Już widać pierwsze symptomy wzrostu liczby zachorowań na koronawirusa.
„Musimy zapobiec sytuacji, w której wracający z podróży w sposób bezwiedny zarażają innych i w ten sposób wywołują nowe łańcuchy infekcji. Dlatego wydam zarządzenie wykonywania obowiązkowych testów dla osób wracających z obszarów ryzyka. Służy to ochronie wszystkich obywateli” – napisał na Twitterze niemiecki minister zdrowia Jens Spahn.
Lista obszarów ryzyka obejmuje około 130 krajów i regionów. Obok Afganistanu, Białorusi, Brazylii, Rosji, Luksemburga i USA znajdują się na niej też hiszpańskie Katalonia, Aragonia i Nawarra. Do spisu trafiają obszary, na których liczba zakażeń na 100 tys. mieszkańców w ostatnich 7 dniach przekroczyła 50 przypadków.

Powoli, ale z mocą

Podstawą prawną wprowadzenia obowiązkowego poddawania się testom, na którą powołuje się ministerstwo zdrowia RFN, jest ustawa o ochronie przed zakażeniami, przyjęta przez Bundestag z powodu pandemii koronawirusa. Rozporządzenie w sprawie testów ma być wydane w nadchodzący poniedziałek. Badania będą bezpłatne, a osoby z pozytywnym wynikiem będą musiały odbyć 2-tygodniową kwarantannę w domu.
Plany ministerstwa zdrowia to efekt sytuacji epidemicznej w kraju i próba przeciwdziałania wzrostowi liczby zakażeń.
– Rozwój wydarzeń w Niemczech jest dla mnie bardzo niepokojący. Liczba nowych infekcji i zgonów dotychczas wyraźnie spadała. Ale od kilku dni obserwujemy jej ponowny wzrost – alarmował na wtorkowej konferencji prasowej Lothar Wieler, szef Instytutu Roberta Kocha (RKI), który jest głównym ośrodkiem zajmującym się walką z pandemią koronawirusa w RFN. – Istnieje ryzyko, że dojdzie do odwrócenia trendu – dodał.
Pod koniec czerwca i na początku lipca u naszych zachodnich sąsiadów dziennie rejestrowano od 300 do 500 nowych przypadków zakażeń. W ubiegły piątek było ich 815. Niemcy nie mają do czynienia z dużymi pojedynczymi ogniskami, tylko z przypadkami rozsianymi po całym kraju. Jak przekonuje Wieler, jest to spowodowane tym, że ludzie coraz częściej ignorują zalecenia dotyczące zachowywania bezpiecznej odległości i noszenia maseczek. Wracający z urlopów mogą przyczynić się jeszcze bardziej do zaostrzenia sytuacji.
„Dlaczego lekkomyślnie ryzykujemy to, co udało nam się osiągnąć wysokim kosztem? Nielegalne imprezy i nieostrożne podróże powodują szybsze rozprzestrzenianie się wirusa. Pokonamy COVID-19 grając zespołowo. Uda się to tylko wówczas, kiedy jak najwięcej z nas będzie współdziałać i uważać na siebie nawzajem” – tak Jens Spahn apelował na Twitterze zarówno do osób pozostających w kraju, jak i podróżujących za granicę.
Jak mało skuteczne są takie nawoływania, pokazuje sytuacja w Berlinie. W weekend policja interweniowała w parku Hasenheide i na Tempelhofer Feld. Po kilka tysięcy osób bawiło się tam na nielegalnych imprezach. Według lokalnych mediów nie były to spontaniczne zbiegowiska, tylko dyskoteki zorganizowane przez właścicieli berlińskich klubów, które pozostają zamknięte.
Tygodnik „Focus” relacjonuje z kolei, że Niemcy, którzy dotychczas jeździli na imprezowe wakacje na Majorkę i Ibizę, przekierowali się do Bułgarii. – W Złotych Piaskach, w przeciwieństwie do Costa Dorada, nikt nie egzekwuje przepisów, a alkohol do wewnętrznej dezynfekcji jest tańszy – przytacza wrażenia jednego z turystów znad Renu magazyn.
– Koronawirus wraca powoli, ale z całą mocą – ostrzegał Markus Soeder, przewodniczący bawarskiej CSU i premier tego landu. Jako pierwszy żądał on wprowadzenia obowiązkowych testów dla wracających z urlopów. Na lotniskach w Monachium i Norymberdze już teraz można przebadać się dobrowolnie na nosicielstwo wirusa. Soeder planuje też umożliwienie zbadania się podróżującym koleją i autostradami.
– Nie boję się, że znów będziemy mieli jeden duży Ischgl, ale dużo mini-Ischgli – przekonuje bawarski chadek, uzasadniając podejmowane przez siebie decyzje. Ischgl to austriacki kurort narciarski. Niemcy uważają, że właśnie stamtąd epidemia rozlała się na ich kraj i całą Europę. W marcu władze miasta, mimo alarmujących doniesień m.in. z Islandii i niezbitych dowodów, że to właśnie na ich terenie jest ognisko zapalne, zareagowały z opóźnieniem. Przesądziła o tym chęć zarobku. W Ischgl mogło zarazić się nawet kilka tysięcy osób, roznosząc następnie zarazę po całym kontynencie.

Zmiany planów

Mimo niepokojącej sytuacji w Niemczech wprowadzenie obowiązkowych testów dla podróżnych ma za Odrą też wielu przeciwników.
– Jednorazowe testy nie dają żadnej pewności. Wręcz przeciwnie: mogą prowadzić do powstania nieuzasadnionego poczucia bezpieczeństwa – krytykuje inicjatywę Jensa Spahna Ute Teichert, przewodnicząca stowarzyszenia lekarzy publicznej służby zdrowia (BVOeGD). – Ktoś, kto zaraził się w jednym z ostatnich dni przed powrotem do domu, na przykład na imprezie pożegnalnej na plaży, nie musi mieć pozytywnego wyniku w dniu lądowania. Aby ustalić, czy przywiózł ze sobą wirusa, należałoby ponownie przeprowadzić test po pięciu dniach – dodała.
Z kolei Dilek Kalayci, minister zdrowia Berlina (niemiecka stolica jest miastem na prawach landu), podnosi wątpliwości natury konstytucyjnej i postuluje, by testy dla wracających były jednak dobrowolne. – Zmuszanie do badań jest ingerencją w prywatność i naruszaniem nietykalności cielesnej – mówiła na antenie publicznej telewizji ZDF.
Nawet szef grupy posłów CSU w Bundestagu Alexander Dobrindt przyznaje, że nie ma wystarczającej podstawy prawnej do wprowadzenia obowiązkowych badań. Ma jednak rozwiązanie: – Jeśli obecne przepisy nie pozwalają na testowanie, to trzeba takie przepisy stworzyć.
Pomysł ten ma jednak poważną wadę: jego realizacja zajmie sporo czasu. Planowe posiedzenia Bundestagu i Bundesratu odbędą się dopiero we wrześniu, a więc po zakończeniu sezonu urlopowego.
Szef liberalnej, opozycyjnej FDP w Bundestagu popiera wprowadzenie przymusu badań. Nie podoba mu się jednak to, że mają być darmowe. Jego zdaniem koszty powinni ponosić sami badani. – Każdy, kto dobrowolnie podejmuje ryzyko jako turysta, powinien również zaakceptować to, że ma zapłacić za test – oznajmił polityk, prywatnie bliski przyjaciel ministra zdrowia.
„Testy mają chronić wszystkich obywateli. Dlatego ważne jest, by ich przeprowadzenie nie było uzależnione od zasobności portfela” – odpowiedział Lindnerowi za pośrednictwem Twittera Spahn.
Jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez instytut badania opinii YouGov opublikowanego na początku lipca, 32 proc. Niemców zmieniło swoje plany urlopowe z powodu pandemii, by zrezygnować z wyjazdu i zostać w domu. 27 proc. zadeklarowało, że mimo wszystko jedzie na urlop, jak wcześniej planowało.
W sumie 51 proc. Niemców pozostanie w tym roku w wakacje w domu. 25 proc. będzie podróżować po swoim kraju, a 16 proc. na terytorium UE. W 2019 r. ankietowani odpowiadali inaczej. 20 proc. zamierzało spędzić urlop w domu. 19 proc. wybierało własny kraj, a 32 proc. deklarowało wyjazd na terytorium Unii.
Od początku pandemii koronawirusa wykryto w Niemczech u prawie 207 tys. osób. Ponad 9 tys. zmarło.