Jedni chcą jak najlepiej zdyskontować wyborcze wyniki, inni szybko wymazać je z pamięci. Wszyscy szukają swojego miejsca na kolejne trzy lata.
Do niedawna to wybory samorządowe uchodziły za takie, w których każdy może obwieścić się zwycięzcą. Po tych z 2018 r. Prawo i Sprawiedliwość ogłosiło triumf, bo przejęło kolejne sejmiki województw (także wskutek negocjacji koalicyjnych). Platforma Obywatelska również proklamowała wygraną, bo utrzymała największe miasta, a obóz rządzący musiał zadowolić się Chełmem czy Zamościem, gdzie prezydentami zostali popierani przez niego politycy.
Teraz okazuje się, że w wyborach prezydenckich zwycięzca też może być więcej niż jeden. Z jednej strony mamy PiS, którego kandydat wywalczył reelekcję, a z drugiej Koalicję Obywatelską, której faworyt uzyskał znakomity wynik – ponad 10 mln głosów, które stwarzają perspektywy na budowanie czegoś nowego. Do nich dochodzi Szymon Hołownia, który swoje 13 proc. poparcia z I tury również zamierza zdyskontować w formie ruchu obywatelskiego, a z czasem – politycznego. Wzmocniła się także Konfederacja, której twarzą stał się Krzysztof Bosak. Powyborczego kaca mogą mieć co najwyżej Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń, jedyni niekwestionowani przegrani tego wyścigu.
Obecnie w obu głównych obozach trwa rozliczanie kampanii i ustalanie granic nowego pola powyborczej gry. W Koalicji Obywatelskiej wciąż dyskutuje się, czy nieobecność Rafała Trzaskowskiego na „ustawce Jacka Kurskiego” w Końskich pogorszyła jego szanse na Pałac Prezydencki. Coraz więcej działaczy Platformy – w tym Grzegorz Schetyna i Radosław Sikorski – otwarcie twierdzi, że absencja ich kandydata była błędem. Ich zdaniem Trzaskowski powinien był przesunąć „kontrdebatę” w Lesznie na kolejny dzień i zapewniać do ostatniej chwili, że do Końskich nie zawita, ale ostatecznie pojawić się tam tuż przed startem. – Dzięki temu już na wstępie by zyskał, bo pokazałby, że nie boi się wejść do paszczy lwa. Potem miałby pełne prawo oczekiwać obecności Andrzeja Dudy w Lesznie – przekonuje nas polityk KO. Dyskusje o tym, czy jechać w poniedziałek do Końskich, trwały do ostatniej chwili. – Był nawet pomysł, by Rafała zamknąć na kilka godzin w jednym pomieszczeniu z Michałem Kamińskim (byłym spin doktorem PiS, obecnie wicemarszałkiem Senatu), by ten przemaglował go z każdej potencjalnie niewygodnej sprawy. Ostatecznie nie doszło to do skutku – opowiada jeden z naszych rozmówców.
Ale słychać też głosy, że ci, którzy zarzucają sztabowi Trzaskowskiego błąd w sprawie debaty w Końskich, są mądrzy po czasie. A decyzję o niewzięciu udziału w wydarzeniu organizowanym przez TVP podjęto na podstawie sondażowych kalkulacji, a nie z obawy przed pułapkami szykowanymi przez Jacka Kurskiego. Badania wskazywały wtedy, że kandydaci idą na remis. – W tej sytuacji wyjazd do Końskich groził większymi stratami niż zyskami – mówi nam polityk Platformy.
Kolejnym tematem dyskusji w szeregach KO jest relacja z potencjalnymi sojusznikami. Część działaczy uważa, że Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń zostali potraktowani w sposób zbyt lekceważący. Nie zabiegano o ich poparcie, nie organizowano wspólnych konferencji. W sztabie kandydata PO przeważyło przeświadczenie, że niczego dobrego by to nie przyniosło. – Po co fotografować się z przegranymi? My już po I turze mieliśmy ich elektoraty, kandydaci z tak słabymi wynikami nie mieli nam już nic do zaoferowania – twierdzi osoba z otoczenia Trzaskowskiego. Dziś to nastawienie zaczyna się mścić, bo politycy lewicy i ludowcy z chęcią wbijają mu kolejne szpile. – Ze sztabu PO dostawaliśmy sygnały, żeby się nie wtrącać, bo nasz elektorat i tak na Rafała Trzaskowskiego zagłosuje. A im jest potrzebny elektorat Konfederacji bądź Hołowni – mówił na antenie Radia Zet Włodzimierz Czarzasty z Lewicy. – PO miała gigantyczną szansę, a dziś szuka pretensji u innych. Może warto zacząć od siebie – komentował z kolei w Polsat News Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL.
Sztab kandydata PiS też ma się z czego rozliczać. Andrzej Duda wygrał, zdobywając najwyższą liczbę głosów od wyborów prezydenckich w 1990 r., ale jego kontrkandydat także przebił barierę 10 mln (trzeci wynik w historii III RP). Zresztą już w trakcie kampanii prezydent przyznawał, że jego sztab nie jest taki jak w 2015 r., jeśli chodzi o zgranie i jedność. Tyle że wówczas Duda był kandydatem wyłącznie partyjnym. Teraz startował jako urzędująca głowa państwa i jego kampania musiała być koordynowana z kilkoma ośrodkami: partyjnym, prezydenckim i rządowym. W samym PiS funkcjonowało kilka sztabów. Rano zbierał się sztab medialny, potem główny z Joachimem Brudzińskim, Krzysztofem Sobolewskim, Adamem Bielanem, Pawłem Muchą i przedstawicielami KPRM. Oprócz tego dwa razy w tygodniu spotykał się sztab internetowy, pilotujący kampanię w sieci. Po tym, jak kandydatem PO został Rafał Trzaskowski, powstał jeszcze sztab warszawski, mający przyszykować linię ataku na prezydenta stolicy w oparciu o to, co się dzieje w mieście. Był także sztab programowy, kierowany przez Beatę Szydło, ale jak twierdzą nasi informatorzy, nie był zbyt aktywny. W trakcie kampanii Andrzej Duda narzekał na słabe zaangażowanie części europosłów PiS, w tym byłej premier, choć pod koniec ich aktywność wzrosła.
Mocnym punktem sztabu PiS były badania, w tym rozpoznawania nastrojów społecznych. To pozwalało na bieżąco reagować na tendencje ujawniające się w kampanii. Oprócz częstych sondaży poparcia robiono też szczegółowe badania jakościowe prezentujące mocne i słabe strony kandydata Zjednoczonej Prawicy oraz jego rywali. Tak zwane fokusy pokazały np., że słabym punktem Trzaskowskiego są związki z Platformą, a większość obywateli deklaruje, że za rządów PiS żyje się lepiej niż za poprzedników. W efekcie powstała ulotka, która na jednej stronie przedstawiała kandydata PO w towarzystwie innych polityków tej partii z dopiskiem „oni też wrócą” i przypomnieniem, że „gdy Trzaskowski był ministrem, płaca minimalna była o 1000 zł niższa”, a na drugiej stronie były teksty zachwalające Andrzeja Dudę. Krzysztof Sobolewski, szef komitetu wykonawczego PiS, zaproponował, by ulotkę wysłać pocztą. – Zrobiliśmy to przed II turą w ośmiu województwach, żeby zmobilizować wyborców – mówi nam jeden ze sztabowców partii rządzącej. I to właśnie akcja ulotkowa, według osoby z bliskiego otoczenia Trzaskowskiego, mocno osłabiła szanse kandydata PO – oczywiście obok TVP.
Duda, choć zwyciężył, to jednak na styk. Dla PiS ważnym celem będzie teraz praca nad budową poparcia miast i zdobycie młodszych wyborców. O wygranej dotychczasowego prezydenta zadecydował przede wszystkim elektorat z mniejszych ośrodków, zwłaszcza wsi, oraz większości województw na wschód od Wisły. I do tego elektorat wiekowy. – Prezes powiedział, że musimy coś zrobić, by zmienić strukturę wyborców, inaczej kolejnych wyborów nie wygramy – przyznaje osoba związana z Nowogrodzką.
Najpierw PiS zajmie się jednak konsumpcją owoców zwycięstwa Andrzeja Dudy. Jesienią mogą nastąpić korekty w rządzie. Pytanie, co dalej z inicjatywą prezydenta „koalicji polskich spraw”, czyli w praktyce ofertą współpracy dla działaczy Konfederacji i PSL. Pytani o to współpracownicy prezydenta Dudy proszą dziś o cierpliwość.
Główne wyzwanie stojące przed PO to niedopuszczenie, by ponad 10-milionowy elektorat Trzaskowskiego się rozpłynął. W tym tygodniu zarząd partii zdecydował, że do końca lipca zostanie opracowana nowa formuła Koalicji Obywatelskiej (w jej skład wchodzą jeszcze Nowoczesna, Inicjatywa Polska i Zieloni). Z kolei po wakacjach ugrupowanie ma przedstawić swój nowy program. Najprawdopodobniej z jednej strony pojawi się bardziej sformalizowana formuła Koalicji Obywatelskiej, a z drugiej – jej odnoga samorządowo-obywatelska, za którą będzie odpowiadać Rafał Trzaskowski. Według naszych informacji polityk bierze pod uwagę powołanie stowarzyszenia, które pomogłoby podtrzymać mobilizację elektoratu i przyciągnąć do niego ludzi chętnych do zaangażowania się w rywalizację z PiS, ale bez konieczności przyjmowania legitymacji PO.
Dziennik Gazeta Prawna
Według naszych informacji Trzaskowski bierze pod uwagę powołanie stowarzyszenia, które pomogłoby podtrzymać mobilizację elektoratu i przyciągnąć do niego ludzi chętnych do zaangażowania się w rywalizację z PiS, ale bez konieczności przyjmowania legitymacji PO