Na tydzień przed wyborami krajowym tematem numer jeden stał się cel obecności 33 rosyjskich najemników, których zatrzymano w środę.
Historia jest niejasna, ale opozycja obawia się, że może się obrócić przeciwko niej. 32 żołnierzy prywatnej firmy Wagnera mieszkało w sanatorium w Żdanowiczach pod Mińskiem, a 33 zatrzymano w Homlu. Grupa Wagnera działa w Rosji nielegalnie, ponieważ prawo nie przewiduje istnienia prywatnych firm wojennych, jednak Moskwa chętnie wykorzystuje ją do operacji za granicą, a jej związki z wywiadem wojskowym są tajemnicą poliszynela. „Nowaja Gazieta” udowodniła, że ludzie zatrzymani na Białorusi walczyli w Libii, Syrii i na Ukrainie.
Prezydent Alaksandr Łukaszenka wielokrotnie ostrzegał przed interwencją najemników, którzy mieliby doprowadzić do krwawej powtórki z ukraińskiego Majdanu. O podobnych sukcesach w ujawnianiu bojowników władze informowały w 2006, 2010 i 2017 r., jednak te informacje nigdy nie znajdywały potwierdzenia w rzeczywistości. Tym razem zatrzymani okazali się prawdziwi. Ich dane podała państwowa agencja BiełTA, a potwierdziły rosyjskie media, ukraińskie władze i nacjonalistyczny pisarz Zachar Prilepin, który przyznał, że część z nich walczyła po stronie Kremla w dowodzonym przez niego oddziale podczas agresji na Ukrainę.
Dziwne jest to, że zachowywali się na Białorusi pewnie, jakby nie obawiali się, że cokolwiek im grozi. Mieszkali w sanatorium „Biełarusaczka” praktycznie pod okiem wojska. Naczelnym lekarzem sanatorium jest płk Swiatasłau Sawicki. Zakład podlega spółce Biełprafsajuzkurort, której dyrektorem jest Juryj Alaksiejewicz Czarnucha. Osoba o identycznym imieniu, imieniu odojcowskim i nazwisku również ma stopień pułkownika sił zbrojnych, jednak w tym wypadku nie udało się wykluczyć przypadkowej zbieżności. Biełprafsajuzkurort z kolei podlega Federacji Związków Zawodowych Białorusi, którą kieruje Michaił Orda, szef sztabu wyborczego Łukaszenki.
Dziennikarz i bloger Sciapan Puciła, znany jako Nexta, określa Sawickiego mianem człowieka związanego z Wiktarem Szejmanem. To jeden z kuratorów struktur siłowych, uznawany za zwolennika ostrego kursu wobec środowisk niezależnych. Ostatni z tzw. młodych wilków, jak nazywano w 1994 r. otoczenie Łukaszenki, którzy pozostali blisko prezydenta do dziś. Szejman jest oskarżany o organizację szwadronów śmierci, obwinianych o mordowanie liderów opozycji w 1999 r.
W ostatnim czasie jego narady z Łukaszenką są coraz częściej nagłaśnianie przez prezydencką służbę prasową. W sobotę prezydent nakazał mu „zająć się bezpieczeństwem komisji wyborczych”. Głowa państwa prowadzi zaś kampanię, objeżdżając jednostki wojskowe i sugerując Białorusinom, że jeśli nie przestaną się buntować, urządzi im drugi Andiżan. To nawiązane do wybuchu w Uzbekistanie, krwawo stłumionego w 2005 r. przez prezydenta Isloma Karimova, co kosztowało życie kilkuset osób.
W czwartek rano państwowa komisja wyborcza wezwała na spotkanie kandydatów na prezydenta. Na naradzie zjawił się też sekretarz Rady Bezpieczeństwa Andrej Raukou. Opozycja spodziewała się najgorszego. Jeden z kandydatów Andrej Dzmitryjeu zabrał ze sobą plecak z rzeczami osobistymi na wypadek zatrzymania, a inni, Siarhiej Czeraczeń, z tego samego powodu przyszedł na spotkanie w dresie. Dyskutowano o możliwości wprowadzenia stanu wyjątkowego i przełożeniu wyborów albo wycofaniu z wyścigu Swiatłany Cichanouskiej, najgroźniejszej rywalki Łukaszenki.
Ostatecznie kandydaci zostali poinformowani o ryzyku krwawej prowokacji lub zamachu terrorystycznego. Organizowany tego samego dnia wiec Cichanouskiej został objęty nadzwyczajnymi środkami bezpieczeństwa. Park Drużby Narodau obstawiono barierkami, a żeby wejść na jego teren, trzeba było przejść przez wykrywacz metali. Mimo to na wiec przyszły 63 tys. ludzi, co oznacza, że był to największy polityczny protest, odkąd w 1994 r. Łukaszenka doszedł do władzy.
Równolegle władze zaczęły sugerować, że wagnerowcy mają coś wspólnego z mężem Cichanouskiej Siarhiejem, youtuberem i liderem kampanii Kraj do Życia. To Cichanouski miał wystartować w wyborach, jednak władze, wtrącając go do aresztu, uniemożliwiły mu rejestrację. Dlatego zamiast niego startuje Cichanouska, której obietnice sprowadzają się do uwolnienia więźniów politycznych i ustąpienia od razu po tym, jak uda jej się doprowadzić do przedterminowych, tym razem uczciwych wyborów.
Są też inne wersje. Według jednej z nich Łukaszenka miał skorzystać z obecności wagnerowców w kraju, by ich zatrzymać w celu potwierdzenia propagandy o ryzyku rozlewu krwi. Najemnicy mieli zaś przejeżdżać przez kraj tranzytem. Tę wersję zdają się sugerować Rosjanie. Początkowo informowano o Stambule jako celu ich podróży. W weekend jeden z rosyjskich dyplomatów mówił, że byli oni w drodze do jednego z państw Ameryki Południowej (kilka miesięcy temu mówiono o obecności wagnerowców w Wenezueli). Wersję tranzytową zdają się potwierdzać dwa fakty: żołnierze nie mieli przy sobie broni, mieli za to pewną ilość funtów sudańskich.
Mińsk mógł przeprowadzić taką operację za zgodą Moskwy – która w ten sposób wsparłaby Łukaszenkę w kampanii – lub bez niej. Obie te wersje mają jednak słabe punkty. Trudno się spodziewać, by Rosja zgodziła się na publiczne oskarżenie o próbę zamachu stanu w państwie sojuszniczym, skoro dotychczas wbrew licznym dowodom zaprzeczała, by jej żołnierze wykonywali zadania bojowe w Zagłębiu Donieckim. Z kolei działając bez porozumienia z Kremlem Łukaszenka ryzykowałby stratą wsparcia Rosji, u progu wyborów potrzebnego mu jak rzadko kiedy.
Białorusini zaczęli się wycofywać z niektórych głoszonych tez. Początkowo informowano, że na terenie kraju przebywa 200 najemników, więc zatrzymanie 33 z nich nie oznacza neutralizacji zagrożenia. W czwartek mówił o tym Andrej Raukou. – Śledczy ustalili na podstawie analizy telefonów zatrzymanych, że czekają oni na jeszcze kilka takich grup swoich kolegów, obywateli Federacji Rosyjskiej – powiedział w sobotę szef Komitetu Śledczego Iwan Naskiewicz, sugerując, że na Białorusi ich jeszcze nie ma.
– Oni są oczywiście winni, ale nie na tyle, żeby w stosunku do nich podejmować jakieś zdecydowane działania. To żołnierze. Dostali rozkaz i poszli. Trzeba się rozliczyć z tymi, kto wydawał rozkazy i ich tu przysłał – łagodził retorykę Łukaszenka. „Grupa leciała tranzytem przez Mińsk do Stambułu. O logistykę na terenie Białorusi dbała białoruska firma. Z niewiadomych przyczyn grupa nie trafiła na rejs Mińsk–Stambuł i musiała zatrzymać się na Białorusi w oczekiwaniu na nowe bilety. Próba przedstawienia tego jako zewnętrznej ingerencji w sprawy republiki wywołuje co najmniej niezrozumienie” – oświadczyło rosyjskie MSZ.
Czwartkowy wiec Cichanouskiej zgromadził 63 tys. ludzi