Dziś pierwsze przymiarki do ustalenia wspólnego kandydata na szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Naszym jest Tadeusz Kościński.
O tym, kto powinien zostać prezesem jednej z największych międzynarodowych instytucji finansowych, będą przy śniadaniu dyskutowali ministrowie finansów krajów członkowskich Unii Europejskiej. Dla Polski to ważne stanowisko. Od prawie trzech dekad jesteśmy beneficjentem finansowania EBOR, które sięgnęło ponad 10 mld euro. W ponad 90 proc. pieniądze trafiły do sektora prywatnego.
Kandydatów na szefa instytucji jest trzech. Poza naszym ministrem finansów Tadeuszem Kościńskim są to: były minister finansów Włoch Pier Carlo Padoan i dyrektor generalna skarbu Francji, która odpowiada za zarządzaniem długiem, Odile Renaud-Basso.
Dzisiaj trudno przewidzieć, kto i jakie ma szanse w tym wyścigu, ale tym razem nasz przedstawiciel nie jest bez szans, chociaż na pewno trudno go uznać za faworyta. Wspiera go za to nieformalna procedura wyboru. UE ustaliła bowiem, że na najważniejsze stanowiska międzynarodowe będzie wskazywała wspólnego kandydata. Pierwszy raz przetestowano to przy wyborze szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wygrała Bułgarka Kristalina Georgiewa. Teraz podobny mechanizm zostanie zastosowany przy EBOR.
– Porozumienie zakłada, że do 15 stycznia kraje członkowskie mogły zgłaszać kandydatów. Pojawiła się jedynie Francuzka i nie zdobyła poparcia, chociaż wydawałoby się, że powinna to być formalność. Wtedy swoją szansę zwietrzyli Włosi i Polacy – mówi nam unijny dyplomata, który zna proces wyłaniania szefa banku.
Kandydat UE zostanie wybrany w ramach procedury „jeden kraj, jeden głos”. To zaś oznacza, że małe Malta czy Cypr ważą tyle samo co Niemcy czy Francja. Nieoficjalną tradycją jest pewien światowy układ sił w międzynarodowych instytucjach finansowych. Unia wybiera szefa MFW, Stany Zjednoczone – prezesa Banku Światowego. EBOR też jest w portfolio unijnym. – Generalnie my jako UE mamy prawo wetować kandydata amerykańskiego, a oni naszego. Dlatego trzeba go wcześniej też nieformalnie uzgodnić – twierdzi nasz rozmówca.
Zwraca uwagę, że Odile Renaud-Basso nie jest faworytką USA. Amerykanie obawiają się bowiem, że EBOR pójdzie śladem Europejskiego Banku Inwestycyjnego i zaangażuje się głównie w finansowanie „zielonych inwestycji”. Dodatkowo Francuzka Christine Lagarde została w ubiegłym roku prezesem Europejskiego Banku Centralnego. Brak poparcia dla Renaud-Basso na pierwszym etapie i obawa o zbyt wiele stanowisk dla Paryża zwiększają szanse Polaka i Włocha. Pier Carlo Padoan ma bogate doświadczenie w międzynarodowych instytucjach finansowych, był dyrektorem wykonawczym w MFW, wiceszefem OECD, a następnie głównym ekonomistą tej instytucji. We Włoszech dwukrotnie zasiadał w fotelu ministra gospodarki i finansów.
– Ma też 70 lat i nigdy nie pracował w sektorze prywatnym, a EBOR to jednak bank, który powinien zarabiać – zwraca uwagę nasz rozmówca. Jego zdaniem włoskie pochodzenie może być dla Padoana przeszkodą w uzyskaniu poparcia krajów Północy Europy, które stają zwykle za kandydatami z krajów prowadzących odpowiedzialną politykę budżetową.
Sześć lat młodszy od Padoana Tadeusz Kościński wydaje się być kandydatem kompromisowym i niepozbawionym szans w takim układzie. Ma doświadczenie z pracy w sektorze bankowym, od czterech lat jest w administracji publicznej. Tyle że polski rząd nie ma najlepszych notowań w UE ze względu na problemy z praworządnością. Część krajów będzie miała opór, aby dawać taki „prezent” ekipie, która jest mocno krytykowana w Brukseli i wielu europejskich stolicach za zmiany w wymiarze sprawiedliwości.
Naszym atutem jest to, że Stany Zjednoczone ciepło wyrażają się o kandydaturze Kościńskiego. Amerykanie mają też wobec nas pewien dług wdzięczności za to, że pomogliśmy im przy odpowiednim obsadzeniu MFW. – Niewiele osób pamięta, ale faworytem na szefa funduszu był w UE były holenderski minister finansów Jeroen Dijsselbloem. Po burzliwych 12-godzinnych negocjacjach, z niewielką przewagą głosów, wygrała jednak Georgiewa. Polska zmontowała liczącą kilka krajów koalicję, która poparła bułgarską ekonomistkę – mówi nam osoba z kręgów rządowych.
Zwraca jednak uwagę, że w przypadku obsadzania stanowisk w międzynarodowych instytucjach gra polityczna odbywa się na tak wielu poziomach, że wszystkie polskie kalkulacje mogą się okazać wadliwe, jeśli kraje zaczną się dogadywać w podgrupach.
Wspólny unijny kandydat ma de facto pewność, że podczas zaplanowanego na maj wyboru nowego prezesa EBOR wygra głosowanie. Wówczas odbywa się ono na poziomie siły głosów, która wynika z udziałów, jakie posiadają kraje członkowskie. Jest ich 69 plus UE oraz EBI. Jeśli nie dojdzie do wyłonienia kandydata UE, wówczas kraje mają jeszcze czas do połowy kwietnia na wskazanie, kogo widziałyby na tym stanowisku. Takie rozwiązanie grzebie szanse polskiego ministra finansów.
Przekonał się o tym Marek Belka, który wystartował w wyścigu do pokierowanie londyńskim bankiem w 2016 r. Kończyła mu się kadencja prezesa Narodowego Banku Polskiego. Dostał oficjalne poparcie rządu PiS, ale już na poziomie politycznego lobbingu nikt nie wierzył zbyt mocno w jego szanse i wsparcie było znikome. Dowodem może być to, że nawet Węgrzy wycofali swój głos na niego. Zadanie Belki, którego bogate CV i doświadczenie współgrały z obowiązkami, jakie miałby jako prezes EBOR, okazało się trudne także dlatego, że wówczas o reelekcję starał się Brytyjczyk Suma Chakrabarti. W wyborze udziałami zgarnął ponad 90 proc. głosów, a polski kandydat niespełna 6 proc. ©℗
Brak poparcia dla Renaud-Basso zwiększa szanse Polaka i Włocha