Odsunięcie od władzy partii, która rządzi krajem od ponad dekady, czy egzotyczna koalicja z przeciwnikami NATO? Wybory na Słowacji mogą przynieść wiele niespodzianek.
Nowy słowacki parlament będzie bardzo rozdrobniony. Może się w nim znaleźć nawet 10 partii. Sobotnie głosowanie będzie pierwszym od wstrząsu, jakim okazało się zabójstwo dwa lata temu dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego dziewczyny. I chociaż służby stanęły na wysokości zadania – zamieszanych w morderstwo schwytano i postawiono przed sądem – to po drugiej stronie Tatr pozostał głęboki niesmak wobec klasy politycznej.
Ów niesmak zaowocował falą protestów „za porządną Słowację” i politycznym trzęsieniem ziemi. Ze stanowiska premiera zrezygnował piastujący je od 2012 r. Robert Fico, a w 2019 r. do pałacu prezydenckiego wprowadziła się liberalna aktywistka Zuzana Čaputová. Wiele wskazuje na to, że sobotnie wybory doprowadzą do dalszych przemeblowań. Najważniejsze pytanie brzmi, czy Słowacy odsuną od władzy partię Kierunek-Socjaldemokracja (Smer).
Ugrupowanie rządzi krajem z przerwami od 2006 r. i to na nim skupił się gniew Słowaków za słabe państwo, w którym dociekanie prawdy może kosztować życie. Wyrazem tego jest chociażby popularność wypuszczonego niedawno filmu „Sviňa” (Świnia), w którym szantażowany nagraniami polityk zdobywa władzę i zaczyna realizować interesy mafii; zawoalowany prztyczek w nos pod adresem stojącego na czele Smeru Ficy.
I choć z sondaży wynika, że socjaldemokraci pozostaną największym ugrupowaniem, to jednak 17-proc. poparcie jest dużo niższe niż 26 proc., które uzyskali cztery lata temu, czy tryumfalne 44 proc. z 2012 r. To oczywiście oznacza, że do utrzymania się przy władzy „ludowa lewica” będzie potrzebowała koalicjanta. Dotychczasowej (z liberalnym Mostem oraz prawicową Słowacką Partią Narodową) może nie wystarczyć mandatów do większości.
Pytanie, które wszyscy sobie zadają, brzmi: czy socjaldemokraci zdecydują się na sojusz ze skrajnie prawicową Partią Ludową Nasza Słowacja (ĽSNS)? Już w tej kadencji Smer mógł podczas kilku kluczowych głosowań liczyć na poparcie nacjonalistów, więc taka konfiguracja nie jest nie do pomyślenia. Byłaby to ironia losu: w 2013 r. premier Fico o liderze ugrupowania, byłym nauczycielu informatyki Marianie Kotlebie, powiedział, że „wygrałby z nim worek kartofli”.
Chwilę później jednak Kotleba, który lubił przebierać się w mundury przypominające stroje faszystów z czasów wojny, został wybrany na przewodniczącego kraju bańskobystrzyckiego. Kandydata Smeru pokonał, mając do dyspozycji 5000 euro i jeden billboard. W 2016 r. stanowisko z Bańskiej Bystrzycy Kotleba przekuł na 8 proc. głosów w wyborach krajowych. Teraz sondaże dają mu 11 proc., co plasuje go na trzecim miejscu. Ale strata do drugiego nie jest duża i ĽSNS może ją odrobić.
Tymczasem partii już udało się przesunąć środek ciężkości sceny politycznej. Bratysława nie zgodziła się na przyjęcie migrantów, a w tym tygodniu parlament odrzucił Konwencję Stambulską o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet, którą Polska ratyfikowała w 2015 r. Aby przypodobać się wyborcom, Smer przegłosował w środę przyznanie 13. emerytury, ale ustawę musi jeszcze podpisać sprzeciwiająca się rządowi prezydent Čaputová.
Ale swego nie może być też pewna umiarkowana opozycja, w tym powstałe po zabójstwie Kuciaka koalicja Postępowej Słowacji i Demokracji Obywatelskiej oraz ugrupowanie O Ludzi eksprezydenta Andreja Kiski. Te praktycznie nieodróżnialne siły razem mają 18 proc., a więc tyle co Smer. Gdyby udało im się zaprosić do współpracy partię Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości, taki sojusz miałby 31 proc. głosów.