Skrajni konserwatyści idą po władzę: w piątek parlament, a w przyszłym roku prezydentura.
Wygraną irańskim twardogłowym gwarantuje to, że umiarkowaną konkurencję wycięto jeszcze na etapie układania list wyborczych. Wszyscy ubiegający się o mandat w Islamskim Zgromadzeniu Konsultatywnym muszą bowiem zostać zatwierdzeni przez Radę Strażników – 12-osobowe ciało, na którego czele stoi najwyższy przywódca kraju Ali Chamenei. W tym roku rada odrzuciła 57 proc. pretendentów (prawie 7,3 tys.). Dla porównania w 2016 r. było to 49 proc.
W efekcie umiarkowanych kandydatów jest tak mało, że nie będą ubiegać się o 230 z 290 miejsc w Madżlesie. Znacząco zmieni to rozkład sił. W obecnej izbie wyłonionej w wyborach w 2016 r. zasiada ok. 100 osób o umiarkowanych poglądach, wśród nich wielu zwolenników reform. – Twardogłowi i tak nie wierzą w demokratyczne procedury, więc dla nich te wybory to doskonała okazja, żeby przejąć kontrolę nad parlamentem. Gdyby wszystko było tak jak zwykle, prawdopodobnie nie udałoby im się to. Teraz jednak większość umiarkowanych głosów została uciszona – mówił telewizji France24 Thierry Coville z Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych w Paryżu.
Okazji do przejęcia pełni władzy dostarczyła trudna sytuacja gospodarcza, za którą wyborcy winią umiarkowaną ekipę rządzącą z prezydentem Hasanem Rouhanim na czele. Jak wynika z sondażu prowadzonego przez University of Maryland, 54,5 proc. Irańczyków obwinia za trudną sytuację gospodarczą władze, a Amerykanów i ich politykę sankcyjną – 37,5 proc. Ale to właśnie sankcje spowodowały, że Iran nie może swobodnie handlować swoją ropą. Widać to w statystykach wydobycia, które pod koniec 2019 r. wynosiło 500 tys. baryłek dziennie.
W 2016 r. dzięki porozumieniu nuklearnemu, na mocy którego Teheran zrezygnował z atomowych ambicji w zamian za możliwość powrotu na globalny rynek, było to 3,2 mln baryłek dziennie. Ubytki w dochodach z handlu czarnym złotem odbiły się na sytuacji budżetowej, przez co rząd pod koniec 2019 r. musiał znieść dopłaty do cen paliw. Wywołało to niezwykle gwałtowne protesty, które zostały przez władzę brutalnie stłumione (oficjalnie mówiło się o ponad 100 zabitych). Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że w 2019 r. irańska gospodarka skurczyła się o 9,5 proc.
Do tego dochodzą kosztowne wizerunkowo tragedie, jak zestrzelenie w styczniu ukraińskiego samolotu pasażerskiego, na którego pokładzie byli także Irańczycy. W efekcie Persowie są rozczarowani polityką i wielu nie zamierza w ogóle brać udziału w wyborach. – W 2016 r. głosowałem na reformatorów w nadziei, że coś zrobią. Myślałem, że bardziej zadbają o gospodarkę, wprowadzą trochę więcej swobody i poprawią naszą pozycję międzynarodową, ale nic nie zrobili – mówił wczoraj telewizji Al-Dżazira Mohammad Tousi, wykładowca statystyki na prywatnym Islamskim Uniwersytecie Azad.
„Jednym ze stałych elementów irańskiej polityki jest fakt, że konserwatyści mają żelazny elektorat, który zawsze stawi się przy urnach. W związku z tym niska frekwencja bardziej szkodzi zwolennikom reform i politykom umiarkowanym” – czytamy w opracowaniu przygotowanym przez International Peace Institute, finansowany ze środków publicznych amerykański think tank. Dla twardogłowych piątkowe wybory to jednak tylko pierwszy krok na drodze do przejęcia władzy, bo w przyszłym roku Irańczycy będą wybierać prezydenta.
– To umożliwi im prowadzenie jeszcze bardziej agresywnej polityki zagranicznej, więc nie zanosi się na to, aby ugięli się wobec żądań Stanów Zjednoczonych – podsumował Coville.