Równolegle do znoszonych ograniczeń w Niemczech pojawiają się nowe ogniska koronawirusa. Mimo że współczynnik reprodukcji wirusa (tzw. liczba „R”) wyraźnie wzrósł, władze stawiają na punktowe ograniczenia.
W poniedziałek liczba potwierdzonych przypadków koronawirusa wśród pracowników największego niemieckiego producenta mięsa, firmy Toennies, przekroczyła 1300. Około 7 tys. zatrudnionych w przedsiębiorstwie w Rheda-Wiedenbrueck, nieopodal 100-tysięcznego miasta Guetersloh w Nadrenii Północnej-Westfalii, zostało skierowanych na badania i kwarantannę. Większość z nich to obywatele Rumunii i Bułgarii. Władze Guetersloh już po pierwszych doniesieniach o istnieniu ogniska zachorowań zamknęły żłobki, przedszkola i szkoły. Do wschodniej Westfalii zostało też skierowanych 65 żołnierzy Bundeswehry. Mają oni wspierać lokalną policję oraz służby medyczne i sanitarne. ‒ Będą pomagać przy prowadzeniu dokumentacji i ustalaniu miejsca pobytu ludzi, którzy mieli kontakt z zarażonymi. Żołnierze zostali wybrani ze względu na znajomość języków wschodnioeuropejskich, tak by mogli szybko i skutecznie wytłumaczyć pracownikom Toenniesa, na czym polegają procedury ‒ mówiła rzeczniczka Bundeswehry Uwe Kort.
Władze Nadrenii Północnej-Westfalii, kraju związkowego, który naciskał wcześniej na jak najszybsze zniesienie ograniczeń związanych z pandemią koronawirusa, na razie wykluczają opcję wprowadzenia kwarantanny na całym podległym im terytorium.
‒ Uważam, że wybuch epidemii można jeszcze powstrzymać przez działania na poziomie lokalnym. Gdyby to się nie powiodło, konieczne może się okazać również zamknięcie całego regionu ‒ tłumaczył pod koniec ubiegłego tygodnia premier Nadrenii Armin Laschet.
Władze niemal wprost za powstanie ogniska koronawirusa oskarżają przedsiębiorstwo Toennies. Wstydliwą tajemnicą jest fakt, że przemysł mięsny w RFN obchodzi tamtejsze prawo pracy, zatrudniając ludzi z Europy Środkowo-Wschodniej poprzez pośredników na krótkoterminowe umowy. Nie musi im w związku z tym zapewniać odpowiednich warunków mieszkaniowych. Pracownicy mieszkają stłoczeni na małej powierzchni, co tworzy idealne warunki dla wybuchu epidemii. Dodatkowo Toennies przez kilka dni ociągał się z udostępnieniem adresów pracowników, tłumacząc się przepisami o… ochronie danych osobowych. W związku z tym władze musiały same wkroczyć do siedziby firmy i przejąć niezbędne informacje. ‒ Zaufanie do Toenniesa jest na poziomie zerowym ‒ oświadczył Sven-Georg Adenauer, lokalny urzędnik w Guetersloh i wnuk kanclerza Konrada Adenauera.
Inne dwa poważne ogniska koronawirusa w Niemczech zostały zlokalizowane w berlińskiej dzielnicy Neukoelln i w bloku mieszkalnym w Getyndze w Dolnej Saksonii. W pierwszym z tych przypadków chodzi o 70 zarażonych osób. Ich wykrycie doprowadziło do objęcia kwarantanną ok. 370 ‒ głównie romskich ‒ rodzin. W Getyndze z kolei w zamknięciu, w bloku, powinno pozostać ok. 700 osób. W weekend doszło w związku z tym do starć z policją, kiedy ok. 200 z nich chciało opuścić budynek.
W ostatnich dniach współczynnik reprodukcji wirusa (czyli średnia liczba osób, które zaraża jeden nosiciel) wzrosła w Niemczech z poniżej 1 do 2,88. Według Instytutu Roberta Kocha (RKI) są za to odpowiedzialne odizolowane ogniska, takie jak fabryka przetwórstwa mięsnego Toenniesa. Instytucja tym samym potwierdza działania niemieckich władz, które wprowadzają jedynie punktowe ograniczenia.
W podobny sposób reagują też Chiny. W tamtejszej stolicy ‒ po wykryciu ponad 100 nowych przypadków zarażeń ‒ lockdown był wprowadzany stopniowo na osiedlach wokół targów, na których prawdopodobnie dochodziło do zakażeń. Zidentyfikowano też 100 tys. osób, które powinny zostać poddane badaniu na nosicielstwo koronawirusa. Osobom, które mogą potencjalnie roznosić chorobę ‒ a nie mieszkają w miejscach objętych restrykcjami sanitarnymi ‒ odradza się podróżowanie poza Pekin. To samo dotyczy też taksówkarzy.
Zarówno sytuacja w Niemczech, Chinach, jak i Nowej Zelandii ‒ gdzie w ubiegłym tygodniu stwierdzono dwa przypadki koronawirusa po trzech tygodniach bez nowych zachorowań ‒ pokazuje, jak ujął to burmistrz berlińskiego Neukoelln, że „wirus wciąż jest wśród nas”. Patrząc jednak na poszczególne reakcje, nie ma na razie mowy o powrocie do generalnego zamknięcia państw i gospodarek. Zamiast tego jesteśmy i będziemy świadkami punktowej kwarantanny w konkretnych regionach i zaostrzania niektórych przepisów. Przypadek Toenniesa i Nowej Zelandii dostarcza władzom argumentów, że należy jak najbardziej zmniejszyć przestrzeń, w której mogłoby dojść do popełnienia ludzkiego błędu. ‒ Ten przypadek pokazuje niedopuszczalny błąd w systemie. To nigdy nie powinno się zdarzyć i nie może się powtórzyć ‒ mówiła premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern, gdy okazało się, że dwóm kobietom ‒ obywatelkom Nowej Zelandii ‒ które przyleciały z Wielkiej Brytanii, pozwolono przerwać kwarantannę i uczestniczyć w pogrzebie bliskiej osoby. Szefowa rządu zapowiedziała, że przerywanie kwarantanny ze względów osobistych nie będzie już w przyszłości możliwe. ‒ Ryzyko dla naszych wspólnych wysiłków na rzecz wyeliminowania COVID jest po prostu zbyt duże. Nie mogę dopuścić, aby nasze osiągnięcia zostały zmarnowane ‒ powiedziała Ardern.
Walka z wirusem będzie odbywała się za pomocą precyzyjnego eliminowania ognisk zakażeń