Sobotnie konwencje Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Władysława Kosiniaka-Kamysza to – w porównaniu z sytuacją sprzed pięciu lat – odwrócenie ról w programowym pojedynku kandydatów.
Małgorzata Kidawa-Błońska powtórzyła w sobotę gwarancje Platformy, że nic, co wprowadziło Prawo i Sprawiedliwość, nie zostanie odebrane. Do tego dorzuciła postulat podniesienia wydatków na ochronę zdrowia już w przyszłym roku do 6 proc. PKB. Ma to kosztować 22 mld zł. Kandydatka PO przejęła od PSL hasło „emerytury bez podatku”. To – jak ocenia rząd – roczny koszt od 15 do 19 mld zł. Były też obietnice dotyczące mieszkań czy klimatu, których kosztów nie sposób oszacować. Wartość pakietu wyborczego „Kobiety z Ursusa” – jak sama Kidawa się nazwała – to minimalnie jakieś 40 mld zł rocznie. O tym, skąd na to wziąć pieniądze, mowy nie było.
Na tym tle zapowiedzi Władysława Kosiniaka-Kamysza wydają się skromniejsze. To wspomniana emerytura, ale także renta bez podatku, program mieszkaniowy „Własny kąt”, który miałby kosztować 5 mld zł, czy sugestie rezygnacji z budowy CPK i przeznaczenia tych pieniędzy na infrastrukturę dla seniorów.
Pytanie, jak na postulaty o charakterze programowym Kidawy-Błońskiej i Kosiniaka-Kamysza w marcu odpowie urzędujący prezydent. Andrzej Duda w swoim wyborczym przekazie koncentruje się na razie raczej na podkreślaniu realizacji obietnic wyborczych z kampanii 2015 r., ale także z ostatnich wyborów, jak 13. emerytura czy 500 plus na każde dziecko. W przekazie prezydenta pojawiła się mało konkretna sugestia, że dodanie kolejnych, „nastych” emerytur może być metodą trwałego podniesienia świadczeń. Jednocześnie Duda w weekendowych wystąpieniach punktował konkurentów, zarzucając im brak wiarygodności i wypominając podniesienie wieku emerytalnego. Z otoczenia prezydenta płyną sygnały, że konwencja programowa odbędzie się w ciągu dwóch–trzech tygodni i wówczas poznamy nowe propozycje.
Kampania zaczyna toczyć się wokół kwestii, które nie są ściśle w kompetencjach prezydenta. Choć każdy z kandydatów stara się także pokazać własną wizję sprawowania urzędu i podkreślać, że będzie prezydentem wszystkich Polaków.
Weekendowe konwencje kandydatów opozycji dowodzą, że PiS nie ma już monopolu na organizację efektownych wieców. Sobotnie wydarzenia w niczym nie ustępowały konwencji inauguracyjnej Andrzeja Dudy, zorganizowanej – jak podkreślali politycy PiS – w „stylu amerykańskim”.
Opozycja próbuje sięgać po nowe kampanijne chwyty. I tak np. na konwencji Kidawy-Błońskiej pojawili się „zwykli ludzie” – ojciec Igora Stachowiaka czy kierowca seicento, który zderzył się z samochodem z kolumny eskortującej Beatę Szydło. Mocno zaznaczyła się też obecność życiowych partnerów kandydatów – męża Kidawy-Błońskiej, a już zwłaszcza żony Kosiniaka-Kamysza, Pauliny. To może okazać się kłopotliwe dla Andrzeja Dudy, którego małżonka przyjęła raczej rolę milczącej pierwszej damy, co nie znaczy, że nieaktywnej.
Sobotnia konwencja PSL pokazała, że – w przeciwieństwie do poprzednich kampanii prezydenckich – ludowcy nie grają tylko o dobry wyniki, ale na serio myślą o drugiej turze dla swojego lidera.
Zdaniem politologa Antoniego Dudka weekend nie przyniósł istotnych przetasowań w kampanii. – W przypadku Kidawy-Błońskiej nie było wpadki, ale nie było także nic, co by ją szczególnie wzmocniło. Było poprawne przemówienie, które nie wpłynie na jej notowania. Także przemówienie Kosiniaka-Kamysza było przewidywalne. Ale ciekawe, czy wystąpi „efekt małżonka”. Spodziewam się, że Kosiniakowi-Kamyszowi małżonka może dodać trochę głosów, ale nie na tyle, by na poważnie zaczął gonić Kidawę-Błońską – podkreśla politolog. Jego zdaniem marzec jest ostatnim miesiącem, w którym może się zmienić kolejność wśród goniących prezydenta. – Kluczem jest koronawirus i to, na ile sprawy związane z epidemią będą rzutowały na kampanię. Ważna może się okazać liczba podpisów poparcia. Jeśli Duda będzie miał ich znacząco więcej niż Kidawa-Błońska, to może dać mu psychologiczną przewagę – zauważa Dudek.