Byłbym zadowolony z obecności wojsk USA w Polsce, ale nie w formule stałej. Te oddziały powinny rotować, a Polska być gotowa, by je przyjąć - mówi generał Ben Hodges, w latach 2014–2017 dowodzący US Army w Europie, obecnie związany z Center for European Policy Analysis (CEPA).
Prezydent Andrzej Duda spotka się dziś z Donaldem Trumpem. Do wyborów w Polsce zostały zaledwie cztery dni. Nie uważa pan, że to jasne wskazanie, kogo popiera Waszyngton w wyborach prezydenckich?
Trudno mi na ten temat spekulować. Nie pracuję w Białym Domu. Ale w Stanach Zjednoczonych było wiele komentarzy, że ta wizyta to wpływanie na wynik wyborów w innym kraju.
Prezydenci będą rozmawiać m.in. o wzmocnieniu sił USA w Polsce. Ma się u nas pojawić dodatkowych 2 tys. żołnierzy amerykańskich. To właściwy ruch?
Zawsze popierałem i promowałem obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce, ale też w innych krajach regionu: państwach bałtyckich czy w Rumunii. Jednak jestem zwolennikiem obecności rotacyjnej, a nie stałej. Powinniśmy budować zaplecze logistyczne, zdolności obrony przeciwlotniczej i ułatwiać operowanie samolotów. Jeśli ta obecność jest rotacyjna, to można do tego wykorzystywać jednostki rezerwy, które są przyzwyczajone do wyjazdów na sześć czy dziewięć miesięcy. A w ten sposób i tak zapewnia się potrzebne zdolności.
Wiele krajów NATO uważa, że stała obecność wojsk sojuszniczych w którymś z krajów dawnego bloku wschodniego byłaby złamaniem Aktu Założycielskiego NATO – Rosja z 1997 r. Nie ma wątpliwości, że Rosja złamała to porozumienia, atakując Ukrainę w 2014 r. Ale wiele krajów wciąż uznaje to porozumienie za kluczowe.
Czy właśnie rosyjska agresja na Ukrainę nie jest wystarczającym powodem, by zapomnieć o porozumieniu, które de facto jest martwe?
Jeśli USA wykonałyby swoją pracę na odcinku dyplomatycznym, to byłaby to zupełnie inna sytuacja. Ale administracja amerykańska nawet nie próbowała przekonać Niemców, Francuzów czy Holendrów, że dzięki takiemu przeniesieniu wojsk wszyscy będziemy bezpieczniejsi. Amerykańska administracja rozmawia tylko dwustronnie, a to podważa spójność całego Sojuszu. Jeśli to faktycznie ma wzmocnić bezpieczeństwo Sojuszu, to administracja Trumpa powinna wykonać wysiłek, by przekonać do tego wzmocnienia innych partnerów. Nie chodzi o to, by dać Rosji prawo do wetowania decyzji NATO. Chodzi o podtrzymanie i wzmocnienie spójności Sojuszu Północnoatlantyckiego. Bo bez wyjaśnienia swoich działań partnerom tracimy spójność, a to obniża poziom bezpieczeństwa we wszystkich krajach Sojuszu.
Wycofanie części wojsk amerykańskich z Niemiec jest właściwym ruchem?
To niestety będzie niekorzystne dla Stanów Zjednoczonych i obniży poziom bezpieczeństwa w krajach bałtyckich, Polsce i Rumunii. Ten ruch zmniejszy możliwości szybkiego wzmocnienia sił w tych krajach. Teraz w Niemczech stacjonuje 34 tys. amerykańskich żołnierzy wojsk lądowych i sił powietrznych, to mniej więcej połowa tego, ile pomieści Stadion Narodowy w Warszawie. Są to głównie logistycy, ludzie od łączności, rozpoznania i obrony przeciwlotniczej. Mało jest komponentów typowo bojowych – jak np. skrzydło samolotów F-16 w Spangdahlem. Nawet ścięcie tych wojsk o 30 proc. zmniejszy zdolności znacznie bardziej. Twierdzę, że prawie o 100 proc. To radykalnie obniży zdolność USA do projekcji siły w Europie, Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Jeśli to ma być ukaranie Niemiec za to, że nie wystarczająco dużo wydają na obronność, to jest to pomysł chybiony. Bo Niemcy tego specjalnie nie odczują.
A nie sądzi pan, że jednak to im da do myślenia i zaczną poważniej traktować wydatki na obronność?
Mogłyby ich do tego nakłonić dwie rzeczy. Najpierw musieliby przyznać, że istnieje poważne zagrożenie dla ich ludności. Polska czy Litwa nie mają problemów z wydatkami na obronność, bo widzą to zagrożenie tuż za granicą. Ale wiele krajów Europy Zachodniej, w tym Niemcy, nie czują tego. Jest to kwestia położenia geograficznego. I w Berlinie brakuje odwagi politycznej, by wyjaśnić wyborcom, dlaczego to jest istotne.
Druga kwestia dotyczy samej krytyki – teraz jest tak, że Niemcy są krytykowane nawet bardziej niż Rosja czy Korea Północna. To jest jakieś nieporozumienie. W czasie zimnej wojny nikt w Niemczech nie miał problemu z tym, że niemieckie wojsko liczyło 12 dywizji. Był to kraj graniczny Sojuszu. Teraz jest inaczej. Nie powinniśmy się skupiać na wielkości wydatków i liczbie dywizji, ale na tym, by przekonać Niemcy do rozbudowy infrastruktury logistycznej: kolei czy portów, które by mogły szybko przyjąć dużą liczbę wojska. I by skupiali się na swoich zdolnościach do cyberobrony tych miejsc.
Jak pan ocenia pomysł ewentualnego przeniesienia samolotów F-16 z Niemiec do Polski?
Tak jak mówiłem, byłbym zadowolony z obecności wojsk USA w Polsce, ale nie w formule stałej. Te oddziały powinny rotować, a Polska powinna być gotowa, by je przyjąć. To dobry sposób na zwiększenie zdolności, a nie narusza spójności Sojuszu.
I podkreślę, że to nie jest krytyka Polski. Jesteście doskonałym sojusznikiem. Każdy zna art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, który mówi o kolektywnej obronie, ale niewielu zna art. 3, w którym jest zapisane, że każdy kraj powinien dbać o własne bezpieczeństwo. Wy to robicie.