W komisjach wyborczych zabraknie przedstawicieli kandydatki KO. Pozostali pozgłaszali swoich ludzi. Najwięcej komitet Andrzeja Dudy.
Dziś mija termin na powołanie obwodowych komisji w majowych wyborach prezydenckich. Zgodnie z art. 182 kodeksu wyborczego prawo do zgłaszania chętnych do prac mają komitety. Niektóre z nich rejestrują się tylko po to, by mieć możliwość oddelegowania swoich ludzi do komisji (nawet nie zgłaszają kandydata).
Kto wysłał najwięcej chętnych? Według stanu na piątek w południe zdecydowanym liderem był komitet obecnego prezydenta, który do prac w komisjach wystawił ponad 32,5 tys. osób. Na drugim miejscu był komitet Krzysztofa Bosaka z ponad 12 tys. kandydatów. Podium zamykał komitet Roberta Biedronia (9,2 tys.). Tuż za nim znalazł się komitet Władysława Kosiniaka-Kamysza, który wystawił raptem o 70 osób mniej. Z kolei od Szymona Hołowni zgłosiło się trochę ponad 1,7 tys. osób.
Uchodząca ‒ przynajmniej do niedawna ‒ za główną rywalkę Andrzeja Dudy Małgorzata Kidawa-Błońska pod tym względem wypada blado na tle konkurentów. Jej komitet do prac w komisjach wysłał jedynie 410 osób. Ale i ci nie są pewni. ‒ Nasza partia zdecydowała o cofnięciu pełnomocnictw i niewystawianiu nikogo do prac w komisjach. Być może tych kilkaset osób zgłosiło się, jeszcze zanim zapadły decyzje na szczeblu partyjnym ‒ tłumaczy nam jeden z polityków Platformy Obywatelskiej.
Pytanie tylko, czy decyzja o bojkocie przygotowań do wyborów (co jeszcze nie oznacza wycofania kandydatury Kidawy-Błońskiej) nie zapadła za późno. ‒ Cofnięcie pełnomocnictwa nie działa wstecz. Chętni mogli się zgłosić miesiąc temu ‒ mówi nam jeden z urzędników pracujących przy organizacji wyborów. Tak więc jeśli tych kilkuset kandydatów związanych z komitetem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej nie zrezygnuje we własnym zakresie, może się okazać, że w jakichś komisjach pojedynczy przedstawiciele się pojawią pomimo oficjalnego bojkotu przygotowań wyborczych ze strony Platformy Obywatelskiej.
Skąd taka decyzja? Z jednej strony nieobecni nie mają racji, z drugiej – Platforma jasno deklaruje, że nie chce legitymizować swoją obecnością czegoś, z czym się fundamentalnie nie zgadza – wyborów w majowym terminie. – Jest jeszcze trzecia racja, czyli zdrowie i bezpieczeństwo ludzi ‒ przekonuje Jan Grabiec, poseł Koalicji Obywatelskiej. ‒ W Bawarii czy we Francji członkowie komisji umierali i chorowali po wyborach. My nie zamierzamy narażać ludzi. Dziwię się, że inne komitety to robią, zwłaszcza tych kandydatów, którzy publicznie twierdzą, że majowe wybory stanowią zagrożenie w związku z epidemią ‒ ocenia Grabiec.
Zarzuty te odpierają inni działacze opozycji. ‒ Daliśmy ludziom przekaz, że sytuacja jest wyjątkowa, i każdy zgłasza się na własne ryzyko. Z naszej strony nie było żadnych zachęt, a poza tym można w każdej chwili się wycofać. Dlatego nie prowadzimy szczegółowych statystyk, ilu naszych przedstawicieli zostało zgłoszonych ‒ mówi nam współpracownik Roberta Biedronia.
Zdaniem posła PiS Radosława Fogla opozycja z jednej strony bojkotuje wybory, a z drugiej – wciąż promuje kandydatów, np. poprzez spoty czy billboardy finansowane przez komitety wyborcze. ‒ Fakt, że zgłaszają się ludzie do prac w komisjach także od kandydatów opozycyjnych, świadczy o tym, że wszyscy mają świadomość tego, iż te wybory się odbędą. Natomiast fakt, że musimy rozmawiać o legitymizowaniu tych wyborów, jest dość zaskakującym ujęciem tematu ‒ ocenia.
Według stanu na zeszły piątek do komisji zgłosiło się prawie 116 tys. osób (do przedstawicieli komitetów dochodzi jeszcze ponad 18 tys. zgłoszeń indywidualnych w ramach uzupełnień). Zakładając, że w jednej z ponad 27,3 tys. komisji zasiada średnio dziewięć osób, można powiedzieć, że zgłosiła się mniej więcej połowa zwyczajowej liczby chętnych.
Możliwe jednak, że głosowanie odbędzie się już na podstawie innych zasad. Specustawa wprowadzająca wybory „kopertowe” zmienia system powoływania komisji, a jednocześnie zakłada, że te powołane jeszcze przed wejściem ustawy w życie zostaną rozwiązane.
Szykowane regulacje zakładają, że na jedną gminę (w przypadku Warszawy – dzielnicę) będzie przypadać jedna komisja, a powołają je komisarze wyborczy najpóźniej w drugim dniu po wejściu w życie ustawy. Założenie jest takie, że w gminach do 50 tys. mieszkańców komisje będą liczyć od trzech do dziewięciu osób. W większych jednostkach ‒ od dziewięciu do 45. Wówczas do prac potrzebnych będzie łącznie od 10 do 24 tys. osób. Tych największych komisji (45-osobowych) będzie niewiele ‒ zaledwie w 12 największych miastach oraz na warszawskim Mokotowie. ‒ Z pewnością uda się powołać takie komisje. To niedużo w porównaniu z dotychczasowymi potrzebami, czyli ok. 238 tys. osób ‒ ocenia nasz rozmówca z Krajowego Biura Wyborczego. Na dziś nie jest jednak jasne, jak ci ludzie zostaną zrekrutowani, czy np. znów nie trzeba będzie przeprowadzać nowego naboru. ‒ Przy tym poziomie partyzantki można przyjąć, że dotychczasowe zgłoszenia zostaną zagospodarowane i to z nich komisarze wyborczy będą rekrutować członków nowych komisji ‒ ocenia socjolog polityki Jarosław Flis.
Komisje i ich składy to jedno. Prawdziwym testem intencji dla opozycji, a zwłaszcza dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, będzie wpierw debata kandydatów, do której ma dojść 6 maja w TVP, a potem decyzja o udziale w I turze. Jak ustaliliśmy, w PO nie podjęto jeszcze decyzji, czy kandydatka weźmie udział w debacie, ale w partii krąży pomysł, by jednak wystąpiła, choć z jednym silnym przekazem: wyborów w maju być nie może. Dopytywana zaś o możliwość rezygnacji z kandydowania Kidawa-Błońska odpowiada twardo: „Nie zrezygnowałam z wyborów, kto tak sugeruje, mówi nieprawdę”. Jasną deklarację startu w wyborach złożył też lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. – Polski nie można oddać walkowerem tym, którzy interes partyjny mają ponad zdrowie, bezpieczeństwo i pomyślność Polaków – stwierdził.
Sytuacja jest wyjątkowa i każdy zgłasza się na własne ryzyko