Unia odgrywa coraz poważniejszą rolę w walce z kryzysem, ale główny ciężar wychodzenia z zapaści i ratowania miejsc pracy pozostanie na barkach państw członkowskich – mówi Konrad Szymański, minister ds. UE
Rząd PiS krytycznie oceniał wsparcie UE w walce z pandemią. Chociaż mówiono, że nie dostaliśmy nowych pieniędzy i że Polska poradzi sobie z kryzysem sama, to ostatecznie skorzystamy z unijnych środków. Jak to w końcu jest z tą pomocą z UE?
To, jak Unia zachowa się w obliczu kryzysu, ma kluczowe znaczenie dla jej przyszłości. Pandemia jest dziś najpoważniejszym wyzwaniem dla państw członkowskich. Dlatego, podobnie jak Francja czy Włochy, Polska naciska na jak najszersze zaangażowanie UE w walkę z kryzysem. Pierwszy pakiet pomocy był oparty zaledwie na uelastycznieniu wydawania niewielkich w stosunku do potrzeb sum, głównie z polityki spójności. To wymaga reakcji. Dziś mamy dużo poważniejsze propozycje dotyczące zaangażowania Europejskiego Banku Inwestycyjnego, Europejskiego Mechanizmu Stabilności, mamy projekt SURE na ochronę miejsc pracy. Ale pamiętajmy, że są to zwrotne pożyczki i gwarancje. UE odgrywa coraz poważniejszą rolę w walce z kryzysem, ale główny ciężar wychodzenia z zapaści gospodarczej i ratowania miejsc pracy pozostanie na barkach państw. Ograniczenia finansowe UE pozostają bez zmian. Paradoksalnie są one narzucane Unii przez najbogatsze państwa Północy.
Krytyczne wypowiedzi zostały odnotowane w Brukseli, która skierowała list do Warszawy z apelem o bardziej rzetelne informowanie o wykorzystywaniu eurofunduszy. Czy to nie wpłynie na naszą pozycję w dalszych rozmowach o pieniądzach? UE może użyć argumentu, że tych pieniędzy nie potrzebujemy.
Reakcja KE była nadwrażliwa. Obywatele w UE mają prawo do swobodnej, także krytycznej debaty. Jak widać po uzgodnieniach ministrów finansów dotyczących nowych instrumentów wsparcia kryzysowego, nie ma to żadnego znaczenia dla przebiegu realnych negocjacji. Dostępność wsparcia UE nie jest kwestią uznaniową, tylko prawną. Wszystkie państwa są dotknięte pandemią i wszystkim należna jest uczciwa i realna pomoc. Minister Tadeusz Kościński wsparł działania oparte na europejskich instrumentach finansowych i skutecznie zapewnił dostęp do tego wsparcia krajom spoza strefy euro, takim jak Polska.
Krytyka Unii dotyczyła też późnej reakcji. Obrońcy Wspólnoty mówią jednak, że Unia nie ma uprawnień w zakresie zdrowia, bo państwa jej takich uprawnień nie dały. Kto odwrócił się od Włochów? Zawiodła Bruksela, czy to kraje okazały się niesolidarne?
Prawda jest taka, że najbogatsze kraje, czerpiące największe zyski z integracji handlowej, dziś narzucają Unii ograniczenia finansowe, ryzykując przyszłość tego projektu. To tworzy rzeczywistość UE w czasie kryzysu. Paradoksalnie te same kraje chętnie rozliczają innych, w tym Polskę, z europejskości, osłabiając jednocześnie projekt pod względem zasobów i siły. Widać to już w negocjacjach budżetowych. Polska w tej debacie, domagając się ambicji ze strony UE, wystąpiła po właściwej stronie, zarówno moralnie, jak i historycznie. UE powinna zrozumieć, że nachalnym PR-em tego kryzysu nie da się zagadać. Ten spór zdecyduje o przyszłości UE. Tam, gdzie to było potrzebne, wsparliśmy projekty UE, szczególnie wspomniany drugi pakiet, który nie powstałby, gdybyśmy za radą opozycji obsadzili się w roli wiecznie zadowolonych klakierów. Tam, gdzie to było konieczne, mówiliśmy jasno, że same przesunięcia dawno już przyznanych środków państwom to działania nieodpowiednie. Na koniec marca, kiedy kontrowersja była najsilniejsza, planowano 37 mld euro przesunięć budżetowych w skali całej UE, podczas gdy w samej Polsce, która reprezentuje 3,6 proc. gospodarki UE, zaplanowanych było już ok. 50 mld euro. Dziś plany UE są poważniejsze, ale także my mobilizujemy już ok. 75 mld euro. Są to też decyzje podejmowane szybciej niż na poziomie UE, a czas ma tu kolosalne znaczenie. Kiedy zliczymy zaangażowanie wszystkich budżetów państw członkowskich, zobaczymy, że nawet przy rosnącej roli UE główny ciężar spoczywa na barkach krajowych. Ale antykryzysowej roli UE nie należy sprowadzać tylko do transferów. UE odegra ważną rolę dzięki polityce wspólnego rynku i – mam nadzieję – rozsądnie zreformowanej polityce konkurencji i pomocy publicznej.
Szykuje się nowy etap w rozmowach o budżecie UE, który ma się stać kołem zamachowym wychodzenia z kryzysu. Nie ma obaw, że środki znowu zostaną przekierowane na wsparcie krajów Południa?
Pandemia dotyka na wciąż nieznaną dokładnie skalę wszystkie kraje UE. Jesteśmy wszyscy uczestnikami wspólnego rynku, mocno zintegrowani i współzależni gospodarczo. Południe ma uzasadnione oczekiwania. Polska zwraca uwagę, że odpowiedź UE musi być adekwatna, także po to, by Unia nie wyszła z tego kryzysu osłabiona, by potwierdziła swoją rolę. Nie zgodzimy się jednak na budżet, który będzie dyskryminacyjny dla Europy Środkowej. Działania oparte na instrumentach finansowych mają wielką rolę do odegrania. Zwracamy jednak uwagę, że najbardziej użyteczną polityką UE o antykryzysowym charakterze jest polityka spójności.
Austria, Dania, Holandia i Szwecja już wcześniej blokowały przyjęcie budżetu, a teraz nie zgadzają się na koronaobligacje. Czy dalsza integracja w strefie euro byłaby Polsce na rękę? Bylibyśmy z niej wykluczeni.
Wyjście z kryzysu przez kraje strefy euro leży w polskim interesie. Jesteśmy silnie powiązani handlowo i gospodarczo. Dla wszystkich jest jasne, że kryzys ekonomiczny związany z pandemią nie ma związku z walutą – jest paneuropejski. Dlatego Polska skutecznie zabiega o dostęp do pomocy unijnej na równych zasadach. Nie oznacza to, że strefa euro nie może mieć instrumentów osobnych, chociażby opartych na działaniach EBC. Liczy się tylko to, by na końcu była równowaga zapewniona przez proporcjonalne środki dla państw spoza strefy euro.
Czy emisja wspólnych papierów dłużnych byłaby skutecznym sposobem na wyjście z dołka?
Stało się tragicznie, że ekonomiczne konsekwencje pandemii uderzyły tak mocno w kraje Południa, które nie wyszły jeszcze z problemów kryzysu zadłużeniowego strefy euro. To stwarza szczególną sytuację politycznego zawodu, głównie we Włoszech. Uwspólnotowienie długu to wewnętrzna sprawa strefy euro, ale z konsekwencjami politycznymi dla całej UE. Tamten kryzys i dzisiejsza sytuacja to zimny prysznic. Okazuje się, że w strefie euro zyski są wspólne, a straty każdy ponosi samotnie. To pokazuje wyraźnie, gdzie leżą niewzruszalne granice europejskiej solidarności, na którą często powołują się kraje Północy. Powinniśmy się temu uważnie przyglądać, by nie być naiwnym. Premier Mateusz Morawiecki od początku proponuje, by poważnie podejść do finansów UE. To Polska dziś proponuje wachlarz środków własnych, naciska na zacieśnienie współpracy w sprawach wyłudzeń podatków, szczególnie VAT, i wzywa do eliminacji rajów podatkowych w samej UE. Te propozycje mogą przynieść zyski dla UE liczone w setkach miliardów euro, podczas gdy w arcytrudnych negocjacjach budżetowych państwa kłócą się o poprawki liczone w dziesiątkach miliardów.
UE mimo turbulencji gospodarczych nie rezygnuje z Zielonego Ładu, wręcz przeciwnie – ma on posłużyć do wyjścia z kryzysu. Unia chce też wyśrubować cele na 2030 r.
Najbardziej kosztowne polityki UE, a do takich należy polityka klimatyczna, powinny być dostosowane do wymogów zapaści gospodarczej spowodowanej pandemią. Polska ma własny scenariusz transformacji klimatycznej, osadzony w naszych realiach społecznych i gospodarczych.
Co ze zgodą Polski na neutralność klimatyczną w 2050 r.?
Dziś wiele strategii gospodarczych musi być przynajmniej skorygowanych. Nawet przy przedkryzysowych danych o PKB, w polskim przypadku bardzo dobrych, koszty neutralności były nawet dwukrotnie wyższe niż w bogatych krajach Zachodu w relacji do PKB. Polityka klimatyczna musi podlegać korekcie, tak jak wszystkie inne plany sprzed kryzysu.
Unia ma wątpliwości w sprawie polskich wyborów.
UE nie ma żadnych podstaw prawnych do wpływania na decyzję dotyczącą daty wyborów w Polsce. Ta niewątpliwie trudna decyzja należy wyłącznie do polskiego parlamentu, który, biorąc pod uwagę dane Ministerstwa Zdrowia o stanie epidemii, podejmie stosowną decyzję. Tych „dobrych rad” Brukseli, które słyszymy w przypadku Polski, nie słyszeliśmy, kiedy zbliżały się wybory we Francji czy w Bawarii. Podwójne standardy niszczą zaufanie.
Brukselę niepokoi również brak natychmiastowego wykonania postanowienia w sprawie Izby Dyscyplinarnej. Polsce mogą grozić kary finansowe za niezastosowanie środka tymczasowego. Jakie rząd ma scenariusze?
Ta sprawa ma bezprecedensowy charakter. TSUE w imię obrony niezależności sędziów w niejednoznaczny sposób zobowiązuje Polskę do działań, których skutkiem miałoby być naruszenie niezależności sędziów Izby Dyscyplinarnej SN, którzy złożyli przysięgę przed prezydentem. To czyni ich mandat dożywotnim, co jest kluczową gwarancją niezależności sędziowskiej. Chociażby z powodu tej sprzeczności stanowisko rządu będzie można publicznie przedstawić po zakończeniu zapowiedzianej analizy prawnej tego postanowienia oraz po uzyskaniu odpowiedzi na zapytanie prawne skierowane do Trybunału Konstytucyjnego. Bez tych podstaw rozważania miałyby charakter przedwczesny.
Co z karami?
Taki ruch KE byłby wyjątkowo konfrontacyjny wobec Polski. TSUE musi go wtedy rozpatrzyć, biorąc pod uwagę polskie uwarunkowania konstytucyjne, prawne czy parlamentarne, które mogą wpływać na interpretację postanowienia zabezpieczającego.