W nocy z poniedziałku na wtorek Ukraina zniosła zakaz jako ostatni poza Białorusią kraj w Europie.
Temat wywoływał kontrowersje, więc do przepisów wprowadzono liczne bezpieczniki. Zakładają one, że cudzoziemcy nie będą mogli kupować ziemi, o ile nie zgodzą się na to Ukraińcy w referendum. Ustawa czeka na podpis Wołodymyra Zełenskiego. Jej przyjęcie było warunkiem wsparcia Międzynarodowego Funduszu Walutowego, o które Kijów ubiega się w związku z pandemią. Projekt poparło 259 posłów w 450-osobowym parlamencie, niecodzienna koalicja rządzącego Sługi Narodu (SN) m.in. z głównym przeciwnikiem prezydenta Petrem Poroszenką.
Reforma ma kilka etapów. Pierwszy wejdzie w życie 1 lipca 2021 r. Wówczas prawo zakupu najwyżej 100 ha ziemi rolnej zyskają ukraińscy obywatele. Przez dwa lata nie będzie można sprzedawać gruntów należących do państwa. Od 2024 r. osoby prawne będą mogły kupić do 10 tys. ha. Firmy te będą musiały być zarejestrowane na Ukrainie i należeć do jej obywateli, a cudzoziemcy nie będą mogli nabyć ich udziałów także po zakupie ziemi. W 2030 r. zniknie cena minimalna, uniemożliwiająca skup za bezcen.
Ustawa przewiduje furtkę: dopuszczenie obcokrajowców będzie możliwe, jeśli zgodzą się na to Ukraińcy w referendum. Nominalny lider SN Ołeksandr Kornijenko mówił, że plebiscyt odbędzie się w tym roku. Taki scenariusz ma trzy słabe punkty. Po pierwsze, wciąż nie ma ustawy, która by regulowała zasady organizacji referendów. Po drugie, trudno je planować w warunkach epidemii. Po trzecie, większość Ukraińców najpewniej i tak zagłosuje przeciw.
Nawet gdyby zezwolono obcokrajowcom na zakup, zakaz w pewnym zakresie i tak będzie obowiązywał. Cudzoziemiec nie będzie mógł kupić ziemi bliżej niż 50 km od granicy. Z obrotu będą wyłączone firmy obywateli Rosji, spółki zarejestrowane w raju podatkowym czy takie, których końcowego właściciela nie da się ustalić. Przepisy uwzględniają okupację Krymu i części Donbasu. Działki znajdujące się tam będą wyłączone z rynku ziemi do momentu dezokupacji. Zmiana własności działek będzie tam możliwa poprzez spadek po śmierci właściciela. Ziemi na całej Ukrainie nie będą mogły kupować firmy objęte sankcjami oraz byli i obecni członkowie organizacji terrorystycznych, czyli głównie osoby zaangażowane w działalność samozwańczych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych.
– Przepisy mają pomóc przede wszystkim małym i średnim gospodarstwom. Przyniosą stabilność i przewidywalność oczekiwaną przez banki, korporacje i producentów zorientowanych na inwestycje długoterminowe. Potencjał rolnictwa tylko wzrośnie – mówił DGP wiceminister rozwoju Taras Kaczka. 30 proc. terytorium Ukrainy zajmują żyzne czarnoziemy, dlatego kraj należy do najbardziej obiecujących producentów żywności na świecie. Według Kijowskiej Szkoły Ekonomii PKB Ukrainy byłby o 17 proc. wyższy, gdyby rynek ziemi wprowadzono wcześniej.
Zmiany wywoływały obawy przed wykupieniem ziemi przez oligarchów, którzy mogliby powtórzyć metody z lat 90., okresu półlegalnej prywatyzacji firm, i skupić działki za bezcen od zbiedniałych chłopów. Niektóre antymonopolowe bezpieczniki zniknęły jednak w trakcie prac nad projektem. Usunięto np. zapis, że w danej gminie jeden właściciel będzie mógł kupić najwyżej 30 proc. gruntów (wiele gmin ma mniej niż 10 tys. ha).
– Prezydent uważnie wysłuchał strachów i obaw, które mieli ludzie – zapewniał jego doradca Roman Łeszczenko. Według lutowego sondażu Centrum Razumkowa 64 proc. Ukraińców nie chce wolnego rynku ziemi. To pierwsza tak niepopularna zmiana, na jaką odważył się Zełenski. Twarzą sprzeciwu jest zaś była premier. Zdaniem Julii Tymoszenko przepisy doprowadzą do „rozgrabienia ukraińskiej własności”. – Gdy ta władza upadnie, pociągniemy do odpowiedzialności karnej każdego, kto stał za tą aferą, od prezydenta Zełenskiego poczynając – mówiła Tymoszenko.
Skąd ten zakaz
Ukraina odziedziczyła państwową własność ziemi rolnej po ZSRR. Po likwidacji kołhospów (tak nazywano tam kołchozy) w 2000 r. ziemię rozdzielono między robotników rolnych. W 2001 r. działkami zaczęto handlować, jednak po kilku miesiącach wprowadzono moratorium, które przetrwało do dziś. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał w jednym z orzeczeń, że narusza ono prawo swobodnego dysponowania własnością.
Nad Dnieprem wymyślono sposoby obchodzenia zakazu. Posiadacze ziemi przekazywali ją na własność samorządowi, który za łapówkę ją odrolniał, po czym sprzedawał wyznaczonemu kupcowi. Podpisywano nawet 500-letnie umowy emfiteuzy, czyli korzystania z cudzej ziemi w celach rolnych za jednorazową opłatą. Wpędzano właściciela w fikcyjne długi, a komornik zajmował działkę. Zdarzały się też przypadki dosłownego handlu ziemią – ładowanym na tiry czarnoziemem.