Zamiast prężnego marszu po władzę, mamy zażartą walkę Andrzeja Dudy z Rafałem Trzaskowskim i – jeśli wierzyć sondażom – ryzyko wykolejenia się pisowskiego pociągu tuż przed wjazdem na peron.
Dziennik Gazeta Prawna
Jeszcze niedawno z politycznego punktu widzenia wszystko wydawało się proste. Wybory prezydenckie miały być ukoronowaniem rozpoczętego wyborami samorządowymi w 2018 r. wyborczego „czwórboju”, który zapewni PiS władzę na kolejne lata (przynajmniej do 2023 r.). Dla obozu władzy byłby to czas względnie stabilnych rządów i finalizowania zaplanowanych reform. A być może i ostatnie lata, gdy nad wszystkim pieczę sprawuje wciąż Jarosław Kaczyński. Opozycja i część komentatorów spodziewali się domknięcia modelu władzy konsekwentnie wdrażanego przez PiS.
Znany historyk Francis Fukuyama w wydanej w ubiegłym roku w Polsce książce „Tożsamość”, pisząc o „populistycznym nacjonalizmie”, stawia Jarosława Kaczyńskiego w jednym rzędzie z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem, Recepem Erdoğanem z Turcji, Viktorem Orbánem z Węgier i Rodrigo Duterte z Filipin. Zdaniem Fukuyamy tacy liderzy „utrzymują, że łączy ich bezpośrednia, wyjątkowa więź z narodem, często definiowanym w wąskim, etnicznym znaczeniu, które wyłącza duże części populacji. Nie lubią instytucji i starają się podważyć mechanizmy kontroli i równowagi, które ograniczają osobistą władzę przywódcy we współczesnej, liberalnej demokracji (...)”.
Przynajmniej w Polsce ta perspektywa stoi dzisiaj pod dużym znakiem zapytania. Zamiast prężnego marszu po władzę, przypieczętowania silnego mandatu, mamy zażartą walkę Andrzeja Dudy z Rafałem Trzaskowskim i – jeśli wierzyć sondażom – ryzyko wykolejenia się pisowskiego pociągu tuż przed wjazdem na peron. Kampania w pierwszej turze, mimo że startuje w niej aż 11 kandydatów, od dawna sprawia wrażenie przymiarki do tury drugiej, w której liczą się tylko dwaj kandydaci. Znów kluczowa stała się mobilizacja elektoratów i ewentualne przepływy wyborców. Dlatego takie używanie mają dziś firmy zajmujące się badaniami ilościowymi (sztab Andrzeja Dudy zleca nawet pięć–sześć badań tygodniowo). O wyniku może zadecydować nawet kilkadziesiąt tysięcy głosów.
Jak wiele wskazuje, przekonanie, że im wyższa frekwencja, tym lepiej dla PiS, również nie do końca się sprawdza (pokazały to ostatnie wybory parlamentarne – Zjednoczona Prawica liczyła na ok. 50 proc. poparcia, skończyło się na 43,5 proc.). Dlatego obecnie strategia profrekwencyjna stała się bardziej skomplikowana. – Wydaje się, że to frekwencja do 45 proc. sprzyja PiS. W przedziale 45–60 proc. już nie, bo oznacza to mobilizację przeciwnego nam elektoratu wielkomiejskiego. Z kolei frekwencja powyżej 60 proc. znów powinna nam sprzyjać, bo to by oznaczało, że do urn poszli wyborcy spoza wielkich miast, ale dotychczas niezmobilizowani. I oni w większości powinni sprzyjać nam – tłumaczy osoba z rządu.
Stawka tegorocznych wyborów prezydenckich, po poprzednich sukcesach partii Kaczyńskiego, nieoczekiwanie urosła więc do dużych rozmiarów. Wyniki głosowania będą miały przełożenie na co najmniej trzy płaszczyzny – rządową, partyjną i tą związaną z kształtem całej sceny politycznej.

Co z rządem po wyborach

Wygrana Andrzeja Dudy oznacza możliwość kontynuacji kluczowych reform, także tych kontrowersyjnych – jak dekoncentracja mediów, spłaszczenie struktury sądów czy korekty terytorialne kraju (nowe województwa, być może również zmiany na szczeblu powiatów). Pojawia się tu jednak potężny znak zapytania. Duda – nie mając przed sobą perspektywy na kolejną kadencję – będzie bardziej wybijał się na niezależność. O ile w ostatnich latach prezydent mógł znacznie bardziej obawiać się politycznych skutków swoich wet (narażenie się na gniew elektoratu PiS i partii finansującej jego kampanię), o tyle w najbliższej przyszłości cena takich działań byłaby wyraźnie niższa. Wybór Dudy może więc oznaczać spokojne rządy PiS, ale nie bezwzględną dominację. Tym bardziej że już dwa razy w tej kadencji zamysły prezesa Kaczyńskiego zastopował Jarosław Gowin – ostatnio w sprawie wyborów kopertowych. W drugiej kadencji Dudy lider Porozumienia może wspierać go w blokowaniu niektórych pomysłów PiS. Dlatego wcale nie jest powiedziane, że wszystkie sztandarowe pomysły PiS wejdą w życie nawet wtedy, gdy lokator Pałacu Prezydenckiego się nie zmieni. – Jak powiedział ostatnio premier w wywiadzie, w drugiej kadencji prezydent będzie odpowiadał przed Bogiem i historią. I wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że Duda będzie znacznie bardziej samodzielny – mówi polityk z Nowogrodzkiej. PO spodziewa się, że jeśli dojdzie do reelekcji Dudy, to PiS spróbuje sięgnąć po większość w Senacie – pozyskać któregoś z opozycyjnych senatorów, by zapewnić sobie komfort rządzenia do końca kadencji.
Z kolei wygrana Rafała Trzaskowskiego skutkować może trzema wariantami: od „twardej” kohabitacji z rządem (trochę na wzór relacji na linii Lech Kaczyński – Donald Tusk), przez blokowanie większości pomysłów legislacyjnych PiS, po skrócenie kadencji Sejmu i wcześniejsze wybory parlamentarne. Przed ostatnim wariantem ostrzega zwłaszcza Zjednoczona Prawica. Choć w nieoficjalnych rozmowach słyszymy, że dziś to bardziej straszenie niż poważnie brany pod uwagę scenariusz. – Po pierwsze, nie zakładamy, że Andrzej Duda przegra. Po drugie, rozpisywanie wcześniejszych wyborów parlamentarnych tuż po przegranych wyborach prezydenckich byłoby dość ryzykownym ruchem – przekonuje polityk z otoczenia prezydenta Dudy.
Z kolei nasz rozmówca z rządu zwraca uwagę, że symbioza między rządem a głową państwa będzie istotna także w perspektywie powyborczej rekonstrukcji rządu. – Chodzi o cele, jakie sobie postawimy w takiej sytuacji na najbliższe trzy lata. Tu współpraca z prezydentem będzie kluczowa – podkreśla. – Te cele narysowały ostatnie trzy miesiące. Najważniejszym priorytetem do końca przyszłego roku jest wyprowadzenie gospodarki z pandemicznego dołka. Jeśli głową państwa będzie Rafał Trzaskowski, zacznie się autonomiczna polityka zagraniczna prezydenta, szczyty unijne i tysiące innych rzeczy, które będą urastały do rangi narodowych, a które dziś możemy sobie chyba darować – dodaje nasz rozmówca z rządu.
Wtóruje mu inny polityk obozu władzy. Gdy pytamy go o relacje na linii Duda – Zbigniew Ziobro (który nierzadko gra na osłabienie prezydenta czy premiera Morawieckiego), twierdzi, że nie wygląda to najgorzej. – W ostatnich pięciu latach Zbigniew Ziobro nie zawsze zgadzał się z Andrzejem Dudą, ale wiele rzeczy udało się jednak wspólnie zrobić. Na co dzień są to pozytywne relacje, jest wzajemny szacunek i współpraca. Ludzie z Solidarnej Polski aktywnie wspierają prezydenta w kampanii, nie ma kalkulacji czy obrażania się za drobne konflikty wewnątrz obozu, np. wokół sądów – przekonuje. I dodaje, że Duda w drugiej kadencji może być twardszym graczem niż w pierwszej. – Chciał mediować pomiędzy stronami wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, które chcą radykalnych zmian albo utrzymać status quo. Tymczasem w ostatnich miesiącach jego działania były raczej zdecydowane – ocenia. Jego zdaniem za prezydenta Trzaskowskiego nastanie „kompletny chaos i ciągła wojna o to, by zmienić układ w parlamencie”. – O reformie sądów możemy zapomnieć, bo będzie alternatywne sądownictwo i Sąd Najwyższy – mówi.

Co na partyjnej scenie

Bez względu na ostateczny wynik wyborczy, samo wejście do gry Rafała Trzaskowskiego oddaliło wizję raptownego przemeblowania na scenie politycznej. Gdyby nie wymiana kandydata, Platformie groziło, że jej pierwszy typ – Małgorzata Kidawa-Błońska – dostałaby kilka procent poparcia. Co mogłoby oznaczać upadek tej partii, a jej politycy zaczęliby szukać wyjść awaryjnych. Kontrofertą byłaby Lewica, Koalicja Polska Władysława Kosiniaka-Kamysza lub potencjalne nowe ugrupowanie Szymona Hołowni.
Widmo takiego scenariusza się nie tylko oddaliło, lecz pojawiła się szansa, że w wypadku zwycięstwa Trzaskowskiego PO urośnie w siłę. Wówczas celem nowego prezydenta będzie osłabianie PiS i sprzyjanie ewentualnej nowej koalicji anty-PiS, która powstałaby po nowych wyborach parlamentarnych. Niewykluczone, że jeśli dojdzie do wymiany gospodarza pałacu, to Trzaskowski zagra na rozbicie rządu PiS jeszcze w tej kadencji. Może szukać większości, kusząc inne ugrupowania wizją stworzenia ponadpartyjnego rządu fachowców. Zyski PO z wygranej jej kandydata miałyby jednak swoje granice. – Wiele będzie zależało od Trzaskowskiego. Paradoksalnie w Polsce prezydent ma władzę, jeśli nie stoi za nim silne ugrupowanie. Może być silny, jeśli gra z innymi, inaczej zawsze będzie w cieniu – jak Komorowski za Tuska czy Duda za Kaczyńskiego – podkreśla polityk opozycji.
Z kolei reelekcja Andrzeja Dudy przy dobrym wyniku Rafała Trzaskowskiego zmniejsza prawdopodobieństwo dekompozycji PO, choć wcale nie oddala tej perspektywy. Taki scenariusz grozi Platformie poważnym remanentem. – Po sześciu przegranych wyborach nie będzie można mówić, że nic się nie stało. Będzie presja na PO i z wewnątrz, i ostra krytyka ze strony reszty opozycji – mówi polityk opozycji.
Dla PiS reelekcja Andrzeja Dudy to stabilizacja i brak wstrząsów przynajmniej na początku kadencji. Widać jednak, że pozycja lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego ostatnio osłabła. Nowogrodzka nadal rozdaje karty, ale dwie wolty Jarosława Gowina w sprawie zniesienia trzydziestokrotności i wyborów pokazały, że władza prezesa PiS ma swoje granice. Jeśli Duda odnowi mandat i zyska znacznie bardziej niezależną pozycję, to w obozie prawicy stanie się potencjalnym sojusznikiem osób, które chcą podważyć władzę Kaczyńskiego. Choć sam prezydent nie ma ambicji związanych z życiem partyjnym.