Tradycyjni neokonserwatyści są niezadowoleni z tego, w jaki sposób Donald Trump wykonuje swoje obowiązki.
Ponad 100 członków administracji George’a W. Busha powołało do życia „super-PAC”, czyli Komitet Akcji Politycznej – organizację, jaka może zbierać fundusze na kampanię wyborczą i wspierać kandydata, w tym wypadku byłego demokratycznego wiceprezydenta Joego Bidena.
Pieniądze nie pójdą na konto jego kampanii, ale można z nich finansować np. przychylne mu reklamówki telewizyjne czy internetowe. Grupa nazywa się 43 Alumni for Biden. Numer ma się kojarzyć z Bushem juniorem, który był 43. prezydentem USA i często po prostu nazywanym „czterdzieści trzy”, w odróżnieniu od jego ojca – 41. prezydenta. Wszyscy ci republikańscy oficjele i urzędnicy zebrali się, bo – jak twierdzą – są przerażeni tym, jak swoje obowiązki wykonuje Donald Trump, a kandydat demokratów daje szansę na „odzyskanie godności” przez Biały Dom.
– Szukamy jak największej liczby ludzi mogących pomóc przy jesiennych wyborach, wypisując czek, dzwoniąc po ludziach czy mobilizując do udziału w głosowaniu – powiedziała jedna z założycielek organizacji Jennifer Millikin, która u Busha pracowała w federalnej agencji odpowiedzialnej za kadry w administracji, a w pierwszej połowie kadencji Trumpa – w urzędzie nadzorującym małe przedsiębiorstwa. 43 Alumni for Biden zaczęli się tworzyć na początku czerwca. W ciągu najbliższych tygodni najbardziej rozpoznawalni członkowie grupy wezmą udział w zbiórkach funduszy.
Sprzeciwiają się Trumpowi, bo – ich zdaniem – prezydent nie radzi sobie z zarządzaniem pandemicznym kryzysem sanitarnym, nie panuje nad eskalującym kryzysem ekonomicznym i generuje napięcie społeczne, nie umiejąc potępić strukturalnego rasizmu i brutalności policji ani podjąć z nimi walki. Wśród republikanów, którzy wprost udzielili poparcia Bidenowi, najbardziej znany jest gen. Colin Powell, szef połączonych sztabów u Busha seniora i sekretarz stanu w rządzie juniora.
Jest też Bill Kristol, guru myśli konserwatywnej, i dyrektor gabinetu wiceprezydenta Dana Quayle’a w latach 1989–1993, były szef FBI James Comey, który pisząc do kongresmenów list informujący, że wznawia śledztwo w sprawie e-maili Hillary Clinton, odwrócił koleje kampanii w 2016 r., wieloletni wiceminister obrony John Warner oraz dawny gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger. Ale jest też grupa polityków większego kalibru, która pomaga Bidenowi za kulisami, jednocześnie oficjalnie deklarując, że w tej kampanii pozostaje z boku i nikogo nie popiera. Na jej czele stoi sam George W. Bush.
O jego zaangażowaniu napisał niedawno „The New York Times”. Były prezydent powierzchownie zaprzeczył informacjom gazety, twierdząc, że poświęca się malarstwu na swoim ranczo, ale nie powiedział słowa o tym, że jako republikanin lojalnie popiera obecną władzę. Tymczasem wdowa po senatorze Johnie McCainie Cindy najpierw planowała publicznie poprzeć Bidena, ale – według „NYT” – zrezygnowała z tego pomysłu, bo jej syn za dwa lata chce startować do Kongresu i nie chciała mu psuć szyków w partii, na której czele bądź co bądź stoi Trump.
Symboliczny gest sprzeciwu wobec obecnego prezydenta wykonał były wiceprezydent Dick Cheney, architekt wojen w Afganistanie i Iraku. Jego córka Liz, która jest obecnie osobą numer trzy w kierownictwie klubu republikanów w Izbie Reprezentantów, wrzuciła na Twittera zdjęcie ojca w kowbojskim kapeluszu, z ustami i nosem zakrytym maseczką ochronną i podpisem „Prawdziwi mężczyźni noszą maseczki”. To aluzja do Trumpa, który dotąd ani razu publicznie jej nie założył. Może mieć to o tyle polityczne znaczenie, że rośnie społeczna krytyka tego, jak prezydent radzi sobie z pandemią.
Prezydenta spotyka też krytyka republikańskich kongresmenów zajmujących się wojskiem, o czym już pisaliśmy w DGP. „Jesteśmy zaniepokojeni doniesieniami o tym, że rząd jest zainteresowany zmniejszeniem naszej obecności w Europie i ustanowieniem górnego limitu żołnierzy, którzy mogliby tam przebywać jedno cześnie” – piszą. Zastrzegają wprawdzie, że chcą, by zgodnie z żądaniami Trumpa Niemcy więcej łożyli na własną obronę, ale piszą też, że „limit (25 tys. żołnierzy USA, o którym pisała niedawno prasa – red.) znacznie zmniejszy możliwość rozlokowania poprzez Niemcy sił USA na świecie” i będzie „poważnym wyzwaniem logistycznym” – napisało do Trumpa 22 republikańskich członków komisji obrony Izby Reprezentantów.
W zbliżonym do nich tonie wypowiada się gen. Ben Hodges, głównodowodzący US Army w Europie w latach 2014–2017. – Możemy utracić korzyść polegającą na tym, że dysponujemy potencjałem, który możemy wykorzystać nie tylko do odstraszania, lecz także do zaangażowania gdzie indziej – uważa Hodges. – Baza w Ramstein nie jest po to, by USA mogły bronić Europy. To jest punkt wyjścia, by móc dolecieć do Afryki i na Bliski Wschód – dodaje.
Mimo to zasadnicza większość pełniących obecnie mandat senatorów i kongresmenów Partii Republikańskiej pozostaje lojalna wobec Trumpa. Prezydent, wygrywając cztery lata temu prawybory w tym stronnictwie, zaczął proces jego ideologicznej zmiany. I nawet jeżeli przegra listopadowe wybory, to trumpizm pozostanie jedną z głównych doktryn na amerykańskiej prawicy.