W miarę jak koronwirus coraz zacieklej atakuje Brazylię, w kraju narasta napięcie wywołane sporem co do metod jego zwalczania.

To nie tylko spór między prezydentem Jairem Bolsonaro a parlamentem i gubernatorami stanowymi, a nawet częścią jego własnego rządu w kwestii strategii walki z pandemią, lecz spór, który coraz mocniej dzieli brazylijskie społeczeństwo.

Szef państwa, który w ciągu tygodni powtarzał, że choroba wywołana koronowirusem nie jest bardziej niebezpieczna od "zwykłej grypki", a cała pandemia, to "trick medialny", zmodyfikował ostatnio podejście do pandemii, jednak nadal na pierwszym miejscu stawia zapobieżenie kryzysowi gospodarczemu.

W niedzielę ogłoszono, że w Brazylii, kraju Ameryki Południowej najmocniej zaatakowanym przez koronawirusa, zmarło do 2 maja według oficjalnych statystyk ponad 6 700 osób spośród 96 500 zarażonych. Wyleczyło się 40 937 chorych.

Onkolog Nelson Teich mianowany 17 kwietnia przez Bolsonaro na miejsce dotychczasowego ministra zdrowia Luiza Mandetty, który bronił utrzymania "izolacji poziomej" w społeczeństwie jako nieodzownej metody obrony przed wirusem, początkowo deklarował, że całkowicie zgadza się z prezydentem. Oświadczył przed kilku dniami, obejmując funkcje ministra: "Skoro mamy ograniczone środki, musimy wybierać, w co inwestować. Aby uzyskać poprawę stanu zdrowia starego, schorowanego człowieka, muszę praktycznie wydać tyle samo pieniędzy, co inwestując w zdrowie młodzieńca, ktory zachorował, ale ma życie przed sobą".

Wobec burzy, jaką ta wypowiedź wywołała w brazylijskich mediach, dr Teich w następnej swej wypowiedzi 1 maja stanowczo zaprzeczył, że zamierza złagodzić środki bezpieczeństwa w postaci "poziomej izolacji społecznej". Ta została zadekretowana przez wybieralne i pozostające w większości w opozycji do prezydenta Bolsonaro brazylijskie władze stanowe w celu zahamowania postępów pandemii. "Podstawowa sprawa, to utrzymać środki izolacji społecznej, kiedy kraj bije rekordy zachorowań na koronwirusa" - zadeklarował szef resortu zdrowia.

Jednak jeszcze w ubiegły czwartek - pisze wielki brazylijski dziennik "La Folha de S. Paulo" - prezydent Brazylii, uzasadniając swe stanowisko, iż w dobie pandemii najważniejsze jest utrzymanie na odpowiednim poziomie PKB, a izolacja społeczna nie wpłynęła w Brazylii na zmniejszenie się liczby zachorowań na koronawirusa twierdził: "70 proc. populacji Brazylii i tak zostanie zakażona. I jak się przekonujemy, wszystkie wysiłki podejmowane w celu spłaszczenia krzywej zachorowań okazały się praktycznie rzecz biorąc bezużyteczne"

"A co będzie tego efektem?" - pyta Bolsonaro w swym cotygodniowym orędziu i odpowiada: "Bezrobocie".

Zdymisjonowany minister Mandetta, zanim jeszcze doszło do pandemii koronawirusa w kraju liczącym 211 mln mieszkańców, wskazywał na zagrożenie dla zdrowia wszystkich Brazylijczyków, jakie stanowi okoliczność, że co najmniej 13 mln spośród nich żyje w fawelach, czyli na ogół nieskanalizowanych osiedlach biedoty na peryferiach wielkich miast, często oddzielonych jedynie murem od zamożnych dzielnic, w których znajdują pracę. Aż 30 proc. brazylijskich domostw ma ograniczony dostęp do wody bieżącej i kanalizacji.

Brazylia jest w pierwszej dziesiątce krajów o największych nierównościach społecznych. Podczas gdy szacuje się, że sześciu najbogatszych Brazylijczykow zgromadziło większy majątek niż biedniejsza połowa kraju, tj. 105 mln ludzi.

Fakty te przytacza wybitny brazylijski ekonomista, syn polskiego imigranta, prof. Władysław Dowbor, współautor projektu "brazylijskiego 500 plus", to jest stypendiów rodzinnych przyznawanych matkom rodzin na zakładanie rodzinnych minibiznesów. W artykule na łamach najnowszego numeru "Le Monde Diplomatique Brasil" pisze o "szczególnym zagrożeniu" aż 100 mln Brazylijczyków, którzy żyją w prymitywnych warunkach, w ubóstwie".

Uważa za "absurdalny" spór na temat: "chronić ludzi czy gospodarkę".

Oficjalne zatrudnienie mają w Brazylii 33 mln ludzi, ale szara strefa to 41 mln. Zupełnie bez pracy było przed pandemią 13 mln osób w wieku produkcyjnym. Tymczasem zdolnych do pracy jest w kraju 105 mln osób.

"A przyszłość ponad połowy spośród nich stoi obecnie pod znakiem zapytania" - stwierdza prof. Dowbor.

I podsumowuje: "Toteż kiedy prezydent Bolsonaro mówi, że mimo zagrożenia koronawirusem trzeba chodzić do pracy, to jego przesłanie przemawia do ok. 50 mln Brazylijczyków". (PAP)