Rząd uruchamia program dla firm, które wymagają restrukturyzacji. O jego szczegółach mówi DGP wiceminister rozwoju Krzysztof Mazur.
Do kogo adresowana jest Polityka Nowej Szansy?
Do firm, które muszą się przebranżowić albo potrzebują wymyślić na nowo swój model biznesowy. Czyli takich, których podczas pandemii nie dotknęły krótkoterminowe problemy, tylko potrzebują głębszego procesu restrukturyzacji. Z Polityki Nowej Szansy skorzystają jednak nie tylko te firmy, których problemy były związane z koronawirusem. To rozwiązanie dla przedsiębiorców, którzy są na granicy niewypłacalności i potrzebują głębszej przemiany. Dlatego polityka nowej szansy jest uzupełnieniem tarczy antykryzysowej. Krokiem poza doraźną pomoc w kryzysie, która miała podtrzymać krwiobieg gospodarczy w obliczu uderzenia pandemii. Wtedy liczyła się szybkość reakcji. Pomagając utrzymać płynność finansową firm i ochronić miejsca pracy, pomogliśmy utrzymać 5 mln miejsc pracy. Dziś proponujemy rozwiązanie długofalowe, wspierające restrukturyzacje. Będzie można z niego korzystać już od 10 sierpnia.
Rozwiązanie będzie dotyczyło konkretnej branży?
Nie, instrument będzie służył małym, średnim i dużym firmom. Nie przyjęliśmy żadnego zawężenia do konkretnego sektora. Szacujemy, że firmy będą korzystały z funduszu na poziomie 500 tys. zł, a górnym limitem wsparcia będzie 10 mln euro. Roczny budżet ustawy to 120 mln rocznie, w Senacie wprowadzono kluczową poprawkę, która pozwala do 2021 r. na zasilenie tej puli środkami z tzw. funduszu covidowego. Przy dodatkowym zasileniu będzie można przy użyciu tego instrumentu wspierać także restrukturyzację dużych firm.
A jeśli LOT przekształci się w tym czasie w inną spółkę? Też otrzyma pomoc?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, jest to jeden z wariantów.
To trochę wehikuł finansowy.
Finansowy i prawny. Agencja Rozwoju Przemysłu jest operatorem tego projektu. W ramach wsparcia mamy trzy możliwości. Pierwsza to półroczna pożyczka krótkoterminowa. Warunkiem dwóch pozostałych jest przygotowanie przez firmę planu restrukturyzacyjnego. Zadaniem ARP jest pomoc w przebranżowieniu, przygotowaniu planu, by otrzymać środki, w końcu przeprowadzenie udanej restrukturyzacji. To rozwiązanie długoterminowe na mniej więcej 10 lat. Tym różni się od tarcz, które były tworzone na perspektywę kilkumiesięczną.
Czy polityka nowej szansy wesprze branże najbardziej dotknięte koronawirusem, czy będą one musiały poczekać na mikrotarcze zapowiadane przez Jadwigę Emilewicz?
Jeśli te firmy będą chciały zmienić model biznesowy i będą potrzebowały na to środków, to jak najbardziej. Ale trzeba podkreślić, że jest to jednak narzędzie dla tych, którzy chcą się przebranżowić, zmienić model działania firmy. Od tego jest teraz ARP, żeby pomóc wycenić, ile będzie kosztowała nowa linia produkcyjna i jak uzyskać na nią środki.
Będzie można łączyć pomoc z tarcz antykryzysowych i polityki nowej szansy?
Tak. W momencie, gdy wyczerpią się możliwości tarczy antykryzysowej, a potrzeba restrukturyzacji będzie dalej trwała, można sięgnąć po ten instrument.
Czy nie powstaje tutaj ryzyko, że firma wykorzysta pieniądze z tarczy, a potem stwierdzi, że to jednak nie miało sensu i woli się przebranżowić?
Oba narzędzia spełniają inne funkcje. Tarcza była stworzona dla utrzymania płynności finansowej firm i ochrony pracowników. Jeśli firma stwierdziła, że trzeba zmienić profil działalności, to nie ma w tym nic złego.
Do programu zgłosiły się już pierwsze firmy?
Już na etapie prac legislacyjnych spotkał się on z dużym zainteresowaniem. To są przede wszystkim firmy produkcyjne. Zgłosili się przedstawiciele branży automotive, która zatrudnia 800 tys. osób.
Firmy będą mogły wykorzystać te środki na innowacje?
Najważniejszym celem Polityki Nowej Szansy jest jednak restrukturyzacja. W tej formie wsparcia nie chodzi na pierwszym planie o działania prorozwojowe, bo te często z natury rzeczy wymagają więcej czasu, aby stać się rentownymi, tylko o sprawne przebranżowienie bądź zmianę procesu produkcji. Firma, biorąc pożyczkę na restrukturyzację, powinna móc ją później spłacić.
Są plany, żeby wprowadzić więcej rozwiązań, które mają zmienić pozycję gospodarczą Polski na tle globalnym?
Wiele z tych rzeczy już działa. Mamy Polską Strefę Inwestycji działającą w oparciu o specjalne strefy ekonomiczne, rząd zabiega o duże inwestycje, ale też pobudza sektor MSP. Są plany wprowadzenia paszportu strategicznego, czyli ułatwień dla inwestorów, którzy realizują projekty zbieżne ze strategicznymi kierunkami rozwoju gospodarki. Dla wielu niemieckich firm nasz kraj jest jednym z najlepszych miejsc do inwestowania. Także Amerykanie, mimo hasła „America first”, wybierają kraje OECD na bezpieczną przystań dla inwestycji. Na tym także możemy skorzystać. Od kilku lat naszą atrakcyjność inwestycyjną potwierdzają różnego rodzaju statystyki i rankingi.
Ale co konkretnie ma przyciągać inwestorów w Polsce?
Wielkość rynku wewnętrznego, stabilność gospodarcza, lojalność pracowników, wydajność pracy, transparentność i rzetelność partnerów biznesowych. To są rzeczy wymieniane jako najistotniejsze. Liczą się także przyjazne regulacje prawne, poszanowanie firm w administracji i podejście „frontem do klienta”.
Tylko że w raportach nie widać gwałtownego wzrostu inwestycji w ostatnich latach.
Raporty mają swoją dynamikę. Każdego roku pojawiają się nowe inwestycje, a ich skumulowana wartość odnotowuje stabilny wzrost. Moim zdaniem najważniejsze jest to, że mamy naprawdę wielu zadowolonych inwestorów, a Polska jest wysoko oceniana przez naszych partnerów. Mamy wiele inwestycji z USA, jesteśmy odbiorcą znacznych inwestycji z Korei Płd., wysoko oceniają Polskę Brytyjczycy i Niemcy, staramy się aktywnie budować dobre relacje z Włochami czy Hiszpanami. Napływają nowe inwestycje, a firmy już obecne na polskim rynku reinwestują. W krajach o porównywalnej sile gospodarki przechodzimy już do etapu, w którym to nasze firmy często przejmują tamtejsze. Jeśli widzimy w Polsce firmę, która ma duże znaczenie w tamtych krajach, to jest to wyraźny znak siły naszej gospodarki.
Czy to początek trendu eksportowania kapitału na Południe?
Można traktować to jako szansę, by polskie firmy wchodziły na tamte rynki, np. poprzez wykupienie firm w gorszej kondycji. To przecież jedna z najlepiej sprawdzonych strategii budowania marki na zewnętrznych rynkach. Poza tym zmienia się rozłożenie akcentów także w samej Europie. UE zmienia podejście do polityki przemysłowej, bo rozumie, że musi pozostać konkurencyjna na globalnej arenie. Zgoda na fuzję Orlenu i Lotosu to element tej zmiany. UE dopuszcza, że muszą powstawać silni gracze, którzy będą umieli konkurować na globalnych rynkach. Zmienia się też wyraźnie podejście do pomocy publicznej. Przykładem są projekty IPCEI (important project of common European interest). To instrument polityki innowacyjnej dający możliwości bezpośredniego wspierania firm pracujących np. nad technologią wodorową. Dlatego cieszę się, że Polska jest bardzo aktywna w projektach IPCEI.
Czy z tego punktu widzenia plan odbudowy jest Polityką Nowej Szansy dla polskiego przemysłu?
Trzeba pamiętać, że plan nazywa się faktycznie „odbudowy i odporności”, więc zakłada zainwestowanie środków w taki sposób, żebyśmy byli bardziej odporni na kolejne kryzysy, nie tylko epidemiczne. Tak patrzy się na tę kwestię w Europie. Francja planuje zainwestować te środki w komputer kwantowy.
A jaki mamy pomysł w Polsce?
Każdy kraj ma przygotować krajowy plan odbudowy, który trzeba przedstawić do października. Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej, które koordynuje ten proces, zebrało pod koniec lipca pomysły i na tej bazie powstało siedem zespołów, które będą je dalej opracowywać.
Jaka jest gwarancja, że te projekty nie podzielą losu niezrealizowanych flagowych projektów?
Słabością niektórych projektów flagowych był brak konkretnego instrumentu finansowania. W tym wypadku jest nadzieja, że za konkretnymi projektami pójdą duże środki oraz regulacje prawne. Komisja Europejska określa to jako cele i kamienie milowe. Czyli plan ma nie być wyłącznie deklaratywny, tylko ma pokazywać, jak osiągnięty będzie rezultat. Jeśli tego zabraknie, nie będzie kolejnego dofinansowania dla kolejnego etapu.
Jakie konkretnie pomysły trafiły do Ministerstwa Rozwoju?
Ciekawym projektem jest odbudowa polskiej mikroelektroniki, nad czym pracujemy od trzech lat. Jest w Polsce kilka firm mających kompetencje w zakresie mikroprocesorów, które są sercem współczesnego przemysłu. Chcemy kupić licencję na stworzenie linii produkcyjnej, która da możliwość testowania rozwiązań i rozpoczęcia produkcji. Drugi pomysł dotyczy automatyzacji.
Czyli?
Chodzi o zbudowanie przy kilku uczelniach miejsc, które będą czymś w rodzaju „learning factory”. Studenci mogliby nabywać tam umiejętności i wdrażać się w działania badawczo-rozwojowe. W to wpisuje się przygotowywana ulga na robotyzację, która będzie zachętą podatkową do inwestowania w modernizację produkcji w duchu przemysłu 4.0. Chcemy też przełamać myślenie, za którym stoi przekonanie, że robotyzacja jest przeznaczona tylko dla dużych firm. Kolejny projekt to hub biotechnologiczny.
Czemu mógłby służyć?
Moglibyśmy zbudować laboratorium, które sprzedawałoby sloty badawcze dla firm, których z kolei nie stać, by zbudować własne laboratorium.
Czyli przy okazji to byłoby miejsce spotkań dla różnych przedsiębiorstw. A podróż na Marsa również wchodziłaby w grę?
Tak, taka przestrzeń w naturalny sposób łączyłaby potencjał biotechnologiczny. Czwarty pomysł dotyczy może nie Marsa, ale obserwacji Ziemi. W Polsce prężnie rozwija się sektor obejmujący użytkowe wykorzystanie kosmosu. Coraz odważniej po takie rozwiązania sięga administracja. Zobrazowania satelitarne wykorzystaliśmy, namierzając ogniska zapalne w trakcie pożaru w Biebrzy. Chcemy pozyskać pieniądze na rozwój Narodowego Segmentu Naziemnego. To mogłoby dać szansę na wsparcie wykorzystania obrazów satelitarnych, np. poprzez tworzenie planów zagospodarowania przestrzennego czy analizowanie zagrożenia powodziowego. Chcemy również spróbować zbudować konstelację mikrosatelitów.
Ile to będzie kosztować?
To wcale nie są tak duże wydatki, jak mogłoby się wydawać, gdyż mocno rozwinął się sektor budujcy mikrosatelity. Dziś te koszty to kilkadziesiąt milionów, a nie miliardów dolarów. Kolejnym pomysłem jest rozwój fotowoltaiki i fundusz termomodernizacji budynków. Poza tym planujemy stworzenie funduszu dla samorządów, które muszą przejść transformację energetyczną. Chcemy zapewnić im dostęp do specjalistów, którzy pomogą samorządom ją przeprowadzić w praktyce.
To dotyczy także ciepłownictwa?
Tak, chodzi o szeroko rozumianą transformację w kierunku gospodarki niskoemisyjnej.