PiS rozważa przesunięcie wyborów z 10 na 17 maja bez ogłaszania stanu klęski żywiołowej, czego chce opozycja. Ale sposób, w jaki władza chce to zrobić, budzi poważne wątpliwości ekspertów od ordynacji wyborczej.
Wczoraj późnym popołudniem PiS przygotował nową wersję specustawy dotyczącej tegorocznego głosowania na prezydenta. Wcześniejszego projektu nie udało się włączyć do porządku obrad. Drugie podejście okazało się skuteczne. − Uwzględniając warunki światowej pandemii oraz ograniczeń w poruszaniu się, konieczne jest wprowadzenie skutecznego mechanizmu głosowania − rekomendował projekt Krzysztof Sobolewski z PiS.
Nowa propozycja to w dużej części scalona wersja wcześniejszych pomysłów. Co zakłada? Teraz jedyną możliwością oddania głosu jest głosowanie korespondencyjne. Wyborcy otrzymają specjalne pakiety wyborcze do wypełnienia. Po zaznaczeniu preferowanej opcji zaklejone koperty należy wrzucić − w dniu wyborów, w godzinach pomiędzy 6. a 20. − do specjalnie wyznaczonych skrzynek Poczty Polskiej. Nie do końca więc można mówić o głosowaniu korespondencyjnym, raczej o rodzaju ulicznych urn wyborczych.

Trwa ładowanie wpisu

W projekcie jest też inna kontrowersyjna nowość. W art. 19 przewidziano, że jeśli w Polsce ogłoszono stan epidemii, marszałek Sejmu może zarządzić zmianę terminu wyborów określonego w wydanym wcześniej postanowieniu. Przy czym nowy termin musi odpowiadać terminom przeprowadzenia wyborów prezydenta określonym w konstytucji.
Artykuł 128 konstytucji stanowi, że wybory prezydenckie należy zarządzić na dzień przypadający nie wcześniej, niż na 100 dni, i nie później, niż na 75 dni, przed upływem kadencji urzędującego prezydenta. To oznacza, że Elżbieta Witek, na mocy projektowanej regulacji, mogłaby przesunąć termin wyborów z 10 na 17 maja. Co dałoby PiS przesunięcie wyborów zaledwie o tydzień? To zabezpieczenie się przed scenariuszem, w którym Senat wykorzystuje maksymalnie 30-dniowy termin do prac nad ustawą i wchodzi ona w życie tuż przed 10 maja. − Jeśli Senat nie będzie stosował obstrukcji i odniesie się do ustawy po Wielkanocy, to zdążymy z przygotowaniami na 10 maja − mówi nasz rozmówca z PiS. To dałoby także więcej czasu Poczcie Polskiej, która ma odpowiadać za całą operację, na jej przygotowanie.
Zdaniem naszych rozmówców z PiS, jeśli okaże się, że na skutek epidemii wyborów nie można będzie przeprowadzić, to wersja ich przesunięcia z powodu wprowadzenia stanu klęski żywiołowej dalej jest aktualna.
Były szef PKW Wojciech Hermeliński nie kryje sceptycyzmu wobec sposobu, jaki wybrał PiS na ewentualne przesunięcie wyborów. − Byłbym ostrożny co do takich zmian, w których ustawowo rozszerza się możliwości konstytucyjnego wyznaczania terminu elekcji. Wybory można wyznaczyć raz, a nie np. dwukrotnie − mówi Hermeliński. Konstytucjonalista dr hab. Ryszard Piotrowski podkreśla, że to zmiana reguł w trakcie gry, a przez to naruszenie art. 2 konstytucji.
W momencie zamykania tego numeru DGP zapytaliśmy jednego z polityków Porozumienia, czy zagłosują za proponowaną zmianą. Usłyszeliśmy, że tak, ale nie dlatego, że partia Jarosława Gowina popiera koncepcję wyborów majowych. − Uważamy, że wprowadzenie głosowania korespondencyjnego i pokazanie siły determinacji PiS wobec terminu majowego to jedyny sposób na zmotywowanie opozycji do opowiedzenia się za naszą propozycją poprawki konstytucyjnej, która przesuwa wybory na 2022 r. – powiedział nam rozmówca. Ale raczej retoryczne wydaje się pytanie, czy po stronie opozycji znajdą się chętni do poparcia pomysłu, na którym wczoraj politycznie poległ Jarosław Gowin.
Wicepremier w południe podał się do dymisji, zarekomendował jednocześnie, aby nowym zastępcą szefa rządu została minister rozwoju Jadwiga Emilewicz. − Gowin przelicytował, nic nie zyskał, a tylko zniszczył naszą strategię. Próbował odciąć nas od najlepszego wariantu, czyli szykowania wyborów na 10 maja. Nie wiadomo przecież, kiedy epidemia osiągnie swój szczyt, może się okazać, że do maja krzywa zachorowań zacznie spadać i dałoby się to jednak zorganizować − relacjonuje nam osoba z obozu rządowego.
Niedługo później sam Gowin i kilkoro jego parlamentarzystów (część wstrzymała się od głosu, część była przeciw) przyczyniło się do tego, że PiS przegrał głosowanie − zabrakło większości do wprowadzenia do porządku obrad pierwszego projektu o głosowaniu korespondencyjnym.
Mimo tych zawirowań na krótką metę w rządowej większości nie zmienia się wiele. Gowin z rządu wychodzi, ale Porozumienie zostaje − nie będzie więc gabinetu mniejszościowego, a tym samym widma przedterminowych wyborów. Na pewno powstają pytania o wakaty w rządzie po odejściu Jarosława Gowina. Na przykład to, czy PiS zgodzi się na to, aby Jadwiga Emilewicz została wicepremierem z ramienia Porozumienia. − Były rozmowy na ten temat z PiS i jest na to zgoda − mówi polityk Porozumienia. Druga kwestia to los resortu nauki i szkolnictwa wyższego, którym kierował Gowin. Naturalnym następcą jest wiceminister Wojciech Maksymowicz. Ale jako że zagłosował wczoraj wbrew koalicji, szanse na to są małe. Pytanie więc, czy lider PiS nie będzie chciał w jakiś sposób ukarać Porozumienia, np. odbierając mu któryś z resortów. Jednakże klub PiS ma 235 członków i każdy głos może być na wagę złota.
Kolejną kwestią jest polityczna pozycja Gowina. − Trzeba przyznać, że zachował się honorowo − mówi polityk PiS. Ale to tylko rodzaj osłody. − Mogliśmy pójść na ostro i rozbić koalicję, ale uznaliśmy, że nie ma to sensu. Wybrany został ten wariant. Śmiejemy się, że mamy teraz szeregowego posła 2.0 – opowiada polityk Porozumienia.