów z protestującymi. Sam prezydent dotychczas odrzucał tego typu pomysły, ale w jego otoczeniu pojawiają się głosy, że rokowania mogą być nieuniknione.