Ukraińska partia rządząca pogrąża się w walkach frakcyjnych i przegrywa ważne głosowania. Kończy się epoka wszechwładzy prezydenta.
Wraz z pogarszającymi się sondażami upada jedność rządzącej partii Sługa Narodu (SN). Prezydenckie ugrupowanie, które w lipcu 2019 r. jako pierwsze w historii demokratycznej Ukrainy zdobyło samodzielną większość parlamentarną, coraz częściej przegrywa głosowania. Wcześniej Wołodymyr Zełenski zapowiadał, że w razie tego typu problemów doprowadzi do przedterminowych wyborów.
Zełenski wygrał wybory w kwietniu 2019 r. i jedną ze swoich pierwszych decyzji rozwiązał parlament, w którym największy klub tworzył Blok Petra Poroszenki, dotychczasowego prezydenta. SN już wówczas zdobywał pierwsze miejsce także w sondażach parlamentarnych, choć był partią wirtualną. Przed lipcowym głosowaniem do Rady Najwyższej, przez wielu nazywanym III turą wyborów prezydenckich, Zełenski na chybcika zbierał chętnych do startu.
W efekcie powstała eklektyczna zbieranina starych znajomych i współpracowników Zełenskiego, młodych zdolnych, którzy przekonali do siebie prezydenta w trakcie castingu na kandydatów, wreszcie ludzi utożsamianych z oligarchami Ihorem Kołomojskim, głównym sponsorem kampanii Zełenskiego, i Wiktorem Pinczukiem, który relatywnie wcześnie uznał, że warto zadbać o dobre relacje z czarnym koniem wyborów. W ciągu roku w Ze!komandzie, jak nazywany jest obóz władzy, ujawniły się też inne silne osobowości, na które zaczęła się orientować część posłów. To szef parlamentu Dmytro Razumkow, który należy do polityków budzących największą sympatię Ukraińców, czy były szef biura prezydenta Andrij Bohdan, który po pozbawieniu stanowiska nie ukrywa frustracji i w zasadzie przeszedł do wewnętrznej opozycji.
Każda z tych grup gra na siebie, przez co 248-osobowy klub zaczyna przypominać stajnię Augiasza. Zdarza się, że deputowani ujawniają haki na swoich partyjnych kolegów. Teoretycznie posiadanie 55 proc. mandatów powinno dawać stabilną większość. Na początku kadencji tak to faktycznie wyglądało, czego symbolem był turboreżim, czyli błyskawiczne tempo przeprowadzania przez Radę Najwyższą kolejnych ustaw. W ten sposób zniesiono immunitet parlamentarzystów czy ustalono procedurę impeachmentu głowy państwa, którą przewiduje konstytucja, ale przez lata nikomu nie zależało na uchwaleniu przepisów wykonawczych.
Turboreżim stopniowo zaczął się zacinać. Uchwalania co bardziej kontrowersyjnych przepisów musiał osobiście doglądać prezydent Zełenski, który nierzadko nie miał wyjścia, jak tylko odwoływać się do własnego autorytetu i apelować do posłów, by zapewnili potrzebne głosy. Tylko dzięki temu przyjęto ustawę o legalizacji handlu ziemią czy przepisy zakazujące zwrotu znacjonalizowanych banków poprzednim właścicielom, nawet jeśli sąd uzna, że przejęcie nastąpiło ze złamaniem prawa (możliwa jest tylko finansowa rekompensata).
Ta ostatnia sprawa, uderzająca w interesy Kołomojskiego, który starał się odzyskać upaństwowiony za czasów Poroszenki PrywatBank, okazała się łabędzim śpiewem monowiększości. 18 czerwca rada nie przyjęła programu działań rządu Denysa Szmyhala („za” głosowało jedynie 176 posłów SN), a parlamentarna komisja, w której SN również ma większość, odrzuciła kandydaturę Serhija Szkarłeta na ministra oświaty. O poparcie obu tych kwestii osobiście prosił prezydent. – Nikt nie chce dawać rządowi immunitetu. Stąd 176 głosów, a gdyby Zełenski nie poprosił, byłoby ich jeszcze mniej – mówił „Ukrajinśkiej Prawdzie” jeden z liderów partii.
Przyczyną nie są wyłącznie narastające walki frakcyjne. Wpływ na to mają też sondaże. Według ostatniego badania ośrodka Rejtynh po raz pierwszy przeważa niezadowolenie z pracy Zełenskiego (52 proc. wobec 35 proc. zadowolonych), a jeszcze gorsze notowania mają premier i rząd (55 proc. niezadowolonych z pracy Szmyhala i 71 proc. – z gabinetu ministrów). I choć wybory wygrałby i Zełenski (z wynikiem 35 proc.), i jego partia (29 proc.), ich dystans do opozycji maleje, a poparcie dla SN po raz pierwszy spadło poniżej 30 proc.
– Macie szansę trafić do podręczników jako parlament, który wdrożył wszystko to, czego nie zdołano zrobić przez poprzednie 28 lat. Albo, nie daj Boże, jako parlament, który istniał najkrócej, tylko rok. A ja już wiem, że rozwiązanie Rady Najwyższej nie jest takie straszne – mówił Zełenski w sierpniu 2019 r. na pierwszym posiedzeniu tej kadencji. Były minister zdrowia z jego ekipy Illa Jemeć napisał ostatnio, że Zełenski podjął już decyzję i rozwiąże radę 1 września. Gdyby tak się stało, SN wciąż miałby szansę na zwycięstwo, choć zapewne nie udałoby się już zdobyć samodzielnej większości. Może to być jednak cena, którą prezydent uzna za wartą zapłacenia w zamian za spójniejszy i łatwiej sterowalny klub.