Zaczyna się dyskusja o przełożeniu zaplanowanych na listopad wyborów prezydenckich. Ale nie będzie to takie proste.
Według badania przeprowadzonego na zlecenie telewizji CNN zaufanie do prezydenta Donalda Trumpa jest obecnie wyższe niż w którymkolwiek momencie jego dotychczasowych rządów. Głowę państwa chwali 47 proc. Amerykanów. Przeciwne zdanie ma 48 proc. badanych. Jeśli chodzi o ocenę sposobu walki z epidemią notowania Trumpa są jeszcze wyższe: 52 do 45 proc. Jednocześnie jednak obecny przywódca Stanów Zjednoczonych przegrywa w sondażach w bezpośrednim starciu z Joe Bidenem, faworytem do nominacji Partii Demokratycznej, średnio o 6−8 pkt. proc.
Badania wykazują, że zawsze w przeszłości poparcie dla prezydentów rosło w obliczu sytuacji kryzysowych. Niektórzy przywódcy odnotowali większy wzrost, np. George W. Bush po atakach z 11 września cieszył się 90-proc. aprobatą społeczeństwa.
Ekipę Donalda Trumpa czeka jednak teraz wyzwanie. W weekend dr Anthony Fauci, który jest odpowiedzialny za reagowanie na skutki epidemii, powiedział na antenie CNN, że wskutek COVID-19 może umrzeć nawet 100−200 tys. Amerykanów. Jeżeli sprawdzi się ten scenariusz, to Biały Dom będzie się musiał liczyć z poniesieniem politycznej odpowiedzialności za skalę kryzysu.
Przełożenie przez gubernatorów kilkunastu stanów prawyborów na późniejsze terminy zainicjowało dyskusję o tym, czy zaplanowane – zgodnie z niezmienionymi od ponad 230 lat przepisami konstytucji − na pierwszy wtorek listopada wybory prezydenckie się wówczas odbędą. Kongres jest co prawda uprawniony do wniesienia poprawki i zmiany daty głosowania, ale to wymagałoby konsensusu obu izb, a w Senacie większość mają republikanie, podczas gdy w Izbie Reprezentantów demokraci. Przedłużające się negocjacje przy zaproponowanym przez Biały Dom pakiecie antykryzysowym dowodzą, że o kompromis jest dzisiaj bardzo trudno. Poza tym potem poprawkę do konstytucji musiałyby zaakceptować legislatury co najmniej dwóch trzecich stanów, co oprócz tego, że byłoby wyzwaniem politycznym, to jeszcze wydłużyło cały proces.
Na tym problemy wynikające z litery ustawy zasadniczej się nie kończą. 20. poprawka stanowi, iż 20 stycznia 2021 r. dobiega końca kadencja prezydenta i wiceprezydenta, więc jeśli nie udałoby się do tego czasu wybrać następców, to zgodnie z zasadami prezydenckiej sukcesji pełniącą obowiązki głowy państwa powinna zostać przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Problem w tym, że jeżeli nie odbędą się też wybory do izby, upłynie jej kadencja i utraci ona legitymację. Następną osobą w kolejce jest przewodniczący Senatu pro tempore, 86-letni Chuck Grassley z Iowa. Jego kadencja kończy się dopiero w 2023 r. i miałby prawo zasiąść w Gabinecie Owalnym do czasu wyboru nowego prezydenta.
Szanse na realizację scenariusza z odwołaniem i przełożeniem wyborów są dziś jednak bliskie zeru. Gdyby jednak zagrożenie epidemiczne się utrzymywało, władze stanowe, w których gestii jest zorganizowanie głosowania, mogą kombinować, jak dostosować sposób oddania głosu do bieżącej sytuacji. – Zważywszy na to, że różnie stany głosują różnie, prawdopodobne wydaje się wykorzystanie metod, które nie zwiększą zagrożenia rozprzestrzeniania się epidemii – mówi DGP prof. Danta Scala, politolog z Uniwersytetu New Hampshire. Trzeba przypomnieć, że np. Oregon w ogóle nie ma lokali wyborczych, a wszyscy mieszkańcy zobowiązani są oddać głos korespondencyjnie. Specjalną kopertę trzeba wysłać odpowiednio wcześniej. Ta technologia może zostać zastosowana teraz w innych stanach i 3 listopada wszystkie głosy mogą zostać oddane. Co najwyżej dłużej się będzie je liczyło.
Według politologa do ewentualnych manipulacji może dojść wtedy, kiedy wybory odbywałyby się w normalnym trybie, a części głosujących odmówiono by prawa do oddania głosu, tłumacząc to wyższą koniecznością. Tuż przed pierwszym wtorkiem listopada gubernator tego czy innego stanu mógłby wprowadzić stan klęski żywiołowej w mieście czy gminie, gdzie jest dużo wyborców o przeciwnych jemu poglądach i zabronić im wychodzenia z domu.