Andrzej Duda rozpoczął kampanię w momencie, gdy jego partia znalazła się w defensywie, a opozycja w końcu zaczęła wyprowadzać celne ciosy. Przykrywanie niewygodnych tematów innymi – co do perfekcji opanował PiS – nagle przestało działać
Seria niefortunnych zdarzeń – tak można podsumować ostatnie dni z perspektywy Prawa i Sprawiedliwości. Styczeń upłynął pod znakiem przeciągającego się konfliktu wokół wymiaru sprawiedliwości. Mogłoby się wydawać, że to po prostu kolejny miesiąc forsowania kontrowersyjnej reformy. Gdyby nie to, że już wtedy pojawiły się pierwsze zgrzyty w drużynie dobrej zmiany. Z jednej strony ziobryści, zwolennicy ostrego kursu wobec środowiska sędziowskiego, z drugiej gowinowcy, apelujący o obniżenie temperatury sporu i dyskusję. Gdzieś pomiędzy nimi balansował Jarosław Kaczyński. Nie autoryzował swoją obecnością konwencji Solidarnej Polski Ziobry (przesłał tylko list odczytany przez jego współpracownika, Krzysztofa Sobolewskiego), ale dał zielone światło ustawie dyscyplinującej sędziów.

Nieoczekiwane przyspieszenie

W lutym wydarzenia przyspieszyły na tyle, że od pewnego momentu ciężko było nadążyć. Najpierw po dwuletniej batalii partia rządząca ustąpiła w sprawie list poparcia kandydatów do KRS. Ich ujawnienie można rozpatrywać jako gest w kierunku Komisji Europejskiej i Trybunału Sprawiedliwości UE. To stamtąd może nadejść cios w formie środków tymczasowych (np. zawieszenia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego) i dotkliwych kar finansowych. Publikacja osławionych list niemal zbiegła się w czasie z terminem odpowiedzi, jakiej polski rząd miał udzielić TSUE w sprawie funkcjonowania nowej, najbardziej krytykowanej izby SN. PiS próbował przekonywać, że odtajnienie podpisów zamyka temat legalności obecnej Krajowej Rady Sądownictwa. Tak się jednak nie stało. Wątpliwości budzi wciąż to, czy sędzia Maciej Nawacki miał wymaganą liczbę podpisów pod swoją kandydaturą (minimum 25), sposób ich zbierania (czy nie były składane in blanco) oraz to, że część sygnatariuszy za rządów PiS zostało oddelegowanych do Ministerstwa Sprawiedliwości lub awansowało do sądu wyższej instancji. Teraz wszyscy nerwowo wyczekują wymiany I prezesa Sądu Najwyższego. Jako że kadencja Małgorzaty Gersdorf kończy się 30 kwietnia, można sądzić, że na finiszu prezydenckiej kampanii partię rządzącą czeka kolejna ciężka batalia.
Magazyn DGP 21 lutego 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
W tym miesiącu celny cios – pierwszy od dawna – wyprowadziła opozycja, atakując PiS za to, że woli przeznaczyć 2 mld zł na państwowe media niż na onkologię. Politycy lansujący ten przekaz sami przyznają, że jest w tym spora doza populizmu. – Inaczej by to wyglądało, gdybyśmy porównali onkologię np. z wydatkami na nowe drogi czy obronność. Ale udało się ją zestawić z pieniędzmi na TVP i prorządową propagandę. I trudno było tego bronić, nawet PiS – przekonuje nas jeden z parlamentarzystów opozycji. Zresztą PiS niechcący sam zadbał, by temat „onkologia vs. TVP” zdominował pierwszą fazę kampanii prezydenckiej. Środkowy palec poseł Joanny Lichockiej i jej późniejsze dziwaczne tłumaczenia („przesuwałam energicznie palcem pod okiem”) do dziś są darmowym paliwem dla opozycji.
Teraz doszła wojna na linii Marian Banaś – Zbigniew Ziobro. Dla jednych ostatnie wydarzenia to retorsje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego za nieprzychylne raporty NIK, wytykające m.in. niską skuteczność w odzyskiwaniu mienia pochodzącego z przestępstw (co resort od dawna promował jako swój wielki sukces). Dla innych to celowe działania mające na celu przykrycie sprawy onkologii, TVP i środkowego palca posłanki Lichockiej. Pojawia się jednak pytanie, czy przykrywanie jednego problemu drugim rzeczywiście było intencją obozu władzy.
Na dodatek właśnie doszedł kolejny kłopot wizerunkowy. Szefowa sztabu Andrzeja Dudy mec. Jolanta Turczynowicz-Kieryłło na antenie TVP Info stwierdziła m.in., że „dowolność korzystania z wolności słowa może prowadzić do zagrożeń, nawet do zagrożeń interesów, które są ważne z perspektywy państwa”. Szczególnie w kontekście trwającej kampanii taka wypowiedź może być groźna. Było tylko kwestią czasu, aż temat podchwyci opozycja. – To jest pokazanie, do czego dąży PiS – żebyśmy nie mogli swobodnie się wypowiadać, żeby dziennikarze nie mogli mieć swobody oceniania tego, co się dzieje. To taka zapowiedź wprowadzania cenzury – komentowała wczoraj na konferencji prasowej Małgorzata Kidawa-Błońska.

Wypalenie i błędy z przeszłości

Ta „seria niefortunnych zdarzeń” dla PiS i Andrzeja Dudy jest dowodem, że coś złego dzieje się z pisowską MaBeNą, czyli „maszyną bezpieczeństwa narracyjnego”, o której w 2018 r. mówił prezydencki doradca prof. Andrzej Zybertowicz. Rząd jakby utracił zdolność narzucania własnej politycznej agendy, która dotąd funkcjonowała bez usterek. Otwiera wiele politycznych frontów, gubi się w przekazie, popełnia szkolne błędy, wznieca konflikty wewnątrz własnego obozu. Krytyka ze strony opozycji – tej „nieudolnej” i „totalnej” – nagle zaczęła stanowić realne zagrożenie. I to wszystko w momencie, gdy powinno być dokładnie na odwrót – Andrzej Duda rozpoczął w końcu starania o reelekcję, a od jego wyborczego wyniku zależą losy całej Zjednoczonej Prawicy.
Politycy PiS starają się jednak przekonywać, że wszystko jest w porządku. – Konsekwentnie robimy swoje. Mamy ustaloną strategię na kampanię, nie zmieniamy stylu działania. Po prostu czasami nie mamy wpływu na to, co się dzieje wokół nas, a już zwłaszcza gdy chodzi o działania służb – mówi Krzysztof Sobolewski z PiS. Na pytanie o sprawę wydatków na onkologię i TVP odpowiada: – Czekamy tylko, kiedy opozycja ten temat przegrzeje. A naszym zdaniem już to się dzieje. Granie politycznie osobami chorymi na raka jest obrzydliwe – dodaje. Z przegrzaniem Sobolewski ma sporo racji. W którymś momencie wyborcy poczują się zmęczeni tematem, a wypowiedzi, takie jak ta Andrzeja Halickiego, który stwierdził, że podpisanie przez prezydenta nowelizacji ustawy abonamentowej będzie oznaczać „wyrok śmierci dla wielu tysięcy osób”, niebezpiecznie zbliżają opozycję do granicy przesady. – Widziałem już wyniki pomiarów, jak temat onkologii i TVP jest odbierany przez poszczególne elektoraty. Okazuje się, że wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej, SLD czy PSL nie ma 100-proc. akceptacji dla grania tą sprawą. Czym innym są zasięgi, czyli informacja o tym, że ktoś pokazał środkowy palec i czy zamierza wydać 2 mld zł na TVP, a czym innym przełożenie tego na słupki sondażowe – uważa Marcin Palade, który układa wyborcze prognozy.
Problem w tym, że taktyka oczekiwania na potknięcie opozycji byłaby skuteczna, gdyby PiS sam nie popełniał wizerunkowych błędów. A w ostatnim czasie jest ich bez liku. Co jest tego przyczyną? – Wypalenie i deprawacja władzy – diagnozuje dr Anna Materska-Sosnowska, politolog z UW. – Wszystkie przypadki – czy to sprawa KRS, czy ustawa kagańcowa – to pokazanie środkowego palca nam, obywatelom. Do tej pory uchodziło to PiS na sucho, bo były nowe transfery społeczne, kolejne propozycje legislacyjne. Kwestia onkologii dotyka każdego z nas – wszyscy mamy w rodzinie czy wśród znajomych kogoś chorego na raka. I tak ważnej sprawy nie ma teraz czym przykryć – ocenia nasza rozmówczyni. Do tego – jak zauważa – Jarosław Kaczyński coraz bardziej usuwa się w cień. Co powoduje, że frakcje w obozie Zjednoczonej Prawicy biorą się za łby. – Większość problemów PiS wynika z działalności Zbigniewa Ziobry. Wszystkie reformy, które przeprowadził, to pokaz siły. Polityk ten nieprawdopodobnie się umocnił – podkreśla dr Materska-Sosnowska. – Jest taka stara bokserska zasada: nie ma twardych, są tylko źle trafieni. Jeśli ktoś widzi, że wszystko idzie mu świetnie, tym bardziej powinno mu towarzyszyć poczucie niepokoju, bo wtedy najłatwiej o błędy. PiS o tych rzeczach zapomniał – przekonuje Jarosław Flis, prof. UJ, socjolog polityki. Jego zdaniem sytuacja, w jakiej znalazł się dziś obóz władzy, to efekt wcześniejszych błędów. – PiS za bardzo się rozpędził, przegapił moment, gdy można było wyhamować. Nie powinien się dziwić, że teraz nie wyrabia na wirażach. Sporo wysiłku włożono w podgrzewanie konfliktu politycznego, uznając, że w każdej kwestii większość przyzna rządzącym rację. Sprawy takie, jak dotowanie TVP czy atakowanie sądów, dają tylko pozorne korzyści, a generują realne straty. I nie pozwalają wyjść z sytuacji konfliktowej z twarzą – przekonuje Flis. – Kiedyś wydawało się, że PiS ma zdolność przykrywania niewygodnych dla siebie tematów wpuszczaniem w obieg innych. Na początku tego rodzaju ruchy onieśmielały bezczelnością i skutkowały odrętwieniem przeciwnika. Za drugim razem był zgrzyt zębów, a za trzecim pozostaje tylko śmiech. Teraz PiS też próbuje przykryć gest Lichockiej wojną na linii Marian Banaś – Zbigniew Ziobro. Tyle że w którymś momencie taka taktyka przestaje działać, bo się zużywa. Poza tym są jeszcze sprawy zbyt duże: czymkolwiek by je przykrywać i tak się rzucają w oczy – dodaje Jarosław Flis.

Słupki i wahania

Pytanie, na ile obecny stan gry komplikuje sytuację Andrzeja Dudy oraz zagraża przyszłości jego formacji. – Już od wyborów sejmowych politycy PiS powinni byli się martwić. Partia ta nie chce i nie umie przyciągnąć do siebie innych wyborców, co powoduje, że druga strona zaczyna mieć przewagę liczebną. W wyborach prezydenckich będzie to bardziej widoczne, bo nie będzie już premii za metodę d'Hondta. Sondaże też usypiają czujność – przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi większość zawyżała wynik PiS. Średnia z przewidywań 10 sondażowni okazała się o 3,5 pkt. proc. wyższa niż ostateczny wynik tego ugrupowania. Gdyby tyle odjąć od obecnych sondaży Andrzeja Dudy, oznaczałoby to, że kandydat partii rządzącej przegrywa – wyjaśnia ekspert z UJ.
Z kolei Marcin Palade uważa, że jest za wcześnie, by oceniać, jak na sondażach odbiją się wydarzenia z ostatnich tygodni. – Dwa lub trzy badania telefoniczne wykonane przed słynnym gestem posłanki Lichockiej pokazywały spadek poparcia dla PiS. Ale dwa inne sondaże przeprowadzone w domach respondentów wykazały wzrost. A więc mamy zupełny rozjazd. Tyle że było to przed rozpętaniem wojny totalnej między frakcją twardogłowych i umiarkowanych – tłumaczy Palade. Jego zdaniem część elektoratu PiS jest wyraźnie pogubiona. – Jeśli chodzi o tzw. reformę Ziobry, rośnie odsetek tych, którzy czują się zdezorientowani, a nawet powoli przechodzą do obozu, który mówi „dość już tego, dajmy sobie spokój, to nam nic dobrego nie przyniesie” – tłumaczy Marcin Palade.
– Jest taka stara bokserska zasada: nie ma twardych, są tylko źle trafieni. Jeśli ktoś widzi, że wszystko idzie mu świetnie, tym bardziej powinno mu towarzyszyć poczucie niepokoju, bo wtedy najłatwiej o błędy. PiS o tych rzeczach zapomniał – przekonuje Jarosław Flis