Do dzieci złe wiadomości ze świata dorosłych przesączają się szerszym strumieniem, niż nam się wydaje. Zbyt zajęci swoimi sprawami ignorujemy ich strach.
Magazyn. Okładka. 3.04.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Ida ma osiem lat. Koronawirusem niby się nie przejmuje, ale każe mamie dezynfekować ręce. I śpi z nią w łóżku. Przyznała, że to na wypadek, gdyby mama przestała oddychać albo miała kaszel i gorączkę i nie mogła jej zawołać. Marceli, czterolatek, układa ludziki z klocków jak zawsze. Teraz jednak muszą być osobno, bo „będą umarte”. W zabawach jego równolatki Klary coraz częściej lalki są w szpitalu. Ona jest z nimi jako ich mama, ale one nie mogą wyzdrowieć. Ania, siedem lat, ma dość informacji ze świata dorosłych. Dziewczynka nie chce już nawet szukać w telewizji ulubionych programów przyrodniczych. Boi się, że znowu trafi na wieści o wirusie. O całej sytuacji nie ma ochoty rozmawiać z najbliższymi. Chciałaby po prostu wrócić do szkoły i pobawić się z kolegami.
Koronawirus postawił życie całych rodzin na głowie. Od 12 marca nie działają przedszkola, żłobki i szkoły. Do dzieci nie przyjeżdżają babcie ani opiekunki. Wielu rodziców pracuje z domu, a ci, którzy muszą chodzić do swoich zakładów, przywożą z nich stres. Od dusznej atmosfery nie ma ani jak, ani gdzie odpocząć – nie ma zajęć dodatkowych, nie można się spotkać z kolegami na piłkę czy nawet posiedzieć w bramie. W całej zawierusze dzieci są na straconej pozycji. Martwią się jak wszyscy, ale ich głos nie jest słyszany. Mało kto też zadaje sobie trud, by mówić do nich ich językiem.

Zarażone lękiem

Konferencję premiera z 11 marca zapamiętamy na długo. To wtedy na poważnie zaczął się lockdown naszego kraju. Przed telewizorami i streamami zasiedli i starzy, i młodzi. Co usłyszeli ci drudzy? Mateusz Morawiecki najpierw nazwał ich szkoły „dużymi skupiskami ludzkimi” i przekonywał, że powinniśmy się ich wystrzegać. – Od jutra te placówki będą niedostępne dla procesu edukacyjnego – zakomunikował. Później powiedział też, że „dzieci przenoszą choroby i mogą zarazić seniorów”.
– Politycy zapominają, że wszystkiego, co mówią, słuchają także dzieci. Myśmy im zamknęli świat, a nikt z tych, którzy to zrobili, tego nie wyjaśnił. Minęły trzy tygodnie zamknięcia, a minister edukacji czy rzecznik praw dziecka nie powiedzieli nic do dzieci. Mówimy o nich tak, jak gdyby to były kury przewożone w klatkach, a epidemia uwalnia całą masę dziecięcych lęków. Wiele z nich boi się np., że przez nie umrą ich dziadkowie – denerwuje się dr Iga Kazimierczyk, pedagożka.
Później nie było lepiej. Podczas konferencji, na której ostatecznie zakazano niepełnoletnim wychodzenia z domu bez rodziców, premier powiedział tylko sucho: „Osoby poniżej 18. roku życia mogą przebywać tylko z osobą dorosłą w przestrzeni publicznej”.
Można inaczej? Można. Norweska premier Erna Solberg zorganizowała 30-minutową konferencję tylko dla dzieci, aby wyjaśnić ich wątpliwości. – Wiem, że dla wielu dzieci to przerażające. To w porządku bać się, kiedy tak wiele rzeczy dzieje się w tym samym czasie – powiedziała.
O co pytali ją najmłodsi? Na przykład, czy mogą urządzić przyjęcie urodzinowe. Albo jak długo zajmą prace nad szczepionką. Albo czy mogą odwiedzić dziadków po tym, jak byli na zakupach. I jeszcze: jak mogą pomóc. Konferencja była transmitowana przez dziecięcy kanał NRK Super, a relacja z niej opisana w piśmie „Aftenposten Junior”. W spotkaniu brali też udział ministrowie edukacji oraz rodziny i dzieci.

Wiedzą więcej, niż myślisz

Wielu rodziców stara się izolować dzieci od nadmiaru wiadomości, przekazywać tylko tyle, ile trzeba – że panuje choroba, pomaga na nią niekontaktowanie się z innymi. A i takie wiadomości to czasem zbyt wiele dla najmłodszych. Mówi mama dziewięcioletniej Ani z polskiej rodziny w Kanadzie: – Sytuacja jest tu podobna jak w Polsce. Kiedy to się zaczęło, tylko czekaliśmy, aż zamkną moją pracę, dużo rozmawialiśmy o wirusie, czytaliśmy newsy itd. Niby było w porządku, ale zauważyłam, że Ania zamknęła się w sobie, nie chciała z nami rozmawiać, co chwilę płakała. Tutaj akurat była przerwa w zajęciach, Ania bardzo się cieszyła na coś w rodzaju obozu stacjonarnego. Oczywiście go odwołano, to ją dobiło. Dzisiaj o wirusie rozmawiamy z nią głównie w kontekście bezpieczeństwa jej i innych: myj ręce, nie dotykaj klamek i poręczy, jak wychodzimy na spacer, omijaj ludzi. Nie wydaje mi się, żeby bała się samego wirusa, raczej cała sytuacja jest przytłaczająca.
Mimo rodzicielskiego filtra do dziecięcych uszu zawsze przedostanie się za dużo. Czasem wystarczą strzępki programów radiowych w czasie jazdy samochodem czy rozmowy telefonicznej.
– Widać, że jest po prostu rozstrojona. Emocje skaczą ze skrajności w skrajność. Częściej się denerwuje, nie chce rozmawiać o przedszkolu, nie chce robić zadań, które dostajemy z przedszkola e-mailem. Jakby samo przypominanie sobie tego miejsca sprawiało jej przykrość, że nie może tam iść. W zabawie pojawił się też wątek, że w szpitalu, w którym ona była ze swoją lalkową córeczką, były także dzieci bez rodziców, więc również nimi się opiekowała. Izolujemy ją od wiadomości, ale w jakiś sposób musiała się dowiedzieć, że nie wolno odwiedzać dzieci w szpitalach – mówi o znanej nam już Klarze jej mama.
To echo sytuacji z Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy, gdzie wprowadzono zakaz przebywania na oddziałach rodziców z chorymi dziećmi – wiek bez znaczenia. O sytuacji najmłodszych na szczęście szybko zrobiło się głośno i interweniowali rzecznik praw obywatelskich oraz rzecznik praw dziecka, a szpital wycofał się z zarządzenia i dziś najmłodszym może towarzyszyć jeden rodzic.
– Rozumiem, że lekarze starają się w ten sposób zapewnić maksymalne bezpieczeństwo małym pacjentom, ale rozumiem też racje drugiej strony. Przerażeni zakazami rodzice i opiekunowie słusznie przypominają, jak ważny dla procesu leczenia jest kontakt dziecka z rodzicem, jak wiele dobrego robi codzienna rozmowa z mamą czy tatą, wspólne zabawy czy przytulanie, czytanie książeczek na dobranoc. Szczególnie wtedy, gdy dziecko jest poza domem, a wokół sami nieznajomi – mówi Mikołaj Pawlak, RPD.
Jeśli nam dorosłym brakuje relacji z innymi, warto pomyśleć, jak widzą to dzieci. Na przykład Basia ma niespełna trzy lata. Wcześniej codziennie była u niej babcia. Od trzech tygodni widują się co kilka dni, kiedy dziadkowie przyjeżdżają pomachać jej przez okno. Ostatnio wywiesiła w nim galerię obrazków. Popłakała się, kiedy rodzice przynieśli książeczki, które dziadkowie zostawili dla niej w czasie jednej z takich wizyt, „bo nie chce być zarażona”.
Ignacy (trzy i pół roku) i Stach (dwa lata i trzy miesiące) od czasu wybuchu pandemii bawią się w babcie i dziadków albo że do nich jadą. Ignacy bardzo często tworzy listę marzeń i pragnień, co zrobi, „jak skończy się choroba”. Dotyczą spotkań z rodziną lub kolegami z przedszkola, za którymi tęskni. Czasem też miejsc, w które pojedzie z rodzicami.
Sześcioletni Michał zdaniem rodziców robi się coraz bardziej nerwowy. – Wczoraj rozpłakał się, gdy kazałam mu drugi raz umyć niedomyte ręce, a potem rozryczał się jeszcze bardziej, gdy go pochwaliłam, że ma czyste i różowe. Zapomniałam, że nienawidzi różowego – opowiada jego mama.
Żeby przywrócić dzieciom choć trochę normalności, reporter Maciej Wasielewski wraz z grupą znajomych założyli na Facebooku grupę Mała Widzialna Ręka. Co jakiś czas pojawiają się tam dla najmłodszych zadania od Dowódcy Centralnej Bazy Małych Widzialnych Rąk. Na przykład założyć własną wyspę i zbudować na niej bazę, namalować flagę, wysłać sąsiadom list pocieszający w czasach pandemii. Po ich wykonaniu rodzic składa na stronie meldunek, a dziecko może zobaczyć, że nie jest samo.
– Skorzystać mają i najmłodsi, bo ten scenariusz pozwala im łatwiej przystosować się do nowych warunków dzięki świadomości, że są inne dzieci na podobnych wyspach, i rodzice, bo zabawy z dziećmi odciągają ich od koronawirusa. Najważniejszy cel to realizować w przygodowej zabawie założenia Niewidzialnej Ręki. Dzieci będą inspirowane do spełniania dobrych uczynków w warunkach domowych, np. w najbliższym czasie opowiedzą bajkę przez telefon dziadkom. Zbudują na swojej wyspie bibliotekę i muzeum najmilszych wspomnień. Upieką ciasto drożdżowe (albo coś innego) dla starszej sąsiadki. Namalują laurki dla lekarzy. A przy tym będą odkrywały swoje wyspy. Wszystko to będzie przygotowaniem do wyjścia w teren i pomagania po kwarantannie – przekonuje Wasielewski. Dołączyć do grupy może każdy. Tylko przez pierwszych kilka dni działania zgromadziła ponad tysiąc członków.
Iga Kazimierczyk w prowadzonym przez siebie żłobku łączy się z dzieciakami raz dziennie za pomocą platformy Zoom. – Nie ma mowy o żadnej nauce, one potrzebują zobaczyć inne dzieci i nas. Śpiewamy nasze przywitanie, kilka piosenek. Rodzice mówią, że to dobrze układa dzień, bo muszą się zebrać na 9.30, a dzieciaki mają element stałości – mówi.

Egzamin się odbędzie

Podobne techniki stosuje też wiele innych placówek. Ale już szkoły skupiają się głównie na realizowaniu podstawy programowej.
– Jak moje dzieci radzą sobie z atmosferą? Siedzą nad lekcjami od 9 do 18 z półgodzinną przerwą na obiad. Nie mają czasu zastanawiać się nad sytuacją – mówi Łukasz, ojciec dziewczynek w IV i V klasie. Tak samo jest w wielu domach. Uczniowie są zalewani pracami domowymi i pseudo e-nauczaniem. W dodatku wciąż nie wiedzą, czy kiedy już wrócą do szkoły, nie trafią prosto na salę egzaminacyjną. Ministerstwo Edukacji Narodowej nadal nie podjęło decyzji, co ze sprawdzianem na koniec VIII klasy i maturami.
W sprawie testów do premiera napisało list otwarty ponad 20 organizacji pozarządowych zajmujących się młodzieżą. „Oczekujemy, że egzamin ósmoklasisty zostanie przeniesiony lub odwołany. Wymaga to podjęcia pilnych prac nad zmianą zasad rekrutacji do szkół średnich. Uważamy równocześnie, że może okazać się konieczna zmiana terminów egzaminów maturalnych i opracowanie wspólnie z uczelniami wyższymi nowego terminarza rekrutacji. Ufamy, że Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przygotowuje plan działania na taką ewentualność. W sprawie egzaminu ósmoklasisty i matury konieczne są pilne decyzja i informacja. W tej sytuacji najgorsza dla wszystkich jest niepewność” – napisali społecznicy. Podobne stanowisko do rządu przesłał Związek Nauczycielstwa Polskiego.
„Nikt nie jest w stanie teraz pojąć moich odczuć i nerwów. Uwierzcie, że ciężko się uczyć i przygotowywać, bojąc się o życie swoje, moich bliskich, całego narodu i świata” – pisze na Twitterze tegoroczna maturzystka. Podobne odczucia mają też inni uczniowie. Tymczasem urzędnicy „procedują”. Centralna Komisja Egzaminacyjna przeprowadziła w formie zdalnej próbny egzamin ósmoklasisty. Strona CKE, z której można było pobrać testy, natychmiast się zawiesiła z powodu przeciążenia. Dyrektor komisji zapewnia, że egzaminy są już wydrukowane i tylko czekają na doręczenie ich do szkół. Potwierdza też, że nie zmieniają się terminy matur.

Bo rodzice mają tyle na głowie

Dla wielu dzieciaków zamkniętych w domach jedynym ratunkiem jest telefon zaufania. Tylko w marcu numer 116 111 5239 wykręcały 5239 razy. Do tego napisały 1145 wiadomości. To rekord. Tylu prób kontaktu za pośrednictwem strony 116111.pl/napisz nie było, odkąd Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę prowadzi tę działalność.
– Dużo jest rozmów dotyczących lęku, napięcia. Przed wybuchem epidemii było 78 proc. połączeń na temat zdrowia psychicznego. Teraz to 93 proc. – raportuje Oliwia Pogodzińska z FDS. – Dzieci mówią o niepokoju, depresji, myślach samobójczych. Często dzwonią ci, których rodzice pracują w ochronie zdrowia. Martwią się, czy kiedy mama wychodzi na dyżur, to nie widzą się ostatni raz. Nawet dla doświadczonych konsultantów to przejmujące.
Jak przyznaje Pogodzińska, dzieci czasem wolą zadzwonić na telefon zaufania niż pogadać z rodzicami, bo – jak sądzą – ci mają ważniejsze problemy na głowie. Sami rodzice też często nie pomagają.
– Otrzymałem zgłoszenia w sprawie ograniczania kontaktów z dzieckiem przez jedno z rodziców drugiemu pod pretekstem zagrożenia koronawirusem – mówi Mikołaj Pawlak. – Przypominam, że jest to naruszenie prawa. Chciałbym zaapelować do rodziców, którzy rozstali się i teraz osobno sprawują opiekę nad dziećmi, by w tym wyjątkowo trudnym czasie okazali sobie wyrozumiałość i nie przysparzali dzieciom dodatkowych cierpień – dodaje RPD.
Pracownicy telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży tylko w marcu zgłosili 76 przypadków, w których mieli wrażenie, że dziecko znajduje się w stanie zagrożenia zdrowia lub życia. To więcej niż w poprzednich miesiącach, choć taki trend trwa dłużej. W 2019 r. FDS zgłosiła 519 interwencji. Od początku roku 2020 już 175.
– Obecna sytuacja może jeszcze pogłębiać ten trend, zwłaszcza po decyzji, że osoby niepełnoletnie mogą wyjść z domu tylko pod opieką rodzica. Rozumiem, co temu przyświecało, ale to zarządzenie jest przeciwko dzieciom. Bo jeśli młody człowiek nie może nawet wyrzucić śmieci czy wyjść z psem, to jak ma odetchnąć od tego, co dzieje się w domu? A napięcia pojawiają się nawet w dobrze funkcjonujących domach, tylko zwykle możemy na chwilę się od nich oderwać – mówi Pogodzińska.
„Oczekujemy, że po ustąpieniu pandemii resort edukacji zaproponuje uczniom systemową pomoc psychologiczno-pedagogiczną. Obecnie część uczniów jest od tej opieki odcięta. Liczba osób, które będą takiej pomocy wymagać, z pewnością jednak wzrośnie” – piszą społecznicy w liście do rządu. Do tego trzeba by jednak zauważyć w dzieciach ludzi.
Dzieci czasem wolą zadzwonić na telefon zaufania niż pogadać z rodzicami, bo jak sądzą, ci mają ważniejsze problemy na głowie