Jeśli Turcja i Rosja dogadają się w sprawie Idlibu, może to doprowadzić do jeszcze gorszego kryzysu w przyszłości.
Ankara nie chce mieć przede wszystkim problemu z kolejną falą uciekinierów z Syrii. Ryzyko takiego scenariusza zwiększyła ofensywa sił syryjskich na Idlib. I chociaż granica między Turcją a Syrią jest na razie zamknięta, to łatwo można sobie wyobrazić scenariusz, w którym liczba osób uciekających przed konfliktem będzie zbyt duża, aby służby tureckie mogły sobie z tym poradzić.
W związku z tym Turcji zależy na tym, aby powstrzymać Baszara al-Asada. W tym celu od niedzieli Ankara prowadzi ofensywę, która odebrała syryjskiemu przywódcy wiele zdobyczy terytorialnych z ostatnich dni i tygodni. Prezydent Recep Tayyip Erdoğan nie chce jednak wikłać swojego kraju w długi konflikt na terenie południowego sąsiada, w związku z czym zaproponuje dzisiaj prawdopodobnie zawieszenie broni.
Ostatecznie jednak Erdoğan wolałby, żeby al-Asad zostawił Idlib w spokoju. Prezydent bowiem czuje na plecach oddech opinii publicznej coraz bardziej niezadowolonej z prawie 4 mln syryjskich uchodźców mieszkających na terenie kraju. Potrzebuje zatem enklawy na terenie Syrii, do której w razie czego mogliby wrócić. Tym też tłumaczył ubiegłoroczną ofensywę na ziemie zamieszkane przez syryjskich Kurdów.
Rosja z kolei wspiera swojego sojusznika al-Asada w odbudowie integralności terytorialnej Syrii, a Idlib to ostatni obszar pod kontrolą dawnej opozycji, którego przywódca z Damaszku jeszcze nie odbił. Te dwa cele są ze sobą niekompatybilne, w związku z czym rozmowy nie będą proste – i trudno oczekiwać przełomu.
„Nie wstrzymywałbym oddechu przed jutrzejszym spotkaniem w Moskwie. Ryzyko konfliktu między Turcją a Rosja już zostało zażegnane, a ewentualne potyczki nie doprowadzą do wojny” – napisał wczoraj na Twitterze dyrektor moskiewskiego Centrum Carnegiego Dmitrij Trenin. „Z drugiej strony Erdoğan nie spełni obietnicy danej w Soczi, a Rosja nie będzie tolerowała ataków terrorystycznych” – dodał, odnosząc się do porozumienia z 2018 r., na mocy którego prowincja stała się strefą zdemilitaryzowaną – z tym wszakże warunkiem, że Turcji uda się zlikwidować tamtejszych terrorystów.
Część ekspertów jest zdania (w tym Soner Çağaptay z Waszyngtońskiego Instytutu Polityki Bliskowschodniej oraz Charles Lister z Instytutu Bliskowschodniego w Waszyngtonie), że najbardziej prawdopodobny jest wariant określany jako „gazyfikacja”. Chodzi mianowicie o wariant, w którym mieszkańcy Idlibu oraz przebywający tam uciekinierzy przed wojną zostaną ściśnięci na niewielkim obszarze, który pozostanie poza kontrolą Damaszku. W ten sposób można byłoby pogodzić terytorialne aspiracje al-Asada oraz cele Turcji.
„Nie ma czegoś takiego jak dobry sposób rozwiązania kryzysu w Idlibie. Rosja zadbała o to, kiedy po raz pierwszy zaproponowała utworzenie stref deeskalacji, na które zmęczeni konfliktem politycy na Zachodzie zgodzili się, kładąc podwaliny pod dzisiejszy kryzys. Dlatego nawet najlepsze rozwiązanie – utworzenie strefy – jest straszne i prawdopodobnie doprowadzi do kryzysu humanitarnego na niewidzianą od dekad skalę” – napisał na stronie swojego think tanku Lister. (Owe strefy deeskalacji to były ostatnie obszary pod kontrolą opozycji demokratycznej w Syrii; chodziło o to, aby wróciły pod kontrolę Damaszku bez rozlewu krwi, a mieszkańcy – jeśli nie chcieli trafić znów pod rządy al-Asada – mogli przenieść się do Idlibu właśnie – przyp. JK).
Jeśli faktycznie dojdzie do powstania „syryjskiej strefy Gazy”, to nic się w regionie nie zmieni – to znaczy wciąż będzie tam istniał bardzo gęsto zaludniony spłachetek ziemi, który w każdej chwili będzie groził wybuchem nowego kryzysu migracyjnego. W tym sensie Rosja pociąga za wszystkie sznurki w Idlibie: siły syryjskie atakują wyłącznie za jej przyzwoleniem; turecka odpowiedź również w pełni zależy od Moskwy, bo Erdoğan nie zaryzykuje pójścia na całość i nie zaatakuje sił rosyjskich w Syrii.
Idlib przy okazji stał się dodatkowym narzędziem nacisku na Europę, jak zwrócił uwagę Ulrich Speck z German Marshall Fund: „Kreml w coraz bardziej znaczącym stopniu kontroluje przepływ do Europy: surowców energetycznych (ze strony wschodniej) oraz migrantów (ze strony południowej). Ma również możliwość włączania i wyłączania tych strumieni w zależności od potrzeb geopolitycznych” – napisał na Twitterze ekspert.