Epidemia koronawirusa stawia pod znakiem zapytania możliwość tradycyjnego wyboru prezydenta.
Telewizja NBC News wraz z nowojorskim dziennikiem „Wall Street Journal” zleciły sondaż, z którego wynika, że 67 proc. obywateli USA opowiada się za korespondencyjnym przeprowadzeniem wyborów prezydenta, Kongresu i władz stanowych. W potyczce o Biały Dom zmierzy się Donald Trump z demokratą, b. wiceprezydentem Joem Bidenem. Aż 58 proc. uważa, że trzeba przejść na tryb listowny albo e-mailowy w każdej kolejnej elekcji.
Ale prawdopodobieństwo takich właśnie wyborów na terenie wszystkich 50 stanów Ameryki jest dzisiaj bliskie zeru. Sprzeciwia się temu przede wszystkim Donald Trump. Prezydent uważa, że głosowanie listowne sprzyja nadużyciom. „Wielu ludzi po prostu oszukuje” – powiedział podczas konferencji w Białym Domu, ale nie uściślił, na czym owe oszustwa miałyby polegać i czy miałby ich dokonywać wyborca, czy liczący głosy. Nie jest tajemnicą, że republikanom sprzyja zwykle niska frekwencja. Według ekspertów wybory korespondencyjne by ją zwiększyły, bo w ten sposób lubi głosować elektorat poniżej 30. roku życia, raczej sympatyzujący z lewicą.
Natomiast władze kilku stanów, w tym demokratyczny gubernator Newady i republikańscy gubernatorzy Georgii, Florydy i Teksasu, pracują nad systemem, który umożliwi przeprowadzenie głosowania w ten sposób. To, co ich do tego skłoniło, to organizacyjne, polityczne, a także sanitarne fiasko demokratycznych prawyborów w Wisconsin, gdzie oddawano głosy 7 kwietnia. Niemal do ostatniej chwili nie było wiadomo, jak zostaną przeprowadzone, bo decyzja demokratycznego gubernatora Tony’ego Eversa o listownej formie została zaskarżona do kolejnych instancji sądowych, aż federalny Sąd Najwyższy kazał je przeprowadzić tradycyjną metodą. Oprócz kompletnego organizacyjnego chaosu skutkiem tego było to, że co najmniej 19 członków obwodowych komisji zachorowało na COVID-19.
Wybory w Ameryce czasami radykalnie różnią się w zależności od stanu. Kilka z nich przewiduje już możliwość głosowania korespondencyjnego, szczególnie tam, gdzie przeważają słabo zaludnione obszary rolnicze. Kolejne umożliwiają obywatelom oddanie głosu na wiele dni przed datą wyborów, czy to za pośrednictwem listu, czy osobiście, w lokalnej komisji.
W minionym tygodniu National Association of Presort Mailers, organizacja branżowa zrzeszająca firmy pocztowe i kurierskie (w USA rynek ten jest mocno sprywatyzowany i U.S. Mail, będąca agencją rządu federalnego, musi konkurować z FedExem, Amazonem czy UPS), zorganizowała telekonferencję. Debatowano, jak wydrukować kilkaset milionów listów i kopert i jak to zrobić, żeby forma kartki wyborczej czy sposób jej dystrybucji nie faworyzowały żadnego z kandydatów i wybory pozostały demokratyczne. Konkluzje z tego spotkania były takie, że jeżeli nie zacznie się przygotowań do wyborów już, czyli na ponad pół roku przed konstytucyjnym terminem, ich przeprowadzenie będzie praktycznie niemożliwe.
Gubernator Nowego Jorku Andrew Cuomo zastanawia się nad wyborami korespondencyjnymi. Jeżeli się na nie zdecyduje, to rząd stanowy ogłosi wkrótce przetarg, do którego staną różne firmy z tego sektora. Państwowa U.S. Mail nie będzie miała żadnych preferencji. W ostatnim głosowaniu na prezydenta w 2016 r. wzięło udział 7,7 mln nowojorczyków, czyli 57 proc. uprawnionych. Tym razem władze wykonawcze będą chciały wysłać przesyłki do całego elektoratu. Ale może się zdarzyć, jak to miało miejsce w Wisconsin, że zakwestionuje to władza sądownicza.
Innym scenariuszem jest zorganizowanie wielodniowych wyborów we wszystkich stanach. Obywatele podzieleni byliby na grupy, z których każda głosowałaby innego dnia w komisjach obwodowych, aby zapobiec ewentualnym kolejkom czy tłokowi.
Trump uważa, że głosowanie listowne sprzyja nadużyciom