Skandal wokół upadłej niemieckiej spółki z branży technologii finansowych sięga szczytów władzy w Berlinie.
Co łączy panią kanclerz i przedsiębiorstwo uważane do niedawna za cudowne dziecko branży fintech? Więcej niż się wydaje. I więcej niż rząd RFN chciałby przyznać. Nic dziwnego – Merkel i jej ministrowie woleliby, żeby ich nazwiska nie były kojarzone z firmą, która ogłosiła upadłość po ujawnieniu gigantycznego oszustwa księgowego.
Fakty są jednak bezlitosne. Jak ustalił tygodnik „Der Spiegel” – potwierdzając to w Urzędzie Kanclerskim i ministerstwie finansów – niemiecki rząd wspierał Wirecard, i to na najwyższym szczeblu, w realizacji planów wejścia na rynek chiński.
3 września 2019 r. Karl-Theodor zu Guttenberg – były minister gospodarki i obrony w gabinecie Angeli Merkel w latach 2009–2011 – spotkał się z szefową rządu i zabiegał o polityczne poparcie dla Wirecard w Pekinie. Działo się to kilka dni przed wizytą Merkel w Państwie Środka. Działający na rzecz spółki z branży fintech lobbysta, który osiem lat wcześniej pożegnał się z funkcją ministra po tym, gdy udowodniono mu plagiat pracy doktorskiej, najwyraźniej wciąż umie przekonywać kanclerz do swoich racji. Już 8 września Lars-Hendrik Roeller, bliski współpracownik Angeli Merkel, szef wydziału gospodarczego w Bundeskanzleramt, składał Guttenbergowi e-mailowy raport: temat Wirecard został podjęty podczas rozmów z Chińczykami i spółka może liczyć na dalszą pomoc. W ubiegły piątek rzecznik rządu potwierdził te informacje.
Guttenberg, była gwiazda bawarskiej CSU, nie ograniczył się jednak do zapewnienia sobie przychylności „tylko” szefowej rządu. Kontaktował się też z wicekanclerzem i ministrem finansów Olafem Scholzem. Również w tym przypadku z pozytywnym skutkiem: zaufany współpracownik polityka SPD, wiceminister Wolfgang Schmidt, zaczął przygotowywać grunt do wejścia Wirecard na chiński rynek poprzez swoje kontakty w Pekinie.
W efekcie zaangażowanie Guttenberga przez Wirecard okazało się strzałem w dziesiątkę: niemiecka firma osiągnęła swój cel i w listopadzie 2019 r. poinformowała o nabyciu udziałów w chińskiej firmie AllScore, wchodząc w ten sposób na tamtejszy rynek.
Jak na niemieckie realia cała sytuacja nie byłaby niczym szczególnym. Tamtejsi politycy – zwłaszcza czołowi – po przejściu na emeryturę albo zmuszeni odejść z polityki, bardzo często zajmują się lobbingiem, wykorzystując do tego kontakty i umiejętność poruszania się w berlińskiej administracji. Były kanclerz Gerhard Schroeder, były szef SPD i minister gospodarki Sigmar Gabriel, były minister pomocy rozwojowej Dirk Niebel, były prezydent Christian Wulff – to tylko niektórzy z politycznych emerytów, którzy zaczęli nowe życie w biznesie.
Czynni politycy z kolei nie kryją, że za jeden ze swoich obowiązków uważają promowanie interesów niemieckiej gospodarki na świecie. W przypadku Wirecard sprawę komplikuje jednak fakt, że Olaf Scholz już znacznie wcześniej – w lutym 2019 r. – zasięgał informacji w nadzorze finansowym (BaFin) na temat pojawiających się mediach zarzutów, że spółka manipuluje księgowością i sztucznie zawyża wartość swoich akcji. Usłyszał w odpowiedzi, że oskarżenia są badane.
Nie jest jasne, czy w chwili dwudniowej wizyty w Pekinie, spotykając się z premierem Li Keqiangiem i przewodniczącym Xi Jinpingiem, Angela Merkel wiedziała o podejrzeniach wobec niemieckiego przedsiębiorstwa.
Między innymi tę kwestię chce wyjaśnić opozycja w Budestagu, domagając się powołania komisji śledczej. – Jak można wstawiać się za firmą, wobec której jest tyle oskarżeń? – pyta retorycznie poseł Zielonych Danyal Bayaz. – Jak można dać się zaprząc do roboty takiemu bezwstydnemu lobbyście, jakim jest Guttenberg? – dodaje.
Wtóruje mu deputowany postkomunistycznej Lewicy (Die Linke) Fabio De Masi. – Tam, gdzie Guttenberg i jego firma Spitzberg Partners wyciera klamki, nazajutrz jest skandal. Urząd Kanclerski i ministerstwo finansów muszą jak najszybciej wyjaśnić całą sprawę – żąda.
Z kolei poseł liberalnej FDP Florian Toncar sugeruje istnienie związku między tym, że Wirecard cieszył się opieką tak wysoko postawionych osób w państwie a opieszałością BaFinu w badaniu nieprawidłowości. – Komisja śledcza jest teraz bardzo prawdopodobna. Istniał związek między firmą a rządem – oznajmił. Przy badaniu braku skutecznego nadzoru ze strony instytucji państwowych należy ustalić też, kto ponosi odpowiedzialność polityczną za taki stan rzeczy – uważa Toncar.
Dla powstania komisji śledczej w niemieckim parlamencie wystarczy wola 25 proc. – w obecnej kadencji 177 – posłów. Opozycja ma ich w sumie 310. Gdyby komisja faktycznie powstała, to oprócz kwestii lobbingu i wątpliwości związanych z systemem nadzoru finansowego zajęłaby się również wątkiem szpiegowskim, który też pojawił się w aferze.
Dokładnie miesiąc temu, tuż po wydaniu na niego międzynarodowego listu gończego, zniknął były wiceszef Wirecard – Jan Marsalek. Z ustaleń „Spiegla” i internetowego portalu śledczego Bellingcat wynika, że prawdopodobnie ukrywa się on na Białorusi albo w Rosji. Informacje te podsycają tylko podejrzenia, że Marsalek mógł współpracować z rosyjskimi tajnymi służbami. Jak zeznają jego współpracownicy, menedżer lubił chwalić się kontaktami z FSB i podróżami do Rosji. Coś, co było zbywane jako zwykłe przechwałki i popisywanie się, nabrało teraz jednak nowego znaczenia. Niemieccy śledczy podejrzewają, że Marsalek przez lata mógł prowadzić podwójne życie i wyprowadzać pieniądze z firmy.
Uważana do niedawna za gwiazdę niemieckiej branży fintech firma Wirecard okazała się bańką. Aspirowała do gry w pierwszej światowej lidze dostawców technologii finansowych. Jednak miliardy euro, które wykazywała w sprawozdaniach z ostatnich lat, jako aktywa istniały tylko na papierze. Jeszcze na początku czerwca firma przekonywała, że zewnętrzni audytorzy w końcu rozwieją wątpliwości, jakie od miesięcy pojawiały się wokół jej raportów finansowych. Stało się jednak inaczej i pod koniec ubiegłego miesiąca firma ogłosiła upadłość.
Afera ujawniła, jak wadliwie działa za Odrą nadzór finansowy. Federalny Urząd Nadzoru Usług Finansowych (BaFin), mimo alarmujących doniesień medialnych, nie tylko nie przyjrzał się sprawie z należytą skrupulatnością, ale wręcz zabronił inwestorom grania na zniżkę kursu akcji Wirecard. Ostatnie doniesienia o roli polityki w całej sprawie podsycają podejrzenia, że nie było to zwykłe zlekceważenie i zaniedbanie.
Afera ujawniła, jak wadliwie działa za Odrą nadzór finansowy