Masowe poparcie okazywane alternatywnym kandydatom zaskoczyło władze u progu kampanii przed sierpniowymi wyborami. Coraz poważniej trzeba brać pod uwagę siłową pacyfikację protestów, czyli powtórkę ze scenariusza z 2010 r. A jeszcze niedawno wszystko wskazywało na to, że czeka nas nudna kampania, po której Alaksandrowi Łukaszence wpisze się do protokołu tradycyjne 80 proc. poparcia.
Pogrążona w sporach opozycja w najlepszym razie odegra rolę statystów, a w najgorszym nie zostanie dopuszczona do wyborów. Ten optymalny z punktu widzenia prezydenta plan spełnił się w punkcie dotyczącym opozycji. Ale niespodziewanie pojawili się „ci trzeci”, którzy wywrócili stolik.
Jednym z nich jest Siarhiej Cichanouski. Nieznany wcześniej przedsiębiorca rok temu uruchomił wideoblog „Strana dla żyzni” (Kraj do życia), łącząc elementy udanych kampanii Nikola Paszinjana i Wołodymyra Zełenskiego. Zełenski wygrał na Ukrainie dzięki serialowi i zmasowanej obecności w mediach społecznościowych. Paszinjanowi udało się zmusić do odejścia poprzedni układ rządzący Armenią, bo zmobilizował nie tylko Erywań, ale i prowincję.
Paszinjan skorygował mit, że kto kontroluje stolicę, ten kontroluje kraj, a Cichanouski wyciągnął z tego wnioski. Filmiki, na których ujawnia nadużycia władzy w małych miasteczkach, zwracają uwagę dobitnym językiem, którego symbolem stało się rzucane pod adresem Łukaszenki hasło „Stój, karaluchu!”, i wywołują zainteresowanie przekładające się na setki tysięcy wyświetleń. Dobry wynik, jak na 9-mln pasywny politycznie naród.
Cichanouski chciał kandydować na prezydenta, ale władze zamknęły go w areszcie, by uniemożliwić zgłoszenie komitetu wyborczego. Papiery we własnym imieniu złożyła więc jego żona. Teraz bloger objeżdża kraj jako członek sztabu Swiatłany Cichanouskiej i zbiera podpisy na jej rzecz. W sobotę taki wiec odbył się w Grodnie, kontrolowanym przez bezpiekę wyjątkowo silną ręką nawet jak na lokalne standardy. Youtuber trafił do aresztu oskarżony o napaść na milicjanta. Za kratki trafiło też kilkadziesiąt innych osób, w tym kandydat na prezydenta w 2010 r. Mikołaj Statkiewicz.
10 lat temu Statkiewicz zasłynął rzuconym w telewizji hasłem „Oddaj, coś ukradł!”. Część komentatorów właśnie w tym upatrywała przyczyn, że spośród wszystkich dekabrystów, jak nazwano powyborczych więźniów, to właśnie on odsiedział najdłuższy wyrok. „Stój, karaluchu!” to znacznie dalej idący slogan. Białorusini w obronie Cichanouskiego ruszyli na ulice, by składać podpisy pod kandydaturą jego żony, co urosło do rangi demonstracji politycznej. W niedzielę kolejka w Mińsku pod halą targową na Kamarouce sięgała kilkuset metrów i trzeba było w niej odstać trzy godziny.
Cichanouską poparł podpisem także jej rywal Waleryj Capkała. Były doradca Łukaszenki, ambasador w USA i menedżer państwowej spółki, to jeden z dwóch przedstawicieli elit, którzy rzucili wyzwanie prezydentowi. Drugim jest Wiktar Babaryka, który przez 20 lat kierował Biełgazprombankiem, a teraz udało mu się zgromadzić ponad 8000 ludzi chętnych pomóc mu w kampanii. To rekord, do którego daleko każdemu z kandydatów tradycyjnej opozycji; zwykle tzw. grupy inicjatywne liczą kilkaset osób.
Niewykluczone, że część kandydatów, w tym ci najpopularniejsi, nie zostanie dopuszczona do wyborów. Łukaszenka, nie wymieniając nazwisk, ostrzegł Babarykę, że może mieć wkrótce problem ze znalezieniem pracy, Capkałę – przed hakami, które na niego ma, a Cichanouskiego oskarżył o pracę na rzecz Rosji. Media państwowe rozpoczęły wymierzone w nich kampanie, w których argument „człowiek Kremla” jest używany jako obelga. Chichot historii, biorąc pod uwagę, że w 1994 r. Łukaszenka bił się o prezydenturę, ścigając się z ówczesnym premierem, kto szybciej doprowadzi do zjednoczenia z Rosją.
Masowe zatrzymania i nerwowe wypowiedzi sugerują, że w administracji dojrzewa gotowość do użycia siły. Coraz częstszym gościem Łukaszenki jest Wiktar Szejman, który na przełomie stuleci organizował szwadrony odpowiedzialne za porwania opozycjonistów. Prezydent zapowiedział, że wkrótce poznamy nazwisko nowego premiera. Jeśli będzie nim Szejman, największe represje od lat 2010–2011 staną się niemal pewne. Łukaszenka, chcąc zachować władzę, nie może dopuścić, aby ruch protestu, na razie zachowawczy ze względu na strach przed epidemią i wciąż nieskoordynowany, nabrał masy krytycznej. A jeśli użyje siły, musi się liczyć z ponowną izolacją na Zachodzie, co narazi go na jeszcze brutalniejszą integracyjną presję Moskwy i de facto pozbawienie władzy.