Konsekwencją epidemii są nie tylko zakażeni. To również napięta sytuacja w rodzinach i przemoc.
Paula Włodarczyk, psycholog, od 7 lat pracuje przy telefonie zaufania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. – Z każdym dniem jest gorzej i słychać to w głosie dzieci, które do nas dzwonią. Jeszcze miesiąc temu mówiły, że nie wyobrażają sobie zamknięcia w domu z przemocowymi rodzicami. Potem zaczęły opowiadać, że ta przemoc już się dzieje, że jest coraz więcej alkoholu – mówi. Wiele dzieci z takich rodzin miało wypracowany latami system reagowania. Gdy zaczynało się źle dziać, snuły się po ulicach, wracały dopiero nocą.
Dlatego nie krytykuje bezrefleksyjnie młodzieży, która dziś, mimo ograniczeń, wciąż wychodzi. Być może widzi w tym dla siebie mniejsze zło. – Dzieci mogą też do nas pisać maile. To ważne, bo gdy rodzice są obok, nie zawsze można swobodnie rozmawiać. Przed pandemią takich maili było 15–20 dziennie. Dziś – 50 i więcej – ocenia Paula Włodarczyk. Dlatego, co podkreśla, w działaniu telefonu nic się nie zmieniło. Dalej dyżurują psycholodzy i dalej, gdy trzeba, reagują w trybie nagłym. – Od stycznia do końca marca mieliśmy już 180 sytuacji, kiedy trzeba było alarmować policję czy pogotowie. Bo w domu dochodziło do aktów przemocy, bo dziecko było w trakcie próby samobójczej. Dla porównania w całym zeszłym roku było 519 takich sytuacji.
Dorocie Żurek, która dyżuruje przy telefonie Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, utkwił w pamięci telefon od zdesperowanej kobiety. – Latami tkwiła w związku przemocowym, ale ostatnie tygodnie tylko pogorszyły sytuację. Gdy została pobita, uciekła do matki – mówi. Dorota Żurek jest również kuratorem społecznym. Przyznaje, że obawia się o wiele rodzin, które ma pod opieką. – Dlatego wbrew zaleceniom, by ograniczać kontakty międzyludzkie, kuratorzy nie zrezygnowali z odwiedzania szczególnie trudnych domów, zwłaszcza jeśli są w nich dzieci. Dzwonienie i pytanie, co słychać, nie zawsze wystarczy – podkreśla.
Monika Perdjon, terapeutka pracująca m.in. przy telefonie zaufania Centrum Praw Kobiet szacuje, że w marcu o 50 proc. wzrosła liczba sygnałów interwencyjnych. Czyli takich, gdy kobiety dzwonią po raz pierwszy. – Zwykle podczas takiej rozmowy oceniałam ryzyko, ustalałam plan działania. W tym m.in., czy wystarczy rozmowa z psychologiem, prawnikiem, czy jednak konieczne jest zawiadomienie policji, prokuratury, założenie niebieskiej karty lub umieszczenie kobiety w naszym ośrodku, czyli bezpiecznym schronieniu – opowiada Monika Perdjon. Dziś ta ostatnia opcja nie wchodzi w grę, bo wcześniej taka osoba musiałaby przejść kwarantannę. – Wymyśliłyśmy więc, że zaadaptujemy w tym celu salę, w której prowadzone były dotąd warsztaty dla grup wsparcia. Bo nie można zostawić bez pomocy ludzi w najtrudniejszej sytuacji.
Kto dzwoni pod numery telefonów zaufania? Osoby, które do tej pory jakoś sobie radziły. Jednak bycie razem przez 24 godziny na dobę zaostrzyło codzienne konflikty. – I obnażyło nasze relacje. Przemoc fizyczna i emocjonalna, wyzwiska oraz groźby, których świadkami są dzieci. Nie zawsze zostają po tym siniaki, równie traumatyczny jest brak poczucia bezpieczeństwa we własnym domu – podkreśla Perdjon.
Bożena Smolarek, która również dyżuruje przy telefonie CPK dodaje, że wiele kobiet nie kryje lęku. – Mówią, że zostały same. Policja dostała nowe obowiązki, związane choćby z kontrolą osób na kwarantannie. MOPS-y przeszły na tryb dyżurowy, kuratorzy zaglądają rzadziej – wylicza. Przekonuje, że taka sytuacja sprzyja bezkarności ludzi ze skłonnością do przemocy. Odbiera kilkadziesiąt telefonów dziennie. Kobiety zawsze usłyszą od niej słowa wsparcia, ale eksmisja sprawcy w czasie epidemii, kiedy noclegownie i schroniska są zamknięte, jest niewykonalna.
Również telefon Niebieskiej Linii się grzeje. Nie chodzi tylko, jak słyszymy, o lawinowy wzrost liczby połączeń, ale o poruszane sprawy. Kobiety, które tu szukają pomocy, czują się zaszczute.
Ale, jak przekonuje Renata Durda, szefowa Niebieskiej Linii Instytutu Psychologii Zdrowia, tak być nie musi. – To jest wielki test z postaw obywatelskich dla nas wszystkich. Hasło, by nie odwracać głowy, nabiera większego znaczenia – ocenia. Reakcja sąsiadów i znajomych jest kluczowa. Zapukać w ścianę, podejść do drzwi i z bezpiecznej odległości spytać, czy nie potrzeba pomocy. – To są gesty, które pewnie nie wyeliminują przemocy, ale będą dowodem na to, że jesteśmy i słyszymy.
Zgadza się z tym Filip Matuszewski, który pracuje w Telefonicznym Centrum Wsparcia Fundacji Itaka – W momencie pojawienia się zachowań przemocowych najlepszym rozwiązaniem jest, jeżeli to możliwe, skontaktowanie się z numerem alarmowym 112. Innym katalizatorem może być skorzystanie z jednego z telefonów wsparcia– mówi. W tych, które odbiera, temat przemocy odmieniany jest przez wszystkie przypadki. W marcu 2019 r. na numer Itaki dzwoniono 5575 razy. W marcu tego roku – blisko 8200. Ludzie pytają, jak rozładować złość. Inni opisują, jak partnerzy znęcają się nad nimi psychicznie. Ale są i tacy, którzy mówią o odebraniu sobie życia, a przyczyną takich myśli jest przemoc doświadczana ze strony bliskich. – Nie ma prostej recepty na takie sytuacje. Im bardziej będziemy karmili się wyłącznie strachem i niepewnością, tym większa szansa, że przemoc domowa będzie narastać, a mieszkanie stanie się więzieniem. Tak może być niestety do czasu, aż liczba nowych przypadków zakażeń i zgonów zacznie spadać..
Eksmisja sprawcy dziś, gdy zamknięto noclegownie, jest niewykonalna