Prezydent USA w pogoni za spektakularnym sukcesem prze do porozumienia między Kosowem a Serbią. Byłoby ono poważną porażką dla UE
W sobotę w Białym Domu pod auspicjami Donalda Trumpa odbędzie się spotkanie prezydentów Kosowa Hashima Thaçiego i Serbii Aleksandara Vučicia. Amerykański przywódca jest nastawiony na znalezienie porozumienia między obiema stronami ponad 20 lat od zakończenia wojny w Kosowie.
Byłoby to spektakularne osiągnięcie, którego Trump bardzo potrzebuje w kampanii wyborczej. Jak pisaliśmy w kontekście wydanej właśnie książki byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Johna Boltona, poświęconej kulisom jego pracy u boku Trumpa, amerykańskiej głowie państwa zależy na reelekcji w myśl zasady „cel uświęca środki” i potrzebny jest teraz widowiskowy sukces w polityce międzynarodowej.
A takim może być pokój na Bałkanach. Przypomnijmy: Kosowo w 2008 r. ogłosiło niepodległość, ale Serbia, Rosja i niemal połowa innych państw świata dotąd jej nie uznały. USA z kolei otwierają listę państw, które poparły Kosowian.
Rozmowom w Białym Domu będą bacznie przyglądać się europejscy liderzy. Unia Europejska chce odgrywać kluczową rolę na Bałkanach i to ona po zakończeniu wojny w Kosowie przejęła rolę mediatora. Europejska dyplomacja w ostatnim czasie była jednak mocno opieszała. Długo zwlekano ze wskazaniem specjalnego wysłannika UE do rozmów pokojowych. Słowak Miroslav Lajčák został powołany na to stanowisko w kwietniu, pół roku po wyznaczeniu przez Trumpa Richarda Grenella na podobne stanowisko.
Na dodatek nominacja Lajčáka nie spotkała się z dobrym przyjęciem w Kosowie. Prezydent Thaçi odmówił spotkania z nim, a niedawno powiedział, że sam pozostanie zaangażowany w rozmowy pokojowe, pod warunkiem że będą się one odbywały pod auspicjami Białego Domu. Jeśli będzie za nie odpowiadać UE, sceduje to zadanie na rząd. Telefonów od wysłannika UE nie odbiera także Grenell. Z kolei pochodzący z Hiszpanii szef unijnej dyplomacji Josep Borrell deklarował, że proces pokojowy jest jego priorytetem, ale zarówno on sam, jak i Lajčák pochodzą z krajów, które nie uznają niepodległości Kosowa, co jest źle odbierane w Prisztinie.
Unia za wszelką cenę próbowała uniknąć kwestii zmiany kosowsko-serbskiej granicy, bo w ocenie Brukseli i innych europejskich stolic wymiana terytoriów mogłaby stać się zarzewiem nowego konfliktu, np. w Bośni i Hercegowinie. Oddaniem Belgradowi północnego Kosowa w zamian za albańskojęzyczne okolice Preševa jest natomiast zainteresowany Thaçi. Możliwe więc, że w Waszyngtonie właśnie taki wariant stanie się przedmiotem rozmów. Natomiast Serbia tradycyjnie polega na wsparciu Kremla. Tydzień temu po spotkaniu z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem Vučić oświadczył, że żadne porozumienie nie będzie możliwe bez zatwierdzenia go przez Moskwę.
Serbia nie zadowoli się też wyłącznie perspektywą członkostwa w UE i chce od Europy dostać coś więcej w zamian za odblokowanie kandydatury Kosowa jako członka ONZ. Vučić uznaje pierwszeństwo Unii w prowadzeniu rozmów pokojowych, ale nie wyklucza, że to Amerykanie przejmą znowu stery. Na to potrzeba jednak czasu – podkreśla Serb. W Waszyngtonie tymczasem panuje polityczny spór co do tego, czy rząd Trumpa robi dostatecznie dużo, by wynegocjować korzystną z punktu widzenia Ameryki i jej bezpieczeństwa umowę pokojową.
W kwietniu demokraci z Izby Reprezentantów oskarżyli szefa dyplomacji Mike’a Pompeo o niezdarność w relacjach z Prisztiną i nadmierną pobłażliwość wobec Belgradu za kontakty z Kremlem, a przede wszystkim za nieobjęcie kraju sankcjami po tym, jak kupił rosyjską artylerię przeciwlotniczą. Opozycja obawia się, że Trump będzie chciał w sobotę zawrzeć porozumienie za wszelką cenę ze szkodą dla Kosowa. Państwo to jest często opisywane jako najbardziej proamerykańskie na świecie. USA stanęły na czele lotniczej operacji NATO przeciwko Jugosławii w 1999 r., która miała powstrzymać czystki etniczne w Kosowie.