Mamy dziś do czynienia z kampanią odwróconych ról. Można zaryzykować twierdzenie, że Trzaskowski startuje z pozycji Dudy z 2015 r. To potępia arogancję władzy, to mówi o konieczności zmian, to chce przywrócić godność drugiemu sortowi, czyli tym, którzy czują się stłamszeni czy zepchnięci do narożnika przez PiS.
Kandydat A powiedział: „Nie ma i nie będzie zgody na dzielenie Polaków na lepszych i gorszych, na nienawiść i pogardę” i „potrzebna jest nam nowa solidarność”, na co kandydat B odrzekł: „Chcę wygrać wybory prezydenckie, bo chcę budować mosty, a nie się kłócić”. Pierwszą kwestię wypowiedział Rafał Trzaskowski, a drugą Andrzej Duda. Jeśli sięgniemy odpowiednio daleko wstecz, podobne cytaty odnajdziemy w każdej kampanii. W 2010 r. Bronisław Komorowski przekonywał, że zgoda buduje, a w 2015 r. nawoływał, by wybrać zgodę i bezpieczeństwo. Z kolei Andrzej Duda namawiał do zmian, a cały obóz Prawa i Sprawiedliwości mówił o wstawaniu z kolan i przywracaniu godności różnym grupom społecznym.
To krótkie porównanie pokazuje, że mamy dziś do czynienia z kampanią odwróconych ról. Można zaryzykować twierdzenie, że Trzaskowski startuje z pozycji Dudy z 2015 r. To potępia arogancję władzy, to mówi o konieczności zmian, to chce przywrócić godność drugiemu sortowi, czyli tym, którzy czują się stłamszeni czy zepchnięci do narożnika przez PiS. Trzaskowski ma już milion podpisów, a wczoraj pokazał hasło „Silny prezydent, wspólna Polska”.
Jego drugi człon ma konsumować cały omówiony wcześniej wątek. Przypomina linię PO prezentowaną od lat: PiS dzieli Polskę, a skoro tak, to tylko ten, kto odsunie to ugrupowanie od władzy, ma szansę ją zjednoczyć. Pierwszy to bezpośredni przytyk do Dudy. Skoro prezydent ma być silny, to znaczy, że ten jest słaby. Co wpisuje się w całą linię krytyki Dudy jako wykonawcy poleceń Nowogrodzkiej. Przy okazji to przewrotne, bo slogan „Silny prezydent, uczciwa Polska” był w 2005 r. hasłem Lecha Kaczyńskiego. Trzaskowski daje znać, że chce powtórzyć drogę z warszawskiego ratusza do Pałacu Prezydenckiego.
Tymczasem Duda kontynuuje w pewien sposób linię Komorowskiego z tamtej kampanii. Jego przekaz to stabilność władzy i gwarancja poziomu życia. Stąd już niedaleko do haseł PO z 2010 r. „Nie róbmy polityki. Budujmy…” – w zależności od wariantu – Polskę, szkoły, boiska, mosty. Strategia Dudy ma dwie przyczyny. Praktycznie w każdej kampanii kandydaci startujący z pozycji sprawujących władzę podkreślają z jednej strony własną sprawczość, a z drugiej pokazują się jako gwarancja stabilności. Taka była linia argumentacji kampanii PO z lat 2010, 2011 i 2015. – My, rządzący, wiemy, co robić, by w waszych portfelach nie ubyło, a nawet przybyło, a do władzy chcą dojść ci, którzy mogą to zburzyć – tak można streścić ten rodzaj przekazu.
Był on także obecny po części w 2007 r., gdy PiS obiecywało zlikwidowanie korupcji, ale i chwaliło się wysokim wzrostem gospodarczym czy podwyżką wynagrodzeń. Tak rutynowa linia kampanijna rządzących nabiera dodatkowej aktualności. Koronawirus spowodował, że dylematy dotyczące budżetów domowych gwałtownie zyskały na aktualności. Jeszcze w jesiennej kampanii do parlamentu pojedynek sprowadzał się do przekonywania elektoratu, dzięki komu szybciej będzie rosła zamożność. Teraz nie chodzi o to, o ile wzrośnie stawka, ale raczej, o ile spadnie. Tymczasem zgodnie z teorią noblisty Daniela Kahnemana ludzie mają dużą awersję do ryzyka. Szybciej wybiorą mały, ale pewny zysk, niż wysoki, ale niepewny. Z drugiej strony będą robili wszystko, by zminimalizować stratę.
Na to liczy PiS, rozbudowując kampanijną linię gospodarczą i opierając się na badaniach nastrojów, które pokazują, że ludzie boją się o swoje etaty i Polskę. Stąd przekaz o wielkich inwestycjach i milionie miejsc pracy, który ma pokazać, że nikt nie zostanie sam z problemami życia codziennego. W tej linii mieści się pokazywanie dobrych relacji prezydenta z rządem. To z jednej strony może być odbierane jako przyklejanie Dudy do PiS, ale z drugiej ma dowodzić, że tylko jego wybór gwarantuje dobrą współpracę z rządem, a konkurent oznacza konflikt w okresie kryzysu z takimi możliwymi konsekwencjami, jak przedterminowe wybory.
Bitwa toczy się o elektorat, który niekoniecznie musi odbierać politykę w kategoriach sporu partyjnego. Dlatego tak trudno przewidzieć, komu to odwrócenie ról przyniesie korzyści.
Slogan „Silny prezydent, uczciwa Polska” był w 2005 r. hasłem Lecha Kaczyńskiego