Kalkulować trzeba. Zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy nagle znaleźliśmy się w rozpędzonym tramwaju z napisem „koronawirus”. Pędzimy w dół, torami stromymi jak wyciąg z Giewontu, hamulców nie ma, można tylko skierować się na jakiś inny tor
Magazyn DGP 27 marca 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Poprawna odpowiedź brzmi: najchętniej żadnej. Ale pytający nalega: a jeśli nie masz wyboru i kogoś zabić musisz? Bo np. jedziesz rozpędzonym tramwajem bez hamulców i na jednym torze leży przywiązany jeden człowiek, a na drugim pięciu? I jedyne, co możesz zrobić, to przestawić zwrotnicę? Co wtedy?
Dylemat tramwajowy to prosty problem etyczny opisany przez dwie filozofki: najpierw Philippę Foot, potem Judith Jarvis Thomson. Czemu prosty? Bo kalkulacja jest prosta: jeden to mniej niż pięć, a jeśli już ktoś musi zginąć, lepiej mniej ludzi niż więcej.
Świetnie. A jeśli musiałbyś własnoręcznie zrzucić na tory grubego kolegę, żeby wykoleić tramwaj i ocalić pięciu? No, z tym już trudniej. A jeśli w dodatku spojrzałbyś mu w oczy, zanim wrzuciłbyś go na tory? A gdybyś go znał, był jego bratem, a gdyby miał niepełnosprawne dziecko? Im bliżej do śmierci, tym trudniej kalkulować, prawda? Kalkulacja moralna to zresztą zawsze piekło; wystarczy sobie przypomnieć, że każdy jest czyimś synem, córką, bratem i każdy ma oczy, w które można spojrzeć. Każdy jest nachalnie i nieusuwalnie człowiekiem. Coś okropnego, brr.
A kalkulować trzeba. Zwłaszcza teraz, kiedy wszyscy nagle znaleźliśmy się w rozpędzonym tramwaju z napisem „koronawirus”. Pędzimy w dół, torami stromymi jak wyciąg z Giewontu, hamulców nie ma, można tylko skierować się na jakiś inny tor.
Czy wolałbyś zaoferować respirator 76-letniej kobiecie z wadą serca, której, nawet jeśli wyzdrowieje, prawdopodobnie zostało tylko kilka lat życia, czy 40-letniemu mężczyźnie? Proszę o inny zestaw pytań. Niestety, nie ma innego zestawu, a ty stoisz w maseczce, która prawie wrosła ci w twarz w szpitalu na północy Włoch i patrzysz na oboje pacjentów. Decyzję musisz podjąć natychmiast; starsza pani dusi się od kaszlu i patrzy na ciebie z nadzieją i strachem.
Siedzisz w centrali pogotowia ratunkowego w Londynie. Musisz ocenić przez telefon, jak poważne są przypadki dzwoniących. Oto mąż 36-letniej kobiety domaga się przyjazdu karetki: jego żona kaszle i wymiotuje; najprawdopodobniej jest zakażona. Jeśli wyślesz do niej karetkę, pojedzie ona tam – jak podły tramwaj Philippy Foot – po ciałach starszych i bardziej chorych pacjentów. Nie wysyłasz karetki. Kayla Williams, piękna czarna kobieta, matka trojga dzieci, umiera w domu. Czy dobrze postąpiłeś? Na pewno chciałeś dobrze. Czemu, do cholery, na tych torach jest mgła?
Grupa polskich inżynierów wykombinowała, jak zrobić prosty respirator w drukarce 3D. Na testy medyczne nie ma czasu. Jeśli nie działa, ludzie zginą. Jeśli działa, a nie użyjesz, ludzie zginą. Młotek do awaryjnego rozbicia szyby tramwaju nie jest w tej wersji dostępny. Co robisz?
Jesteś lekarzem. Masz niewielki zapas chlorochiny. Czy kontynuujesz zapisywanie jej pacjentom z toczniem rumieniowatym, czy przerzucasz cały zapas na pacjentów z COVID-19? W niektórych miejscach w USA pacjenci z toczniem dostali informację, że, niestety, nie są już priorytetem. Kto prowadzi ten tramwaj i kogo on przejedzie? Jakie inne leki zostaną zabrane potrzebującym, dlatego że zmieniły się chwilowo priorytety? Czy te priorytety zmieniły się aby we właściwy sposób? Motorniczemu trudno to ocenić, wszystko dzieje się zbyt szybko.
Oto problem z jeszcze bardziej poplątanymi torami. Czy wolisz, jak sugerują niektórzy, wyizolować z zakażającego się wirusem społeczeństwa starszych i chorych, stygmatyzując ich i czyniąc ich życie nie do zniesienia? Czy raczej wolałbyś, jak większość państw, pozamykać w domach wszystkich, także tych w grupie niskiego ryzyka, doprowadzając tym samym do recesji gospodarczej, która w bliskiej przyszłości zbierze swoje własne żniwo ofiar, samobójstw i cierpienia?
Oto kolejny problem. Na torze pierwszym czeka na ciebie możliwość skopania Larry’ego Summersa, byłego rektora Uniwersytetu Harvarda. Ten dziwił się ostatnio na Twitterze, że „najwspanialszy naród na świecie [Ameryka] nie jest w stanie wyprodukować wystarczającej liczby maseczek i sprzętu medycznego”. Otóż Summers był częścią, ba, sercem neoliberalnego establishmentu finansowego, tak zaślepionego przez PKB, że za miernik wszelkiej wartości firm uznawał tylko i wyłącznie cenę akcji. I w konsekwencji doprowadził do wyprowadzki wszelkiej produkcji (także maseczek) do Chin. A teraz śmie narzekać na śmierć nieopłacalnej finansowo amerykańskiej manufaktury! Palniesz go czy może wybierzesz mniej mściwy tor numer dwa – dojrzale zostawisz Summersa w spokoju i sam zaczniesz szyć maseczki, ratując czyjeś zdrowie? W ten sposób ryzykujesz jednak, że po pandemii ów establishment, pewien, że zawsze podobni do ciebie frajerzy pomogą w momencie kryzysu, wróci do likwidowania kluczowych dla bezpieczeństwa państw manufaktur w imię zysku. Wybieraj.
Jest kalkulacja moralna przeprowadzana otwarcie i kalkulacja bardziej skryta. Twój tramwaj odcina kolejne głowy, zupełnie jakby Annuszka dostała fioła i biegła po torach, rozbijając setki butelek z olejem słonecznikowym. A czy ty nie cieszysz się czasem skrycie, że przynajmniej chwilowo nie jedziesz po torze, na którym ludzie zabawiają się obrazami apokalipsy w horrorach, komiksach i science fiction, jednocześnie nie pamiętając o przygodności świata i o śmierci? Czy nie masz w sobie cichej nadziei, że ofiara przejechanych nie pójdzie na marne, bo dzięki pandemii świat wreszcie zrozumie, że cywilizacja jest tylko cienkim werniksem, którym prowizorycznie zamazaliśmy szaleństwo natury; że ludzie są zwierzętami, które można łatwo, zbyt łatwo, zabić; że najlepsze prawo nie zapewni nam bezpieczeństwa i że jedyne, co nam zostało, to empatia, wzajemna pomoc, solidarność i zdecydowane piłowanie bezlitosnych kłów kapitalizmu?
A czy kiedy twój tramwaj jedzie po ciałach masy ludzi, odczuwasz też sekretną radość z tego, że chwilowo zjechałeś z toru, na którym ów szalony pojazd rozjeżdża codziennie środowisko, wypluwając do atmosfery tony dwutlenku węgla, pokłosie podróży, których nie potrzebujemy, i stylu życia, który zabija setki gatunków zwierząt? A jeśli tak, czy to znaczy, że jesteś dobrym człowiekiem, czy też wręcz przeciwnie?
Na torze pierwszym stoi kilku multimiliarderów. Jeśli ich przejedziesz, znikną respiratory i maski, które ci weseli panowie obiecują zasponsorować nam, małym ludkom, w ramach odpisywanej od podatku filantropii. Na torze numer dwa są wszyscy ci, którzy nie dostawali i nie dostaną wsparcia od państwa, bo te pseudoaltruistyczne dziady programowo nie płacą fiskusowi. Pogrążony w decyzyjnej rozpaczy sam rzucasz się pod swój tramwaj. W samą porę, bo już zbliżało się kolejne rozwidlenie. Tu na torach leżą pracownicy Amazona, których trzeba będzie zwolnić przez pandemię; możesz spowolnić pojazd, wpłacając pieniądze, o które firma grzecznie prosi na swojej stronie. Na drugim torze… nie, nie ma drugiego toru; wysoko na nasypie siedzi sobie szef Amazona Jeff Bezos i przygląda ci się z filozoficznym wyrazem twarzy, podpalając fajkę studolarowym banknotem.
A skoro już mowa o multimiliarderach: jesteś Elonem Muskiem. Ogromna część twojej produkcji odbywa się w Chinach. Nadchodzi wirus. Czy kierujesz tramwaj w lewo (bijesz na alarm, używasz swoich wpływów do „spłaszczania krzywej”, oddajesz pół fortuny na walkę z epidemią, produkujesz respiratory w fabryce Tesli), czy też w prawo (udajesz, że nic się nie dzieje, twierdzisz, że w Chinach wszystko świetnie, każesz się ludziom uspokoić, bo przecież koronawirus to taka zwykła grypa)? Elon Musk jest innowatorem, więc znalazł trzecią drogę: najpierw udawał, że wszystko jest w porządku, potem obiecał zrobić respiratory, a koniec końców zamówił je z Chin. Jak to, po co nam Musk, żeby sprowadzać sprzęt z Chin? Czy kto inny, minister, gubernator, nie mógł ich po prostu zamówić? Czy nikogo w tym tramwaju nie niepokoi, że Chiny kontrolują ogromną większość produkcji sprzętu medycznego Europy i USA; czy nikt nie rozumie, że mogą teraz racjonować ten sprzęt, dostarczając go przez takie kanały, które są dla nich wygodne, jak np. świetny biznesowy partner Musk?
Zostawmy Muska. Jesteś szefem rządu. Są okolice Nowego Roku. Zaglądasz do raportu polskiego wywiadu, w którym czarno na białym znajduje się ostrzeżenie o możliwej pandemii. Możesz: a) pomodlić się do Przenajświętszej Panienki o opiekę nad wiecznie niewinnym narodem, b) zacząć przygotowania systemu opieki zdrowotnej do przyjęcia większej liczby pacjentów z problemami oddechowymi. Co wybierasz? To pytanie podchwytliwe. Otóż nieważne co wybierzesz, tramwaj i tak wjedzie z impetem w tłum. Notorycznie niedofinansowanej ochrony zdrowia, z pensjami, które nadają się bardziej na obelgę niż na przelew za ciężką pracę, z rezydentami wyśmiewanymi przez rząd, przepracowanymi lekarzami, którzy wieczorem lecą do Lux Medu po prawdziwsze pieniądze, z procedurami rodem z filmu „Miś” i tymi kilkoma pielęgniarkami, które nie mogły z jakichś powodów wyjechać na Zachód, nie można tak po prostu postawić do pionu, bo wirus. Kto wie, czy nie lepiej się jednak pomodlić. A skoro tramwaj i tak taranuje miasto, może zróbmy jeszcze wybory prezydenckie – wszak gorzej już raczej nie może być.
Jesteś motorniczym, który #zostalwdomu. Przed tobą metaforyczne dwa tory: jeden z nich to Face book, Twitter, Snapchat i inne media społecznościowe, a także telewizja i radio. Na tym torze twoja głowa napełni się strzępami wiadomości, kawałkami nierozwiniętego lęku, skrawkami niejasnego niepokoju. Na drugim torze jest słuchawka telefoniczna starego typu. Wybierz słuchawkę. Zamknij oczy. Która osoba jest dla ciebie ważna, najważniejsza? A może jest ktoś, z kim już dawno miałeś porozmawiać, ktoś, kogo zaniedbałeś? Zadzwoń. Po prostu zadzwoń, jakby to były lata 90. To jest właściwy wybór, to jedyny w naszej sytuacji dylemat z jasnym rozwiązaniem.
Wszystkie inne okołowirusowe problemy powoli przestają przypominać problem tramwaju. I gdy o nich myślę, inny obraz przychodzi mi do głowy; obraz z czasów zamierzchłych, których być może wcale nie było; czasów, gdy jeszcze można było nie tylko wyjść z domu, ale nawet podróżować. Znalazłyśmy się z przyjaciółką na Kubie. Musiałyśmy szybko wrócić z Cienfuegos do Hawany. Dwaj miejscowi zaoferowali się za niewielką opłatą przewieźć nas samochodem. Był późny wieczór. Trochę bałyśmy się podróży z nieznajomymi. Droga szła brzegiem morza i gdy zapadła ciemność, w tysiącach wyległy na nią kraby. Był to istny krabowy dywan. Kierowca się nie zatrzymał. Jechał po krabach, które pękały z trzaskiem pod kołami jak wielka folia bąbelkowa. Siedziałyśmy skulone na tylnym siedzeniu, słuchając, jak giną setki krabów, bojąc się odezwać.
Chyba jednak dzisiaj nie siedzimy w tramwaju, próbując kalkulować moralne zyski i straty, wyższość toru A nad torem B. Raczej jedziemy z Cienfuegos do Hawany po dywanie z krabów, skuleni, pozbawieni kontroli, modląc się, żeby to się wreszcie skończyło. A Jeff Bezos dalej siedzi na nasypie i pali swoją fajkę.
Jesteś lekarzem. Masz niewielki zapas chlorochiny. Czy kontynuujesz zapisywanie jej pacjentom z toczniem rumieniowatym, czy przerzucasz cały zapas na pacjentów z COVID-19? W niektórych miejscach w USA pacjenci z toczniem dostali informację, że, niestety, nie są już priorytetem