Rasizm w systemie sprawiedliwości stał się pierwszoplanowym tematem toczącej się kampanii wyborczej w USA. Dla obecnego prezydenta może być groźniejszy niż COVID-19. Strat nie uniknie też jego rywal.
Zabójstwo George’a Floyda przez policjanta z Minneapolis i sprowokowane nim demonstracje, które od sześciu dni przetaczają się przez największe amerykańskie metropolie, paraliżują Amerykę. W sześciu stanach ogłoszono godzinę policyjną. Zamieszki opanowały też centrum Waszyngtonu i ulice wokół Białego Domu, którego światła zgasły po raz pierwszy od ponad stu lat, a głowa państwa ukryła się miejscu odosobnienia przygotowanym na wypadek zamachu terrorystycznego. Takiej skali napięć na tle nierówności Ameryka nie widziała od końca lat 60. Część analityków jest zdania, że poziom złości jest tak duży ze względu na spowodowaną koronawirusem izolację społeczną i lawinowo rosnącą biedę.
To, co się obecnie dzieje w USA, bezwzględnie wpłynie na prezydencki wyścig. W trudnej sytuacji znalazł się przede wszystkim Donald Trump. Głowa państwa poinformowała w niedzielę na Twitterze, że zamierza uznać ruch Antifa za organizację terrorystyczną. Członkowie rządu zarzucają jej udział w aktach przemocy podczas ostatnich demonstracji. Donald Trump pogroził też tym, którzy w tle protestów dokonują grabieży i niszczą mienie prywatne i publiczne. Użył przy tym jednak niefortunnego sformułowania „you loot, we shoot” (ty szabrujesz, my strzelamy). To związek frazeologiczny znany z czasów segregacji rasowej i kojarzy się z przemocą wobec Afroamerykanów.
Amerykanie w większości zdają się uważać, że problemem nie jest wandalizm, tylko brutalność policji. Do demonstracji dochodzi cyklicznie, gdy wyjdzie na jaw, że funkcjonariusze dopuścili się nieadekwatnej przemocy. Poprzednio doszło do tego w 2015 r. w Baltimore i w 2014 r. w Ferguson. Dziś Trump przesuwając się na pozycję obrońcy obecnego systemu polityki karnej nie zyskuje nowych zwolenników wśród wyborców. Na obecnej sytuacji kapitał może zbić lewica i jej kandydat do Białego Domu Joe Biden. Na nią zwykle głosują przedstawiciele mniejszości etnicznych, ludzie młodzi i najlepiej wykształceni. W tej kampanii walka toczy się o głosy dotąd republikańskich białych kobiet z bogatszych przedmieść, coraz bardziej jednak rozczarowanych Trumpem. Właśnie dlatego to, jak prezydent poradzi sobie z obecnym kryzysem, może przeważyć o ich poparciu.
U demokratów trwa dyskusja, kto w obliczu obecnego kryzysu byłby dobrą kandydatką na wiceprezydenta u boku Joe Bidena. Szanse Amy Klobuchar, której ważnym etapem politycznej kariery było stanowisko prokuratora Hennepin County (gdzie leży Minneapolis), spadają do zera. Za jej czasów tolerowano w służbach strukturalny rasizm i przemoc funkcjonariuszy. Mocno zagrożona jest też kandydatura Kamali Harris, która nie może się do końca wytłumaczyć ze swojej nadmiernej surowości wobec afroamerykańskich oskarżonych, kiedy była prokuratorem generalnym Kalifornii. Pojawiają się też znaki zapytania wobec kongresmen Val Demings. Ona trupów w szafie nie ma, ale wybór byłej szefowej policji z Orlando może być dla Bidena ryzykowny wizerunkowo, chociaż są i zwolennicy jej kandydatury, bo to Afroamerykanka, żona i matka, która umiała zaprowadzić porządek na komendzie.
„Washington Post” napisał, że funkcjonariusze różnych oddziałów amerykańskiej policji zabijają w trakcie wykonywania obowiązków służbowych średnio 700 osób rocznie. Ale ten najbardziej radykalny przejaw przemocy to tylko wierzchołek góry lodowej. – Badania dowodzą, że Afroamerykanie są dwa razy częściej zatrzymywani na drodze i poddawani wyrywkowej kontroli niż biali. Jeszcze częściej są przesłuchiwani – mówi DGP Michael Esposito ze Szkoły Prawa Kryminalnego Uniwersytetu Rutgersa. Według raportu, którego był współautorem w 2018 r., policja z większą starannością angażuje się w tropienie sprawcy morderstwa, gdy ofiara jest biała. Kolejny paradoks: białe ofiary zabójstw stanowią mniej niż pół procentu ogółu, a tymczasem 80 proc. skazanych za morderstwo osób popełniła je na wspomnianej 0,5 proc. populacji. Afroamerykanie są znacznie częściej niż biali zatrzymywani i stawiani przed sądem za posiadanie narkotyków, chociaż socjologowie twierdzą, że spożycie w obu grupach etnicznych jest identyczne. Prokuratorzy przy wyborze ławy przysięgłych, gdy oskarżonym jest czarnoskóry obywatel, znacznie częściej odrzucają czarnoskórych kandydatów na ławników. – Oskarżenie idzie też mniej więcej o 20 proc. chętniej na ugodę, jeżeli zarzuty postawiono białemu – dodaje Esposito.
Jakkolwiek skończy się tegoroczna kampania wyborcza, szansa na szybką strukturalną zmianę systemu jest bliska zeru. Każda administracyjna czy legislacyjna decyzja w sprawie reformy procedur karnych może zostać zaskarżona do Sądu Najwyższego, a tam przewagę mają zwolennicy utrzymania status quo.
Patrząc na przepisy, policja nie robi niczego co byłoby niezgodne z prawem. Zarówno w przypadku George’a Floyda, jak i wszystkich innych, którzy zginęli w trakcie interwencji policyjnej. Domniemanie poprawnego działania jest zawsze po stronie funkcjonariuszy na podstawie wyroku federalnego Sądu Najwyższego z 1982 r., który gwarantuje im tzw. kwalifikowany immunitet, chroniący to, jakimi narzędziami wykonuje swoje służbowe obowiązki funkcjonariusz. Najlepiej widać to po tym, że władze Minnesoty są zakłopotane i same do końca nie wiedzą, jakie zarzuty postawić zabójcy Floyda oraz innym biorącym udział w interwencji policjantom.
A co do strukturalnego rasizmu w USA to warto wspomnieć, że cztery lata temu otwarto w Waszyngtonie Muzeum Historii i Kultury Afroamerykanów. Ma ono pełnić polityczną misję i przypominać, że amerykańska demokracja jest cały czas dynamicznym procesem dochodzenia do wolności, w którym dalej Afroamerykanie nie są pierwszoplanowym bohaterem. Znakomicie symbolizuje to jedna z inscenizacji. To naturalnej wielkości statua trzeciego prezydenta USA Thomasa Jeffersona dzierżącego Deklarację Niepodległości z wyraźnym napisem „All men are created equal” (wszyscy ludzie są stworzeni równymi). Za rzeźbą jest murowana ściana odzwierciedlająca fragment jego posiadłości Monticello. Na każdej z cegieł widnieje imię jednego z niewolników należących do Jeffersona.
Takiej skali napięć na tle nierówności nie widziano w USA od końca lat 60.