Nie wiemy, co ważne. To znaczy niby wiemy, ale żyjemy, jakbyśmy mieli na to zawsze czas.
Magazyn DGP 20.03.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Wszystko dobrze?
Siedzę w domu i kombinuję, czy ten wirus to nie cud.
Cud?
Bo, zobacz, siedzimy w domach z bliskimi, mamy czas dla dzieci, myślimy i rozmawiamy o rzeczach naprawdę istotnych, jesteśmy bardziej obecni i uważni.
Nie boisz się?
Nie, poczułem nawet spokój. Dopóki to wszystko było w sferze niewiadomej, bo po kolei odwoływano, a to koncerty, a to loty samolotowe i jeszcze zamykano sklepy, to wtedy odczuwałem niepokój.
A teraz już nie?
Nagle okazało się, że tego nie ma i nie będzie, że nie będzie koncertów, nie pojadę na wyspę ani do Izraela. I spłynął na mnie spokój.
Pytałem raczej, czy nie obawiasz się choroby?
Zupełnie nie, co ty? I to nie chodzi o to, że więcej ludzi ginie w wypadkach, ale po prostu nie. Okazuje się, że życie nie musi biec takim torem jak do tej pory.
To co takiego nadzwyczajnego się dzieje?
Mniej latamy, mniej jeździmy, mniej robimy szumu wokół siebie. To wyjątkowy czas i niektórzy ludzie po raz pierwszy poczują, zobaczą, że można żyć inaczej.
Czas wyciszenia?
Czas pokory, taka pokora level master. To, co się dzieje, pokazuje nam naszą małość, kruchość naszej doczesności. Nagle okazuje się, jak niewiele od nas zależy, że możemy sobie robić plany, a potem pstryk i wszystko znika. Tydzień temu żyliśmy w świecie, w którym kupowaliśmy wakacje, bilety lotnicze, zastanawialiśmy się, jakie jutro podjąć decyzje, a dziś to kompletnie idiotyczne, nieaktualne.
I nie wiemy, czy kiedyś znów będzie aktualne...
Na co dzień żyjemy, jakbyśmy mieli nie umrzeć nigdy. To Terlikowski bardzo trafnie napisał, że ludzie mają takie ciśnienie na kontrolowanie wszystkiego, że nie potrafią sobie poradzić z tym, że wirus im tę kontrolę odbiera.
To mocniej widać w przypadku choroby kogoś bliskiego.
To prawda, lecz tutaj, choć to przecież nie jest żaden osobisty dramat, też to widać. Musimy mieć kontrolę i nie radzimy sobie z tym, że jej nie mamy.
Jako ludzkość wymyśliliśmy internet i sondy kosmiczne, a zwykłego wirusa nie potrafimy zwalczyć, jak w XIV w.
Liczymy na to, że zrobi się ciepło i przejdzie.
Nie brzmi to nazbyt optymistycznie.
Ale ja w sumie bardzo sobie cenię to zwolnienie tempa, ten brak ciśnienia, to, że możemy zastanowić się nad naszymi potrzebami, tymi prawdziwymi. Bo może jest to wyjątkowy dar i paradoksalnie pomoże nam w szerszej perspektywie poukładać na nowo nasze życie? Możemy już nie kupować dodatkowych modnych ubrań i gadżetów, tak jak ja na przykład.
I to nam pomoże?
Doraźnie na pewno, bo będziemy mieć więcej czasu dla siebie, dla człowieczeństwa swojego i człowieczeństwa innych. To jest czas na zadzierzgnięcie lub pogłębienie relacji z innymi. To bardzo ciekawy moment, bo mamy niepowtarzalną okazję, by zająć się sobą i najbliższymi. Tu po raz pierwszy dostaliśmy materiał do przemyśleń, ale nie indywidualny, tylko globalny.
Nadzwyczajne sytuacje bywały w naszej historii i zawsze wtedy mówiono, że po tym wszystkim zmieni się polityka. Miała nas odmienić śmierć papieża…
…a potem Smoleńsk. Nie, zapomnimy o tym błyskawicznie, oczywiście jeśli wszyscy nie zginiemy. Będzie tak jak zawsze: zapomnimy o tym czasie tak, jak zapominaliśmy do tej pory. Zresztą takie alerty będą zdarzały się częściej, bo dostęp do technologii i media społecznościowe sprawiły, że każdy może stworzyć wiadomość, która stanie się wiralem i obiegnie świat.
Jak oni przeżywali epidemię, kiedy nie mieli Twittera?
Moi synowie są po trzydziestce, ale pamiętam, jak Kaziowi pokazywałem gramofon. Patrzy i mówi: „Ale jak tu się piosenki zmieniało?”. Ja nie mam konta na Facebooku, Instagramie czy Twitterze, za to – jeśli wierzyć mojej synowej – w e-mailach i SMS-ach zachowuję się, jakbym miał. Gdybym miał, to wsiąkłbym bez reszty.
Skoro to wszystko wokół jest takie ważne, to dlaczego zapomnimy?
A dlaczego ludzie maszerują ku przepaści? Instynkt stadny plus niemożność dostrzeżenia tej przepaści. Przecież tak jest nie tylko w Polsce – popatrz na jeden z najbogatszych, najpiękniejszych krajów na świecie i powiedz, dlaczego RPA idzie w stronę przepaści, dlaczego kwitnąca Wenezuela zmierza w przepaść? Bo jesteśmy na tyle podatni na manipulację, że jesteśmy gotowi uwierzyć, że to nie przepaść, tylko raj.
No dobrze, ale na razie przeżywamy dziwny czas. Pusto na ulicach, lęk, ale i jakaś fascynacja.
Trochę mi się to kojarzy ze stanem wojennym, aczkolwiek wtedy wszystko było zupełnie inne.
I byłeś młodszy.
Owszem, byłem dużo młodszy, ale wtedy też jakaś rzeczywistość przestała istnieć. Pamiętam ostatnie dni przed wprowadzeniem stanu wojennego, na uczelni wszystko kipiało, wydawało się nam, że upadek komuny jest na wyciągnięcie ręki i nagle wszystko zostało rozjechane czołgami. Szok.
Wtedy jednak nie było kwarantanny.
Ale uniwersytet też był zamknięty. Spotykaliśmy się w jakichś dziwnych grupach, wpadali jacyś ludzie, mówili, że Petrochemia w Płocku stoi, a ja z przejęciem relacjonowałem to Timowi Sebastianowi z BBC. To wszystko zmieniło nasz świat.
Ale stan wojenny czy nagła choroba, która zamienia perspektywę widzenia, to potężne nieszczęścia. Teraz nic takiego nam się nie przytrafiło.
Perspektywa jest zbyt krótka, by mówić, że nic się nie stało. Oczywiście na razie mamy sytuację komfortową, bo nas akurat nic nie spotkało, nie straciliśmy zdrowia, nikt nam nie umarł, ale to się może zmienić. Świat w ciągu siedmiu dni zmienił się niewyobrażalnie. Wziąłem do ręki gazetę sprzed kilku dni, której nie miałem czasu przeczytać. Słuchaj, to jest gazeta z innego świata! Tam jakieś debaty o pieniądzach dla telewizji, Kurski odchodzi, ale zostaje – jakie to wszystko ma znaczenie, no jakie?!
To nieważne?
Całkowicie!
A co jest teraz ważne?
To, co zawsze i co teraz wróciło. Mama jest ważna, rodzina jest ważna, czas dla siebie. Ważne, byśmy zdrowi byli… (śmiech)
Brzmi jak toast.
Ale przecież życzenia zdrowia i szczęścia są bardzo mądre, bo to jest najważniejsze, tak jak rodzina.
Rodzina zawsze jest ważna, bez względu na wirusy. Tak twierdzą Polacy w każdym badaniu opinii.
Deklaratywnie jest najważniejsza, a tak normalnie, na co dzień, to wypier…sz gdzieś na próby, koncerty, w trasy. Moje dzieci i wnuczki mieszkają w sąsiedniej klatce, a potrafimy się nie widzieć przez dwa tygodnie! A przecież każda ich wizyta jest czystą radością i emanacją miłości. Naprawdę, śpieszmy się kochać ludzi! Przecież ta miłość jest szczera, prawdziwa, ale przysypujemy ją tysiącem innych spraw i nie mamy czasu dla najważniejszych ludzi w naszym życiu.
Ty śpiewasz na koncertach „Dobrze być dziadkiem i mieć za żonę młodą babcię”.
Ty to wiesz, ale czasem zdarza się, że kogoś poznajemy i ten ktoś postanawia zaprosić „tego Kazika” gdzieś, gdzie mnie nie znają. Przychodzę więc z Anią i to moje przyjście jest czasem jakimś tam wydarzeniem towarzyskim, ale ludzie błyskawicznie miękną, jak ona się rozkręca. Bardzo lubię takie sytuacje, bo my naprawdę stanowimy parę. Poza tym, że ja jestem dobrym graczem singlowym, za to debel stanowimy najlepszy na świecie.
Najpierw jest „Och, Kazik”, a potem „Jaka ta Ania jest fajna”.
Zwłaszcza że ja w towarzystwie nie jestem bardzo ekspansywny, ja się muszę przyzwyczaić.
Bo jesteś nieśmiały.
Zawsze miałem z tego powodu kłopoty z płcią przeciwną i za młodu przeżywałem dramat, myśląc, że skończę jako stary kawaler. W liceum koledzy ze mnie drwili, swatali mnie z Kasią, bardzo urodziwą dziewczyną z klasy równoległej, humanistycznej. Koszmar! (śmiech)
Jak ty to przetrwałeś?
Byłem przyzwyczajony, bo jako jedynak jeździłem na wczasy i najważniejsze było, bym tam znalazł jakiegoś kolegę. Niestety, zdarzały się wakacje, że przez dwa, trzy tygodnie nie wyczaiłem nikogo.
A kiedy stałeś się atrakcyjny towarzysko?
Nigdy, do dziś nie jestem.
Uznajmy, że wszystko przed tobą. Nie wiem, jak do tego doszliśmy, ale wróćmy do kwarantanny. Wysłałeś mi SMS „Zawsze tak jest, jak On przystawia nam do oczu prawdę o nas i pokazuje ulotność naszego życia”. Ludzie będą zwracali się w stronę Boga czy raczej Netflixa?
Jedno drugiego nie wyklucza, jest czas i na duszę, i na ciało. Jak wiesz, sam mam kłopoty z wiarą w Boga, ale myślę, że nawet jeśli ktoś w niego nie wierzy, to taka kwarantanna jest czasem namysłu nad losem, nad jakąś siłą wyższą, po prostu nad swym życiem.
A ty jak ją przeżywasz?
Tak do południa mam czas na rozmyślanie o sile wyższej, o życiu. Jak mi coś przyjdzie do głowy, to wymieniam się tym z ludźmi, czytam ich odpowiedzi, myślę o istocie bytu. Jeżdżę do mamy codziennie i to jest właściwie dobre, bo tak normalnie to bywałem u niej co dwa, trzy dni, a jak wyjeżdżałem na koncerty, to w ogóle. Właściwie jedyne, co muszę zrobić, to odwiedzić mamę. Staram się przywieźć jej jakieś zakupy, choć ona krzyczy, że wszystko ma.
Mamy zawsze wszystko mają.
No to siedzimy i gadamy. Mama nie lubi, jak ją ludzie nachodzą, ale godzinę, dwie wytrzyma, a poza tym jesteśmy pod telefonem, bo – i to kolejna różnica ze stanem wojennym – telefonów nie wyłączyli.
No i jest internet, czyli Netflix.
O, tak! Ci to dopiero będą beneficjentami tego wszystkiego!
A poza tym?
Odchudzam się. To dla ciała. Ania mi kazała, ale sam też już chciałem. W ciągu dziewięciu lat wróciłem do mojej rekordowej wagi, więc teraz koniec. Schudłem już 10 kg.
Brawo.
No i mam dużo czasu, więc wszystko robię dużo wolniej, życie płynie jak w filmie w zwolnionym tempie, ale to też sytuacja nadzwyczajna, bo zostałem odcięty od zajęć w 100 proc. Aha, no i dobrze sypiam, co mi się zdarzyło po raz pierwszy od czasów liceum. Zawsze miałem kłopoty ze snem, bardzo wcześnie wstawałem…
Wiem, bo dostawałem od ciebie SMS-y o pogańskich godzinach.
Dlatego piszę, że wiem, że ty już jesteś na nogach, bo jedziesz do radia. Ale teraz już nie dostajesz tak wcześnie.
A co robisz popołudniami?
Seriale oczywiście, filmy.
Zawsze dużo czytałeś.
W trasie lub na Teneryfie, bo tam nie mam seriali.
Teraz nagle jesteś bez pracy. W środku sezonu.
Mieliśmy zaplanowane koncerty do końca marca, potem w kwietniu miała być przerwa i znów, tymczasem odwołano wszystkie marcowe koncerty. Najpierw Kultu i Kultu Akustycznie, do końca broniła się ProForma.
Jak?
To miał być malutki koncert, taki na sto osób, więc pod te zgromadzenia powyżej 500 osób nie podpadał, ale i to trzeba było przełożyć na maj, czerwiec, ale kto wie, co będzie w maju i czerwcu? Jesteśmy w wielkiej niewiadomej.
Żal?
O tyle, że one się sprzedały, zanim wyjechaliśmy w trasę. Drugi raz nam tak wyszło, pierwszy raz było jesienią zeszłego roku.
Kult im starszy, tym lepiej się sprzedaje.
Najwidoczniej, i to mimo że w zeszłym roku nie zrobiliśmy niczego, co mogłoby wywołać takie zainteresowanie, może poza koncertem na Woodstock i filmem.
Tym bardziej szkoda trasy.
O, patrz na kalendarz: tu mam wszystkie odwołane koncerty, a tu miałem lecieć na wyspę, potem do Izraela. I to też odwołane.
Masz post od grania?
Kiedy okazało się, że koncerty są odwołane, postanowiliśmy robić próby, koledzy nawet zjechali do Warszawy, bo przecież nie wszyscy tu mieszkają, a nasz saksofonista Tomek Glazik mieszka nawet w Londynie. Jednak jak się zaczęły obostrzenia, to bał się, że nie będzie miał jak tam dotrzeć i wrócił wcześniej. No i teraz nie ma prób.
Nie ma koncertów, nie ma pieniędzy.
Nie wiem, czy koledzy się zabezpieczyli na ten trudny czas, ale jest kłopot, bo dochody z trasy wszyscy mieliśmy jakoś wpisane w nasze budżety.
Nie chcę kończyć tego wywiadu pesymistycznie.
Ja też, zwłaszcza że taki reset jest nam bardzo potrzebny. Oczywiście przyczyna nie jest zbyt optymistyczna…
I wolałbyś go mieć na Teneryfie?
Ale tam to niemożliwe, bo wszystko mnie jakoś dopada. Taki czas przeżywa ktoś, kto zachoruje, wtedy zmieniają mu się priorytety. Ale potem zdrowieje i powoli zapomina. Kiedyś Ania miała wypadek samochodowy i mechanik opowiedział nam, że jakiś czas wcześniej miał zakładane bajpasy. Doznał wtedy poczucia niesamowitej pokory, bo cóż on może, nie ma na nic wpływu i zobaczył swoje prawdziwe życie, to, co naprawdę jest ważne. I mówi: „Proszę pana, im dalej od bajpasów, tym słabiej to pamiętam”.
Dlaczego i on, i my, i cała ludzkość tak ma?
Bo zapominamy i tylko takie sytuacje jak teraz są w stanie sprowadzić na nas opamiętanie, otrzeźwienie.
Jesteśmy nieprzytomni?
Pogubieni, nie wiemy, co ważne. To znaczy niby wiemy, ale żyjemy, jakbyśmy mieli na to zawsze czas. Tymczasem teraz jest pora na poustawianie wszystkiego.
Na zbudowanie hierarchii?
Na ułożenie tego, co najważniejsze i co mniej istotne w życiu. Taki czas pozwala z całą bezwzględnością pokazać ten podział.
Tydzień temu kupowaliśmy wakacje, bilety lotnicze, zastanawialiśmy się, jakie jutro podjąć decyzje, a dziś to kompletnie idiotyczne, nieaktualne. Niektórzy po raz pierwszy poczują, zobaczą, że można żyć inaczej