Udział w wyścigu o prezydenturę na Białorusi niespodziewanie zapowiedział Wiktar Babaryka, od 20 lat kierujący bankiem należącym do rosyjskiego Gazpromu.
Po raz pierwszy od 14 lat przedstawiciele nomenklatury chcą wziąć udział w wyborach prezydenckich na Białorusi. Na razie nie jest jasne, jak należy ich zapowiedzi interpretować. Ale ich zamiary to jedno z trzech ciekawych zjawisk planowanego na 9 sierpnia głosowania. Jutro Centralna Komisja Republiki Białorusi ds. Wyborów i Organizacji Referendów Republikańskich (CWK) ma podjąć ostatnie decyzje w sprawie rejestracji komitetów. Od tej pory będą one miały czas do 19 czerwca na zebranie 100 tys. podpisów.
W tym roku zgłosiło się 55 chętnych, o 28 więcej niż w rekordowym pod tym względem 2001 r., ale wystartuje mniejszość. Po pierwsze, CWK już odrzuciła kilkanaście kandydatur ze względu na nieprawidłowości w dokumentach. Wśród nich był głośny, antyrządowy wideobloger Siarhiej Cichanouski, którego ukarano 15 dniami aresztu za udział w nielegalnej manifestacji, co uniemożliwiło mu podpisanie się pod wnioskiem o rejestrację. Do startu zgłosiła się więc także jego żona Swiatłana. Po drugie, zdobycie 100 tys. podpisów w autorytarnym kraju jest trudne nawet w normalnych warunkach, a co dopiero podczas epidemii.
Po trzecie zaś, nie wszyscy kandydaci zgłosili się po to, by wystartować. 27 z nich to tzw. kandydaci protestu, skupieni wokół lidera radykalnej części opozycji Mikałaja Statkiewicza. Chce on wykorzystać względnie liberalne warunki zbierania podpisów, by dotrzeć z przekazem do jak największej liczby ludzi. A im więcej kandydatów, tym więcej legalnych pikiet. Dlatego obok Statkiewicza, który po wyborach w 2010 r. odsiedział cztery i pół roku w więzieniu, zgłosiła się też jego żona Maryna Adamowicz i wiele anonimowych postaci. Nikt z nich nie zamierza startować, bo – jak uważają – nie ma sensu legitymizować wyborów, które zostaną sfałszowane. CWK już odmówiła rejestracji niektórym z nich.
Drugim ciekawym zjawiskiem były wciąż formalnie niezakończone prawybory wśród umiarkowanej części opozycji. Zamysł był podobny: poprzez organizację spotkań podobnych do amerykańskich prawyborczych caucusów chciano zainteresować polityką jak największą liczbę obywateli. Zwycięzca prawyborów miał być wspólnym kandydatem umiarkowanej opozycji. Pomysł nie wypalił. Na starcie odmówiono startu w prawyborach byłej posłance Hannie Kanapackiej, a w ich trakcie kandydaci się skłócili, bo na spotkania na prowincji mieli przychodzić przedstawiciele nomenklatury, by wspierać jednego z nich. Dwóch z pięciorga polityków biorących udział w procedurze już się z niej wycofało.
Trzecim, najważniejszym trendem są wnioski o rejestrację dwóch przedstawicieli establishmentu. Jednym z nich jest Waleryj Capkała, w latach 1997–2002 ambasador w USA, a potem doradca Łukaszenki do spraw nauki i przez 12 lat dyrektor Parku Wysokich Technologii. To jedna z białoruskich historii sukcesu. Dzięki środowisku przyjaznemu dla inwestorów powstały tam takie marki, jak komunikator Viber czy gra „World of Tanks”, a kraj stał się ważnym punktem na mapie światowej branży teleinformatycznej.
Drugi chętny to Wiktar Babaryka, który dla udziału w wyborach po 20 latach opuścił fotel szefa Biełgazprombanku. Ze względu na pracę dla Gazpromu część komentatorów doszukuje się rosyjskich źródeł finansowania kampanii. „Trudno mu będzie odkleić etykietkę promoskiewskiego gracza” – pisze politolog Alaksandr Kłaskouski na łamach „Biełorusskich Nowosti”. – Wszystkich niepokoi motywacja, kim jestem, skąd i po co. Zawsze istnieje zapotrzebowanie na wymyślanie mitów, zwłaszcza o człowieku, który 20 lat przepracował w banku z zagranicznymi udziałowcami – mówił Babaryka podczas wczorajszego spotkania online z wyborcami na Instagramie.
– Boję się, że to ostatnia szansa na jakiekolwiek wybory w niepodległej Białorusi. I uznałem za niedopuszczalne skarżenie się, że nie próbowałem czegoś zmienić, bo uznałem, że niczego się zmienić nie da – dowodził kilka dni wcześniej. „Mój pomocnik powiedział: «Nie sądzę, żeby wielu zgodziło się zamienić miejsce w Gazpromie na mglistą i niebezpieczną perspektywę bez bardzo silnej motywacji». Miał rację” – pisał na Facebooku, zapowiadając start. Poprzednim kandydatem wywodzącym się z nomenklatury był w 2006 r. były rektor Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego i członek rządu Alaksandr Kazulin, który udział w wyborach przypłacił dwuletnim więzieniem.
„Marionetki czasem zrywają się z nitek” – pisze komentator Juryj Drakachrust na portalu białoruskiej Swabody, któremu start Babaryki kojarzy się właśnie z historią Kazulina. Od czasu tej ostatniej kandydatury sprzed 14 laty pojawiały się niekiedy plotki o możliwym starcie któregoś z członków rządu, w tym ekspremiera Siarhieja Sidorskiego, ale zdaniem ekspertów miały one raczej podkopać zaufanie rządzącego od 1994 r. Łukaszenki do nich lub wysondować reakcję na ewentualną frondę w obozie rządzącym. Ostatecznie startowali wyłącznie opozycjoniści i politycy dobierani z kręgów lojalnych wobec prezydenta, tradycyjnie nazywani sparingpartnerami Łukaszenki, których zadaniem była imitacja pluralizmu.
Odkąd prezydent skonsolidował system pod koniec lat 90., nikt nie zdołał poważnie zagrozić jego władzy. Na każdorazowe fałszerstwa wyborcze są liczne dowody, a według oficjalnych danych na Łukaszenkę głosuje 77–84 proc. głosujących. Wiele wskazuje na to, że o politycznej odwilży na czas kampanii tym razem nie ma mowy. Świadczą o tym kary aresztu dla Cichanouskiego i 49 innych manifestantów (w tym współpracownika telewizji Biełsat Zmiciera Łupacza, który relacjonował protest wideoblogera), napięta sytuacja związana z naciskami Kremla na Łukaszenkę i koronawirusem, wreszcie samo przesunięcie wyborów na 9 sierpnia. Jeszcze jesienią 2019 r., podczas wyborów parlamentarnych, prezydent zapowiadał, że odbędą się one latem, ale po żniwach. Tymczasem wyznaczono je na środek wakacji, gdy większość studentów, najbardziej skłonnych do powyborczych manifestacji, będzie poza Mińskiem.
Gdy większość krajów raczej odsuwa głosowania na później, Łukaszenka przyspieszył je o trzy tygodnie. Władze nie zamierzają dostosowywać kalendarza wyborczego do pandemii COVID-19. W niedzielę Białoruś była czwartym po Rosji, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii państwem Europy pod względem liczby nowych przypadków. Dotychczas zachorowało tam już 30 tys. osób. Prezydent nie wierzy jednak w wirusowe zagrożenie i nie zdecydował się wprowadzić znanych z innych państw środków izolacji społecznej. CWK odrzuciła propozycje uproszczenia procesu zbioru podpisów. Obecnie podpis można złożyć jedynie w obecności członka komitetu poparcia. Szefowa CWK Lidzija Jarmoszyna, od 1996 r. odpowiedzialna za organizację wyborów, uznała, że nie ma już czasu na zmiany ordynacji.
Nie wszyscy kandydaci zgłosili się po to, by wystartować