Trzystu lat śmiertelnej wrogości Turcji i Rosji nie da się łatwo przekreślić. Nawet jeśli dziś przywódców obu krajów łączy sezonowa przyjaźń.
Magazyn DGP 6.03.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Wojna domowa w Syrii przynosi zaskakujące zwroty akcji. Przez kilka lat owocowała zbliżeniem Ankary i Moskwy. Dwaj rządzący twardą ręką autokraci – Recep Tayyip Erdoğan i Władimir Putin – stopniowo odkrywali, że mają ze sobą wiele wspólnego.
Za sprawą tej przyjaźni ciepłe relacje USA z Turcją zmieniły się we wrogość. Gdy Erdoğan zdecydował, że nowy system obrony przeciwlotniczej kupi od Moskwy, w Waszyngtonie zawrzało. W odwecie USA wstrzymały przekazanie Ankarze już kupionych myśliwców F-35, zaś po groźbach sankcji zdawało się wręcz, iż jej dni w NATO są policzone. Porzucenie Paktu oraz przyjaźń z krajem, który przez trzy stulecia stanowił śmiertelne zagrożenie, dla Turcji byłyby zaskakującą woltą – choć interesy często są najlepszym lekiem na starą nienawiść.
Jednak wystarczyło, by syryjskie wojska wspierane przez rosyjskich żołnierzy wkroczyły do syryjskiej prowincji Idlib, a braterstwo dwóch dyktatorów zaczęło się chwiać. Ankara już wielokrotnie ostrzegała, że rebelianci władający tą nadgraniczną prowincją znajdują się pod jej opieką. Tymczasem siły wykonujące rozkazy reżimu Baszara al-Asada ostrzeżenia te zignorowały. Tydzień temu, gdy w nalocie syryjskich samolotów (być może pilotowanych przez Rosjan) zginęło 29 tureckich żołnierzy (nieoficjalnie mówi się nawet o 100), cierpliwość Erdoğana wyczerpała się. Odwetowe uderzenia pokazały bojowe możliwości tureckich dronów i myśliwców F-16 – zginęło kilka tysięcy żołnierzy al-Asada, utracono też większość ciężkiego sprzętu. Ilu zginęło przy tej okazji Rosjan, nie wiadomo, ale pewnie sporo, o czym najlepiej świadczy pośpiesznie organizowane spotkanie Erdoğana z Putinem. Najwyraźniej obaj nadal chcą współpracować, jednak dobra wola sułtana i cara nie przekreśli sprzecznych interesów dwóch mocarstw. Zwłaszcza gdy nie zmieniają się one od wieków.

Bliźniaczy wrogowie

Ambicje Piotra Wielkiego, by stworzyć najpotężniejsze mocarstwo Europy, o mały włos nie upadły 10 lipca 1711 r. Wcześniej, po latach porażek w wojnie ze Szwecją, carska armia wreszcie zdobyła przewagę. Pobity w bitwie pod Połtawą król Karol XII zaczął jednak szukać pomocy w Stambule. Car nie zamierzał zostawić w spokoju wroga, wiedząc, że ten namawia sułtana Ahmeda III do wypowiedzenia wojny Rosji. „Turcy nie mogli pogodzić się z utratą Azowa i z pojawieniem się rosyjskich okrętów na Morzu Czarnym. Ponadto obawiali się, że po pokonaniu Szwecji cała potęga Rosji zwróci się przeciwko nim, i woleli uprzedzić uderzenie” – wyjaśniają Wojciech Morawski i Sylwia Szawłowska w opracowaniu „Wojny rosyjsko-tureckie od XVII do XX wieku”.
Ahmed III nie miał tak naprawdę wyboru, bo Rosja i Turcja były zbyt podobnymi państwami, by pokojowo współistnieć. Turcy po wchłonięciu Bizancjum wdarli się do Europy – tak ukształtowała się monarchia oparta na absolutnych rządach sułtana. Władca Turków uznawał się również za kalifa, religijnego przywódcę wszystkich wyznawców islamu. Trzecim z filarów Imperium Osmańskiego stała się ekspansja. Najazdy na sąsiadów spajały państwo, a gdy ich zaprzestawano, szybko wychodziły na wierzch słabości zacofanego oraz przeżartego korupcją kraju. Tak samo prezentowała się samodzierżawna Rosja. Władający nią car albo budził grozę, albo ryzykował smutę. Tyle że Imperium Romanowów było państwem młodszym od tureckiego, pełnym ambicji i dopiero co zabrało się za pożeranie Polski.
Paradoks sytuacji polegał na tym, że Turcja przez półtora wieku zmagała się z Rzeczpospolitą, kilka razy bezskutecznie próbując podboju. Wreszcie połamała sobie zęby, gdy Jan III Sobieski na czele wojsk antytureckiej koalicji zwyciężył pod Wiedniem. Po tej klęsce Imperium Osmańskie nie potrafiło wzbudzać już wcześniejszego respektu. Tymczasem Piotr Wielki znakomicie wykorzystał ten czas na modernizację państwa – pokonał Szwecję i przejął kontrolę nad pogrążoną w anarchii Rzeczpospolitą. Zmieniając układ sił w Europie – podstarzała Turcja znalazła się sam na sam z młodą Rosją.
Wojnę sprowokował sułtan, nakazując uwięzienie rosyjskiego posła Piotra Tołstoja. W odpowiedzi Piotr Wielki poprowadził armię na podporządkowaną Imperium Osmańskiemu Mołdawię. „Car popełnił jednak częsty błąd despotów – uwierzył w prawdziwość swej własnej propagandy i był pewny, że wkroczenie wojsk rosyjskich do Mołdawii stanie się detonatorem ogólnego powstania” – piszą Morawski i Szawłowska. Ale nic takiego nie nastąpiło. Rosyjscy żołnierze maszerowali wzdłuż rzeki Prut w głąb wrogiego kraju, coraz bardziej zmęczeni, cierpiąc z powodu braku żywności. Aż zamiast dopaść Turków, sami wpadli w pułapkę.
Na początku lipca 1711 r. armia Piotra została osaczona – dowodzący tureckimi siłami Baltacı Mehmed Pasza zamknął pierścień okrążenia pod Stănileşti. W przyciśniętym do rzeki obozie warownym szybko skończyły się resztki żywności i kule do dział, będących głównym atutem carskiej armii. Teraz wystarczyło dobić wroga. „W liście z 10 lipca Piotr powiadomił Senat, że spodziewa się śmierci lub niewoli, w którym to przypadku mają zapomnieć, że jest carem” – opisuje Carol Belkin Stevens w książce „Rosyjskie wojny 1460–1730. Narodziny mocarstwa”.
Szczęściem dla cara była wówczas przy nim jego bardzo pragmatyczna żona, Marta Helena Skowrońska, późniejsza caryca Katarzyna I.

Głodne imperium

„Wiedząc zaś dobrze o chciwości dostojników tureckich, nie mniejszej zresztą od chciwości dygnitarzy rosyjskich, na złoto i klejnoty, ogołociła wszystkie kasy pułkowe, poświęciła swą biżuterję i posłała ją przez zaufanych ludzi do obozu tureckiego” – pisze Edmund Jezierski w dziele „Katarzyna I”.
Początkowo Baltacı Mehmed Pasza nie chciał słyszeć o negocjacjach, lecz 150 tys. rubli w złocie oraz wszystkie klejnoty żony cara sprawiły, że zmienił zdanie. Na mocy traktatu podpisanego 23 lipca 1711 r. Turcja odzyskiwała Azow oraz zagwarantowała sobie prawo zburzenia trzech rosyjskich twierdz: Taganrogu, Kamiennego Zatona i Nowobogorodicka. Car obiecał także nie mieszać się w sprawy wewnętrzne Rzeczpospolitej, zaś Kozacy na Zaporożu przechodzili pod turecki protektorat. „Wśród Rosjan zapanowała euforia – piszą Morawski i Szawłowska. – Piotr I mógł stracić wszystko, lecz wykpił się z opresji bardzo niewielkim kosztem. (…) Mimo że traktat był dowodem mistrzostwa rosyjskiej dyplomacji, nie mogło to przesłonić faktu, że Rosja poniosła klęskę. Morza Azowskie i Czarne ponownie stały się wewnętrznymi akwenami Turcji” – uzupełniają autorzy książki „Wojny rosyjsko-tureckie od XVII do XX wieku”.
Petersburg nie zamierzał pogodzić się z porażką. Piotr Wielki wykorzystał daną mu szansę na dokończenie reform, ostateczne pokonanie Szwecji oraz wybicie Polakom z głowy rojeń o odzyskaniu suwerenności. Jednak wznowić ekspansji na południe przed śmiercią nie zdążył. Nastąpiło to za rządów jego żony, carycy Katarzyny I, która powierzyła kierowanie polityką zagraniczną Andriejowi Iwanowiczowi Ostermannowi.
Wspólnie z feldmarszałkiem Burkhardem von Münnichem przygotował plan odbicia Morza Azowskiego, opanowania wybrzeży Morza Czarnego oraz zdobycia Stambułu. Tak jak sułtan rościł sobie prawo do władania całym światem islamu, tak każdy car uważał się za głowę Kościoła prawosławnego. Jego stolicą zaś był opanowany przez Turków Konstantynopol, przemianowany przez nich na Stambuł, zaś przez Rosjan nazywany Carogrodem. Von Münnich obiecał zorganizować carycy triumfalną koronację w bazylice Hagia Sophia.
Realizację przyrzeczenia rozpoczął wiosną 1736 r. od uderzenia na zamieszkały przez Tatarów Krym, który był tureckim lennem. Po sukcesie ofensywy wojska rosyjskie przemaszerowały przez Mołdawię i sforsowały Dunaj. Wówczas do wojny przyłączyła się Austria, myśląc o wyszarpaniu dla siebie europejskiej części Imperium Osmańskiego. Paradoksalnie ten fakt okazał się dla Stambułu zbawienny. Wiedeń i Petersburg zaczęły się spierać o podział zdobyczy, gdy tymczasem z pomocą Turcji przyszła Francja, bojąca się wzrostu potęgi Habsburgów. „Armia turecka, zreorganizowana przez doradców francuskich (…) zaczęła odnosić sukcesy” – piszą Morawski i Szawłowska.
Po krwawym konflikcie, podczas którego poległo 100 tys. rosyjskich żołnierzy, w podpisanym we wrześniu 1739 r. traktacie pokojowym Turcja oddawała Imperium Romanowów jedynie cześć wybrzeży Morza Azowskiego. Poza tym Petersburg obiecywał, iż nie będzie budował okrętów wojennych, a cały handel pozostanie w rękach floty tureckiej. Po dwóch dramatycznych starciach Rosjanie zdołali wyszarpać dla siebie ledwie skrawek tego, o czym coraz mocniej marzyli.

Krojenie salami

W drugiej połowie XVIII w. Rosja stoczyła z Turcją dwie kolejne wojny. Wybuch pierwszej, w 1768 r., zaskoczył Petersburg – po 30 latach pokoju tym razem to Stambuł chciał osłabić najgroźniejszego wroga. W Polsce zawiązała się akurat antyrosyjska konfederacja barska. Jej członkowie chcieli detronizacji Stanisława Augusta Poniatowskiego, którego caryca uczyniła królem, i wycofania wojsk rosyjskich z Polski. Te postulaty bardzo spodobały się w Stambule, bo ich realizacja oznaczałaby odepchniecie Rosji na wschód.
Jednak dobrze wyposażona i wyszkolona armia rosyjska bez problemu poradziła sobie z konfederatami, a od bitwy pod Kamieńcem Podolskim gromiła żołnierzy Imperium Osmańskiego. Na dokładkę w Grecji wybuchła antyturecka rebelia. Z odsieczą powstańcom w lipcu 1770 r. przypłynęła z Bałtyku carska flota, która koło wyspy Chios dopadła niemal całość sił morskich Turcji. Po dwudniowej bitwie rosyjscy marynarze posłali na dno 14 wielkich okrętów wroga i mnóstwo jednostek towarzyszących. Po tym triumfie bałtycka flota zjawiła się u bram Stambułu, blokując morskie cieśniny.
Na lądzie sprawy nie wyglądały lepiej. „W czerwcu Turcy zostali pobici pod Rabą Mogiłą, miesiąc później nad rzeką Largą, wreszcie 1 sierpnia nad rzeką Kagul” – opisują Morawski i Szawłowska. Wszystko wskazywało na to, że w ręce carycy Katarzyny II wpadnie Stambuł. Wówczas zdesperowana Turcja poprosiła o pomoc Berlin i Wiedeń. Na to tylko czekał pruski król Fryderyk II, który szybko przekonał austriacką cesarzową Marię Teresę i jej syna Józefa II, żeby zmusili Petersburg do zaniechania ofensywy. Na dodatek władca Prus zaproponował – w zamian za swoją akceptację dla rosyjskich zdobyczy nad Morzem Czarnym – rozbiór Rzeczpospolitej.
Interes nie prezentował się korzystnie. Caryca musiała oddać najcenniejsze części Polski i przystać na cofnięcie strefy rosyjskich wpływów w Europie. Jednakże anektowano kolejne posiadłości tureckie. Wyczerpanie wojną i lęk przed interwencją Prus i Austrii sprawiły, iż caryca przyjęła ofertę Fryderyka II. W sierpniu 1772 r. trzy mocarstwa podpisały traktat rozbiorowy. Turcja walczyła jeszcze przez dwa lata, nim wreszcie zgodziła się oddać Rosji tereny nad Morzem Czarnym między rzekami Boh i Dniestr.
Klęska skłoniła nowego sułtana Abdülhamida I do reform, głównie zmian w armii. Rzeczą zwykłą stało się sprowadzanie oficerów z Prus i Francji, którzy szkolili żołnierzy, często także nimi dowodzili. Nikt nie miał w Stambule wątpliwości, iż w końcu przyjdzie czas odwetu. Pretekstem do nowej wojny stała się podróż Katarzyny II na Krym w 1787 r.
Caryca w towarzystwie 3 tys. dworzan, oficerów i dyplomantów z innych krajów żeglowała przez pół roku w dół Dniepru. Po drodze w Kaniowie spotkał się z nią m.in. król Stanisław August Poniatowski, proponując w zamian za zgodę na reformy w Polsce sojusz w nadchodzącej wojnie z Turcją. Katarzyna II w agresję turecką nie wierzyła i dawnego faworyta odprawiła z kwitkiem. Tymczasem Abdülhamid I uderzył, próbując zarówno odbić wybrzeża Morza Czarnego, jak i za pomocą desantu morskiego zdobyć Krym.
Zaskoczenie wroga i sprawność wojsk tureckich skutkowały tym, że początkowo Rosjanie znaleźli się w opałach. Jednak w grudniu 1787 r. do wojny po ich stronie przyłączyła się Austria, choć większe znaczenie miało oddanie komendy nad armią w ręce genialnego dowódcy gen. Aleksandra Suworowa. Po serii wygranych przez niego bitew w 1791 r. jego armia sforsowała Dunaj i znów Stambuł znajdował się na wyciągnięcie ręki.
Do akcji wkroczyła wówczas Wielka Brytania, mocno zaniepokojona wizją, że Rosja wyrośnie na największe z europejskich mocarstw. Po ultimatum Londynu, które wsparły Prusy, Katarzyna II zgodziła na traktat pokojowy – dokument podpisano w grudniu 1791 r. Pomimo triumfów zdobycze terytorialne znów okazywały się niewielkie. Sfrustrowana władczyni tę porażkę powetowała sobie w Polsce. Przyjęcie przez Sejm 3 maja 1791 r. konstytucji stało się znakomitym pretekstem do zbrojnej interwencji.
O ile Turcja w obliczu groźby upadku mogła liczyć na zdecydowane wsparcie Wielkiej Brytanii i Francji, o tyle losem Rzeczpospolitej nikt na Zachodzie się nie przejął. Zaś polska armia była o wiele mniej liczna od tureckiej. Z kolejnej wojny z Rosją Turcja wyszła osłabiona, natomiast Polskę czekały rozbiory.

Nieosiągalny Konstantynopol

„Władca Rosji winien być protektorem wszystkich małych państw, ich pewną ucieczką, twórcą ich związku i ich siły, a gdy do niej dojdą, ich stałym przyjacielem” – pisał książę Adam Czartoryski w memorandum przekazanym na ręce cara Aleksandra I pod koniec 1803 r. Obejmując kierowanie rosyjską polityką zagraniczną, polski arystokrata proponował likwidację Turcji, którą nazywał „organizmem obumierającym” i wykrojenie z jej europejskich ziem niepodległej Grecji oraz „Wielkiej Chorwacji”. To drugie państwo byłoby ojczyzną wszystkich bałkańskich Słowian i najbliższym sojusznikiem Imperium Romanowów. W podobnej roli widział odbudowaną Rzeczpospolitą, której koronę nosiłby car Aleksander oraz jego następcy z rodu Romanowów.
Plan Czartoryskiego przypadł władcy do gustu – nie został zapomniany nawet wówczas, gdy książę popadł w niełaskę. Przez cały XIX w. Petersburg wspierał niepodległościowe aspiracje najpierw Grecji, a następnie bałkańskich Słowian.
Strategicznym celem działań pozostawało niezmiennie opanowanie Stambułu i cieśnin łączących Morze Czarne ze Śródziemnym. Chcąc to osiągnąć, Imperium Romanowów stoczyło z Turkami przez całe stulecie cztery krwawe wojny. Każda przebiegała według podobnego schematu – gorzej wyszkolona i wyposażona armia turecka ponosiła klęski, żołnierze rosyjscy znajdowali się o dzień marszu od upragnionego Stambułu, jednak wówczas w pobliżu cieśnin zjawiała się brytyjska flota, a Londyn wspólnie z Paryżem stawiały Petersburgowi ultimatum – albo odwrót, albo wojna z nami.
Wiosną 1829 r. marszałek Iwan Dybicz zdołał zdobyć nawet Adrianopol, nim doszło do interwencji dwóch mocarstw. Sułtan Mahmud II musiał wówczas zgodzić się na utratę Zakaukazia, delty Dunaju oraz niepodległość Grecji, jednak Imperium Osmańskie ocalało. Ćwierć wieku później Rosja zaryzykowała wojnę z Wielką Brytanią i Francją, byle wreszcie dopiąć celu. Skończyło się upokarzającą klęską w 1856 r. – siły sprzymierzone zdobyły Krym. Po raz ostatni armia rosyjska stanęła u wrót Stambułu w lutym 1878 r. Głównodowodzący Wielki Książę Mikołaj Romanow ogłosił wtedy, iż „przybije na murach Carogrodu tarczę z herbami rosyjskimi”. Z San Stefano, które zajął, do przedmieść najbardziej pożądanego przez carów miasta pozostało 10 km. Stolicę Turcji ocaliło jak zawsze przybycie z odsieczą Royal Navy.
Jednak i tak Imperium Osmańskie musiało się zgodzić na narzucony przez cara Aleksandra II drakoński pokój. Za jego sprawą Serbia i Czarnogóra odzyskiwały niepodległość, a Rosja obejmowała patronat nad Rumunią, Bułgarią oraz Grecją, a także Zakaukaziem. To dawało Romanowom znakomitą pozycję wyjściową, by kolejnym uderzeniem rozbić i wchłonąć całą Turcję. Taka perspektywa skłoniła Londyn, Paryż i Wiedeń, by wspólnie zagrozić Rosji zbrojną interwencją, jeśli traktat z San Stefano wejdzie w życie. Gdy w Europie zapachniało powszechną wojną, do gry włączył się kanclerz Otto von Bismarck, który zaproponował zorganizowanie konferencji pokojowej w stolicy Niemiec. Podczas Kongresu berlińskiego car musiał oddać Bośnię i Hercegowinę w ręce Austro-Węgier i zrezygnować z protektoratu nad południem Europy.
Jednak plany Petersburga całkowicie przekreśliło dopiero znalezienie się Turcji w strefie wpływów II Rzeszy. W ciągu dwóch dekad zręcznej polityki Żelaznego Kanclerza turecka gospodarka i armia znalazły się pod niemiecką kontrolą. Ten fakt paradoksalnie stał się dla słabego i zacofanego kraju najlepszą gwarancją bezpieczeństwa przed zakusami carów. Umożliwił też przeprowadzenie pierwszych prób modernizacji Imperium Osmańskiego. Dzięki czemu przetrwało ono I wojnę światową i – choć mocno okrojone – zachowało w XX w. niepodległość.
Gdy zaś swoje roszczenia wobec Turcji zaczął wysuwać Związek Radziecki, oparciem chroniącym przed sowiecką agresją stało się NATO, a także bardzo bliski sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Dzięki temu niemal upadłe imperium powolutku odzyskiwało siły i za rządów Erdoğana znów mogło zacząć okazywać mocarstwowe ambicje. Paradoksalnie w ich realizacji ma pomóc przyjaźń z Rosją. Tyle tylko, że nigdy do tej pory nie bywała ona na dłuższą metę możliwa. ©℗
Porzucenie przez Ankarę NATO oraz sojusz z Rosją, która przez trzy stulecia stanowiła śmiertelne zagrożenie, byłyby dla Turcji zaskakującą woltą – choć interesy często są najlepszym lekiem na starą nienawiść