Nad Morzem Martwym szaleje druga fala zakażeń. Niewykluczone, że wkrótce na nowo trzeba będzie zamrozić gospodarkę
Kiedy na początku maja premier Binjamin Netanjahu ogłaszał sukces w walce z koronawirusem, zwrócił się do Izraelczyków z kojącym przekazem. – Wracajcie do normalności. Wyskoczcie na kawę albo na piwo. Bawcie się! – mówił. Nieco ponad dwa miesiące później te słowa brzmią jak z innej rzeczywistości. Koronawirus wrócił i to ze zdwojoną siłą. W kraju od tygodnia liczba zakażeń rośnie o ponad 1000 dziennie, a we wtorek po raz pierwszy przekroczyła 2 tys. To znacznie więcej niż podczas pierwszego szczytu w drugiej połowie marca, kiedy w najgorszym dniu wykryto 1,1 tys. przypadków.
Łącznie w Izraelu odnotowano na razie 43 tys. zakażeń i 371 zgonów (w Polsce odpowiednio 38,5 tys. i 1,6 tys.). To sprawiło, że rząd znalazł się między młotem a kowadłem. Z jednej strony bez zdecydowanych kroków, czyli powrotu do izolacji społecznej, pandemia w kraju nie wygaśnie. Z drugiej jest olbrzymia presja społeczna, żeby nie zamrażać gospodarki na nowo. Sukces Izraela w walce z wirusem został okupiony ciężkimi wyrzeczeniami: bezrobocie, które jeszcze w lutym wynosiło 3,4 proc., wzrosło w kwietniu do 27 proc., żeby obecnie spaść do 21 proc. (dane obejmują nie tylko osoby poszukujące pracy, ale również wysłane na przymusowe urlopy).
Bank centralny prognozuje, że gospodarka skurczy się w tym roku o 6 proc. Wskaźnik ten ulegnie znacznemu pogorszeniu, jeśli dojdzie do kolejnego lockdownu. Z takim scenariuszem należy się jednak liczyć, jak na wtorkowym spotkaniu komitetu doradzającego premierowi w sprawie pandemii miał powiedzieć szef resortu zdrowia Juli Edelstein. – Jeśli liczba zakażeń nie spadnie w ciągu następnych kilku dni, będziemy musieli na nowo zamrażać – miał według „The Jerusalem Post” przestrzec obecnych minister. Politycy boją się jednak takiego scenariusza jak ognia. Nawet w obrębie koalicji rządzącej nie ma zgody co do tego, jakie obostrzenia wprowadzać i jak szybko. Netanjahu oskarżył publicznie największego koalicjanta, że blokuje niezbędne decyzje w tym względzie (poszło o zamknięcie synagog). A nawet jeśli coś zostanie uzgodnione przez rząd, później cofa to Kneset (tak było z siłowniami i basenami).
Jak mówi Marek Matusiak, analityk z Ośrodka Studiów Wschodnich, rozpadu rządzącego Izraelem duumwiratu nie należy się na razie spodziewać. Kraj w ten chwili ma dwóch premierów. Oprócz Netanjahu jest jeszcze premier-zmiennik Beni Ganc, przewodzący Niebiesko-Białym, partnerowi koalicyjnemu Likudu. Stanowisko to zostało utworzone specjalnie, by w ogóle doszło do zawarcia obecnej koalicji. – Jak w takich warunkach przeprowadzić nowe wybory? Poza tym zyskałaby na tym przede wszystkim polityczna konkurencja obu ugrupowań. Na razie więc trwa przerzucanie się odpowiedzialnością, bo winny zaistniałej sytuacji w końcu musi się znaleźć – mówi ekspert.
Paraliż decyzyjny potęguje fakt, że Izraelczycy wyszli na ulice. Część manifestacji jest efektem niezadowolenia wywołanego sytuacją gospodarczą. Inne – jak chociażby ta z wtorku wieczorem – na celownik biorą samego premiera, przeciw któremu toczy się proces w sprawie o korupcję. W niedzielę odbędzie się kolejna rozprawa, na której Netanjahu nie musi się jednak stawić przez wzgląd na kryzysową sytuację w państwie. Jakby tego było mało, na ulice wyszli również ortodoksi, którzy czują się napiętnowani przez aparat państwowy. Podczas pierwszej fali koronawirusa większość przypadków pochodziła właśnie z tej społeczności. Także teraz ten odsetek jest spory i choć nie tak duży jak wcześniej, to ortodoksi uważają, że pretensje kierowane są pod ich adresem niesłusznie, podczas gdy tłumów w barach czy restauracjach nikt nie rozgania.
– Ortodoksi nie chcą słyszeć o żadnych nowych obostrzeniach, bo naruszyłyby one ich tryb życia oparty na zbiorowych rytuałach, jak wspólne modlitwy, nauka Tory czy uczestnictwo w nabożeństwach. W ich przypadku dystansowanie społeczne nastręcza trudności także z tego powodu, że skupiają się w gęsto zaludnionych dzielnicach – tłumaczy Matusiak. Wczoraj rząd podjął decyzję o tym, że szkoły we wrześniu mają przyjąć uczniów, ale liczebność klas ma zostać ograniczona, a część dzieci będzie się uczyć przez sieć. Koalicyjni ministrowie potwierdzili też anonimowo telewizji Keszet 12, że w rządzie jest duży opór przed całkowitym zamrażaniem gospodarki. – Biznesy upadają. Jak można rozsądnie rozważać kolejny lockdown? Musimy nauczyć ludzi, jak mają żyć z koronawirusem – mówił jeden z polityków. – Musimy wstrzymać się z kolejnym lockdownem tak długo, jak tylko możemy – dodawał szef innego resortu.