Czego w kontekście naszych dzisiejszych problemów z SARS-CoV-2 możemy się nauczyć z przebiegu wielkiej pandemii grypy hiszpańskiej sprzed 100 lat? Pytanie to stawia w swoim najnowszym tekście jeden z najsłynniejszych ekonomistów neoklasycznych Robert Barro z Uniwersytetu Harvarda.
Hiszpanka przyszła z Ameryki. Pierwsze przypadki odnotowano wiosną 1918 r. w stanie Kansas. Druga fala (ta najbardziej złowroga) uderzyła jesienią tego samego roku i trwała do wiosny 1919 r. Trzecia zawitała w drugiej połowie 1919 r. W niektórych krajach odnotowano jeszcze jeden nawrót choroby w 1920 r.
Wielka grypa nałożyła się na koniec I wojny światowej. Nie chodzi tylko o to, że popsuła tak długo wyczekiwane nastanie pokoju. Rzecz jasna swoją rolę w jej szybkim rozprzestrzenianiu odgrywał dramatyczny stan zdrowia publicznego w wyniszczonych i zbiedniałych z powodu długotrwałego konfliktu zbrojnego społeczeństwach. Hiszpanka – przypomina Barro – była całkiem „demokratyczna” – zabiła bardzo wiele znanych osobistości swoich czasów. Zmarli na nią m.in. ojciec współczesnej socjologii Niemiec Max Weber, malarz Gustav Klimt czy dziadek obecnego prezydenta USA Donalda Trumpa. Do tej listy można też dopisać Jakowa Swierdłowa. Najważniejszego – obok Lenina i Trockiego – przywódcę rewolucji radzieckiej 1917 r.
Patrząc na dane dotyczące całych społeczeństw, śmiertelne żniwo hiszpanki było ogromne. W Indiach zmarło na nią przerażające 5 proc. (!) ówczesnej populacji. Prawie 2 proc. ludności straciły: Rosja, Portugalia czy Chiny. W krajach europejskich i USA liczba ofiar mieściła się w przedziale między 0,5 a 1 proc. populacji. W sumie: 25 mln zmarłych w 1918 r., prawie 10 mln w 1919 r. i 3 mln w 1920 r. Prawie 40 mln w całym okresie 1918−1920. Gdyby próbować oddać grozę sytuacji i przeliczyć te procenty na obecną populację kuli ziemskiej, to wychodzi… 150 mln ofiar pandemii. Z czego 6,5 mln w samych Stanach Zjednoczonych. Można też próbować obliczać poziom śmiertelności ówczesnej grypy, porównując liczbę zainfekowanych z liczbą zgonów. Barro szacuje ją na ok. 6 proc. – czyli mniej więcej tyle, co śmiertelność COVID-19 w dzisiejszych Włoszech. Ekonomista zaraz jednak dodaje, że są to raczej spekulacje, do których należy podchodzić z dużą ostrożnością – głównie z powodu niedokładności raportowania w ówczesnych dokumentach medycznych.
Da się również zmierzyć wpływ hiszpanki na ówczesny stan gospodarek narodowych. Już w jednej ze swoich poprzednich prac (pisanej razem z Jose Ursuą w 2008 r.) Barro dowodził, że pandemia grypy z lat 1918−1919 była czwartym największym szokiem dla globalnej gospodarki po 1870 r. – po dwóch wojnach światowych i wielkim kryzysie lat 30. W sumie jej negatywny wpływ ekonomista ocenia na minus 6 proc. PKB per capita oraz minus 8,2 proc. poziomu konsumpcji. Obie liczby to uśrednione wartości dla pojedynczego kraju. Dla porównania I wojna światowa odcisnęła negatywne piętno na poziomie minus 8,4 (dla PKB) oraz minus 9,9 proc. (dla konsumpcji).
Jakie są wnioski z tych historycznych badań dla współczesności? Barro stawia tezę, że liczby dotyczące hiszpanki sugerują „najgorszy możliwy scenariusz”, jaki można sobie dziś wyobrazić, myśląc o pandemii koronawirusa. Oczywiście (gdy idzie o liczbę ofiar) jesteśmy wciąż – na szczęście – bardzo daleko od koszmarów sprzed 100 lat. Jak na mój gust Barro trochę za bardzo nas tu uspokaja. Nie pisze tego wprost, ale da się wyczuć, że w sporze o to, czy (a raczej jak mocno) rządy powinny interweniować dziś w celu ratowania gospodarki, stoi po stronie tych bardziej zachowawczych. Ale może się mylę. Może odrobina spokoju i historycznej perspektywy właśnie teraz nam się przyda.
Pandemia grypy hiszpanki była czwartym największym szokiem dla globalnej gospodarki po 1870 r. po dwóch wojnach światowych i wielkim kryzysie lat 30. W sumie jej negatywny wpływ Barro ocenia na minus 6 proc. PKB per capita oraz minus 8,2 proc. poziomu konsumpcji